18 wrz 2018

Mit o czterech artefaktach (według ludu Krainy Krańca)

"Pamiętam czasy, które nadejdą i te przed moim narodzeniem. 
Jestem historii zapomnianej głosem, jej upiornym żywym cieniem.
Droga mnie wiedzie, kędy ja podążyć nie pragnę.
Jako lew dumny i jako na ofiarę przeznaczone jagnię,
Wyrastam gdzie mnie nie siano
Idę tam gdzie mnie posłano.
Umieram wciąż na nowo, młodo i w samotności,
Lecz wiecznie żyć będą pieśni moje w potomności.
To dzisiaj wam wyśpiewam, co było przed wiekami,
A prawda to jest żywa w sercach swych szukajcie sami.
Nim zgasną jasne ognie niechaj w pieśni spłonę cała
Ogniem srebrnym, który w serce jasna Luna wlała.
A powiem wam historie, których słuchać chcecie. 
Magię walkę i cnotę prawą w nich znajdziecie.
Słuchajcie i otwórzcie szeroko oczy,
Bo historia się nie kończy ale naprzód toczy."  


Działo się to w zamierzchłych czasach. Archeos nie został jeszcze wówczas do końca pokonany, choć wyczerpany po walce i pozbawiony znacznej części swej boskiej mocy, wciąż jeszcze pozostawał na wolności i przebywał w obliczu swych braci i sióstr, jako równy im, choć chwilowo ograniczony w swych prawach. Bogowie ze zgrozą i odrazą przyjmowani możliwość ukarania jednego spośród siebie. Byli raczej skłonni przychylić się do jego skruchy i z czasem pozwolić mu zająć należne mu miejsce. O nieszczęśni ludzie, czemuż nie poznali się boscy bracia na jego knowaniach, czemuż zwieść się dali gładkim słowom! A byłeś wówczas eleseyański ludzie słaby i zagubiony we wciąż jeszcze pogrążonej w mrokach przedświtu krainie. Tymczasem pan ciemności w skrytości przygotowywał nową armię potworów, by zniszczyć dzieło swych braci. Pewien ich zaufania i dufny we własne siły dowodził z całym przekonaniem, iż korzystnym jest pozostawienie ludzi w mroku, dopóki nie staną się wierni i poddani nowym bogom. Dla siebie jednak jedynie pragnął ich czci, a tylko od istot złych i w nocy wieków pogrążonych mógł jej oczekiwać. Uwierzyli mu bogowie, zbyt jeszcze szlachetni, by wyzbyć się swej naiwnej dobroci i młodzieńczej ufności. Lecz od tych dwóch w Lunie silniejsza była miłość.
W tajemnicy przed rodzeństwem zstąpiła świetlista do Krainy Krańca i przybrawszy imię Białej Legendy zawiązała pierwszą drużynę obrońców. Ponieważ powstali w skrytości przed jaśniejącym na niebiosach nowym prawem, ponieważ ziemię noc spowijała nieprzenikniona, nazwała ich czarnym kręgiem. Swym wybrańcom powierzyła cztery bronie, wykute dla niej samej do polowań przez Khayalana, zawierające cząstkę czystej magii. Owe mistyczne Artefakty to: miecz - dla wojownika, sierp - dla uzdrowiciela, harfa - dla pieśniarza, halabarda - dla strażnika. Powierzywszy ludziom swe dary Luna powróciła na nieboskłon, przestrzegając ich jednak, aby byli gotowi do walki.
Kilka wieków później gotów do realizacji swych niecnych planów Archeos zwołał wszystkich bogów i boginie na ucztę mającą być świadectwem jego całkowitego nawrócenia. Z radością przyjęto tą wiadomość w niebiańskim państwie i jak można się było tego spodziewać stawili się wszyscy zaproszeni goście. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie widział świat takiej uczty. Wino lało się strumieniami, a stoły uginały się od jadła. Całe powierzchnie kryształowych sal rozświetlały jasne światła rozsiewając dookoła tęczowe blaski odbitych promieni. Odziani w odświętne szaty niebianie o twarzach gładkich i pięknych nadziemską dostojnością świętowali powrót swego brata do łask z godnym bogów zapałem. Jedzono i pito, dyskutowano i wesoło żartowano. Nikt się nie domyślał czyhającego niebezpieczeństwa. Rozlano wino do pucharów i wychylono toast za pokój i zgodę między bogami. Jeden tylko gospodarz nie opróżniał swego kielicha, długo i przenikliwie patrząc na swych braci i siostry. Zapytany dlaczego rzekł: "Nie godzi się, by zdrajca taki jak ja pijał w takim towarzystwie, lecz nie miejcie mi za złe. Być może godnym się stanę waszego kielicha i odkupię swe błędy w przyszłości." Spodobała się ta odpowiedź bogom i poczęli chwalić przemyślnego Archeosa. Jeszcze nie czuli skutków działania napoju. Jeszcze nie wiedzieli, że ich moc została im odebrana i przelana w śmiercionośne potwory, które zstąpiły pustoszyć bezbronna ziemię. Podły zdrajca wprowadził na niebiosa swych popleczników i z ich pomocą związał bogów w pełni pozbawiając ich mocy. Pewien swego tryumfu zaśmiewał się z ich łatwowierności tak, że aż siedziba bogów trzęsła się w posadach. Dopiero dokonując przeglądu swej zdobyczy zrozumiał, iż ludzie nie są już, tak bezbronni, jak się tego spodziewał. Na ziemi byli wysłannicy Luny i oni jedni mogli zagrozić jego władzy nad światem, dlatego przeciwko nim skierował swe pierwsze natarcie.

Wypełzły oknami pałacu przebiegłe węże ciemności, sfrunęły z dachów bestie zaklęte w mroczne cienie, z trzepotem niewidzialnych skrzydeł, wysypały się złotymi bramami roje złych mar gotowe na żer, gotowe na łów. Bezszelestnie przemierzały puszcze, przemykały pod oknami ludzkich domostw i śledziły zbłąkanych wędrowców. Jeszcze bowiem nie dał im ich władca mocy wyrządzenia zła światu, dopóki nie wytropią tych, których w głębi swej mrocznej duszy obawiał się na równi z bogami. Wreszcie odnalazły samotną świątynię. Budowlę ze wszech miar wzniesioną z duchem czasu. Ściany miała grube i mocne, wieże niczym nastawione na sztorc rycerskie piki godziły w skłębione ponad nią chmury. W szczelinach snuły się jak senne widziadła zdobienia wyobrażające kamienne gryfy, lwy i smoki, a ponad wejściem jaśniała złotym światłem witrażowa rozeta. Zatrzymały się strachy u schodów niepewnie liżąc zimne marmury, gotowe w każdej chwili na powrót rozpłynąć się w nicość. Nie miały odwagi zbliżyć się do świątyni. Doniosły jednak swemu panu, gdzie przebywają jego wrogowie. Archeos wyruszył tam natychmiast jednak nie z zamiarem walki. Był potężnym bogiem, ale nie na tyle by mierzyć się z bronią Luny. Skłonny był raczej dać coś w zamian za magiczne ostrza i w ten sposób, dopiero po wymianie, uśmiercić podstępem swoich przeciwników. Słusznie spodziewał się, iż wybrańcy nie mają pojęcia jak użyć broni. Przybył więc o zmierzchu stanął w drzwiach i zażądał wydania artefaktów. Odpowiedziało mu milczenie szesnastu postaci zgromadzonych wokół podium, na którym umieszczono bronie. Ponowił wiec swój rozkaz tym razem bardziej stanowczo i z wyraźną niecierpliwością. Odpowiedział mu najstarszy w zgromadzeniu mężczyzna o twarzy poważnej obsypanej króciutkim zarostem i pokrytej płytkimi zmarszczkami. Jego płaszcz płonął czerwienią, a u boku miał ognisty miecz. Rzekł głosem zdecydowanym i zwielokrotnionym przez echo zamieszkujące szczeliny gotyckiej budowli: Nie oddam ci tego co nie należy do mnie, ani do ciebie. Własnym życiem ręczyliśmy naszej pani, że broń nigdy nie dostanie się w niepowołane ręce. Wówczas to używając swej mocy potężny bóg chwycił trzech z obrońców za gardła i rzucił o ziemię pozbawiając życia. To spotyka tych, którzy śmią sprzeciwiać się moim rozkazom - rzekł groźnie i postąpił krok naprzód. Wtedy to jeden ze strażników wiedziony podszeptem być może samej Luny chwycił miecz leżący na podium i zawołał do tych co zginęli: Powstańcie bracia wasz czas nie nadszedł jeszcze, trzeba dopełnić przysięgi. I powstali znów żywi, bez jednego choćby draśnięcia i chwycili mityczne bronie. Zląkł się Archeos pewien, że to sama Luna walczy przez nich i wycofał się do swej kryjówki.

Dopiero bezpieczny przed działaniem kryształów czystej magii zaszyty w swej kryjówce począł Archeos zastanawiać się nad swym czynem. Czy nie dał się zbyt pochopnie zwieść? Czy nie pozwolił ośmieszyć się garstce dziwaków? Nie zamierzał jednak ryzykować własnym życiem. Po za tym jeśli w istocie niespodziewani bohaterowie nie mieli pojęcia o swoich nowych mocach, mógłby zmieść ich jednym zaklęciem, a tego nie chciał. Pragnął by zapłacili za jego poniżenie. Nie zniszczy ich od razu. Będą cierpieli. Obiecuje im to on władca nowego świata. Lecz dzielni wojownicy nie zamierzali czekać na jego odwet. Uwięziona w państwie bogów Luna zesłała wizję dla halabardnika Nahuma zwanego w późniejszych wiekach Szalonym lub Czarnym, a on podzielił się tym co widział z resztą drużyny. Zapadła decyzja o samobójczej misji odbicia bogów z ręki jednego z nich. Wyruszyć mieli wszyscy powiernicy artefaktów, a więc, oprócz halabardnika, także Leman Lwie Serce i Ursula Świetlista, a także piękna Alma Skrzydlata. Przyłączył się do nich także doświadczony kapłan i wojownik, starszy kręgu cienia, ten który rozmawiał z Archeosem - Bezimienny. Zanim jednak wyruszyli czekała ich ciężka próba. Oto bowiem ich śmiertelny wróg nasłał swe podstępne sługi, mroczne koszmary, by nękały wybrańców i szarpały ich siły nocą, doprowadzając do obłędu. Pozbawieni snu i wypoczynku wojownicy trzeciego dnia stanęli u bram nieprzebytej puszczy. Strzegł tego miejsca duch potężny i przedwieczny. Złe zaklęcie uczyniło jednak z niego bestię nieokiełznaną i dziką, która stanęła na drodze powierników i broniła im przystępu do lasu. Lecz dzielna Ursula z pomocą swego sierpa o srebrnym ostrzu, wykutego w ogniu bogów i ich mocą przepełnionego, uwolniła go spod władzy złych mocy, gdy ostrze świetliste do czoła mu przyłożyła. Przebyli las i dotarli na ziemię ogniem spaloną, a każdej nocy i każdego poranka ich wierny towarzysz Bezimienny
przekazywał im nową wiedzę o niebiańskiej broni, aby byli gotowi do walki z wszech demonem. Na końcu drogi bowiem to ich własnie czekało, starcie, które przyniesie im śmierć i cierpienie, lub wieczną chwałę. Wreszcie dotarli do jaskini smoka. Gad czując obcą woń w swej pieczarze poruszył cielskiem, migocąc zbroją jadowicie zielonych łusek, które w cieniu jaskini prześwietlonym jedynie odblaskami promieni wschodzącego słońca nabierały tajemniczo modrej barwy. Bestia była niechętna ludziom i zabijała każdego, kto się do niej zbliżył. Lecz dzielny Leman staną przed smokiem bez lęku i wzniósłszy miecz przemówił tymi słowami: W imieniu Luny, na mocy nadanej mi władzy srebrnego ostrza rozkazuję ci nieść nas do siedziby bogów. Dosiedli bohaterowie smoka i na jego grzbiecie wznieśli się w powietrze. Dopóki trzymał dzielny wojownik zaklęte ostrze w wyciągniętej dłoni, była mu bestia posłuszna, ale ilekroć rozpraszał się lub omdlała dłoń opadała, bestia szarżowała na swych zniewolicieli. Dlatego na zmianę podtrzymywać musieli jego słabnące ramiona, a gdy dotarli do pałacu bogów smok przemówił do nich ludzkim głosem: Kiedyśmy tu wędrowali ścieżkami niebios znanymi tylko nam, smokom, wówczas poznałem, że ty młodzieńcze jak i twoi przyjaciele godni jesteście mojej pomocy, dlatego przysięgam ci na słońce i księżyc i na mój ognisty oddech, że to ramię, które mnie zniewoliło nigdy nie osłabnie. Gdy on jeszcze mówił powstał i otoczył ich dym czarny jak sadza, jakby z tysiąca wygasłych pieców, i swąd siarki wypełnił ich nozdrza. Oto stał przed nimi w szacie z czystej ciemności utkanej sam władca ciemności. Bladą twarz przypominającą nagą czaszkę przyozdabiał mu uśmiech pełen pogardy i szyderstwa, gdy tak do nich przemówił: Oto przychodzicie tutaj wy ludzie, słabi, z pyłu powstali i wody, by mierzyć się z bogami. Nie tu jest wasze miejsce. Poddajcie się, a może odstąpię od tego co przeciw wam zamierzyłem. Wystąpił wówczas Leman i tak mu odparł: Czyż nie jest woda to szumiące morze i te rzeki czyż się od źródeł nie poczynają, czyż nie jest ledwie pyłem ta ziemia co wypiętrza skały. Natarł Archeos na nich całą swą mocą, aż zadrżał pałac w posadach. Lecz halabardnik był już w lochach i lśniącym ostrzem przecinał więzy krępujące bogów, a nadobna Alma tarczą utkaną z pieśni osłoniła ich przed złym czarem. A potem włączyli się inni bohaterowie i boskie głosy włączyły się w śpiew. Siłą tej pieśni strącony został Archeos w morskie odmęty, gdzie pozostaje do dziś pilnie strzeżony przez morskie wilki Sabia. Bohaterowie zaś wrócili na ziemię, aby znów zostać zapomnianymi i ukrytymi, aż do czasu gdy znów będą potrzebni.

Nie tu jednak kończy się historia artefaktów. Gdy Saranii uwolnili zakazaną energię jej echa dotarły także do świątyni czarnego kręgu. O bohaterskiej obronie zaklętych ostrzy przeczytać można w dziś już niemal zapomnianej "Księdze szarej godziny" będącej dziennikiem jednej ze strażniczek zwanej Lucernią. Poniżej prezentujemy jej fragment:
"Siedzieli dookoła długiego dębowego stołu. Dziewięć postaci w czarnych szatach z szerokimi rękawami, których poły zakrywały niemal całą powierzchnię blatu. Siedział tam razem z nimi. Ciemne krótkie włosy i bursztynowe oczy. Oddech miał miarowy i tylko ja widziałam w jego spojrzeniu odblaski niepokoju. W sali głównej panował chaos. Ludzie walczyli ze sobą i czułam, iż mimo względnego spokoju na drewnianych schodkach, które stanowiły jedyną drogę na podium władzy, czeka mnie dziś ciężka próba. Niech bogowie mają nas w opiece. Ciemny obcisły strój stanowił jedyną moją zbroję, a jedyną broń kij wykonany z jakiegoś magicznego metalu zakończony odwróconym księżycem w nowi, tak że przypominał widły z wyłamanym jednym zębem. Zwałam go halabardą, choć w istocie nią nie był, tak jak ja stanowiłam nie do końca zwyczajna strażniczkę. Uznawano mnie za jedną z najzdolniejszych we władaniu bronią, jak i magii z nią powiązanej, to jest widzeniu przyszłości. Już po chwili pierwsza fala wrogów natarła na nas trzęsąc w swym pędzie drewnianą konstrukcją. Czułam na sobie uważne spojrzenie Krabata z czającym się w tej czarnej jak węgiel źrenicy rozkazem, któremu nie mogłam się oprzeć. Byłam gotowa oddać za niego życie. A może tak mi się tylko zdawało. Powaliłam pierwszych przeciwników i wywinąwszy finezyjny, tryumfalny młynek halabardą, obróciłam ją pod kątem ostrzem do ziemi, by powstrzymać wrogów przed wdarciem się do loży. Poczułam przy sobie czyjąś obecność.
- Ja ich zatrzymam, a ty zajmij się tamtym
Nie rozpoznałam twarzy mówiącego wśród tumanów kurzu i chwiejnych blasków pożogi, które podnosiły się z pola bitwy pod moimi stopami. Instynktownie wyczułam w którą stronę powinnam patrzeć. Ze zgliszczy podnosił się dziwaczny stwór z głową lwa, w którego czaszce jarzyły się własnym światłem rubinowe ślepia. Z masywnego korpusu na końcu wypryskiwały trzy ogony z wężowymi pyskami rozwierającymi się przerażającym sykiem. Za potworem piętrzyła się już sterta ciał. Z pyska co jakiś czas wylewały się kolejne strumienie ognia.
- Himera! - szepnęłam - nie pokonam jej.
- Myślisz, że ja mam większe szanse - zapytał głos tuż obok.
Wzruszyłam ramionami i ruszyłam naprzód przebijając się w stronę bestii. Więc tak zginę - pulsowała mi pod czaszką natrętna myśl. Dopadłam stwora. Uderzył mnie jego gorący oddech. Na chwilę straciłam przytomność umysłu i tylko cudem zdołałam uskoczyć przed kolejnym wybuchem płomieni. Nagle nie wiem skąd przyszła do mnie myśl z treningów:
- Miękkie podbrzusze smoka. Na każdą bestię jest sposób. Smoki choć całe pokryte łuską pod brzuchem są bezbronne. Natura nie przewidziała, iż ktokolwiek mógłby być takim szaleńcem by pakować się gadzinie wprost pod łapy.
Ruszyłam do ataku, ale bestia jednym uderzeniem ogona rzuciła mnie za górę parujących trupów. Zbroje ofiar bestii były rozgrzane od ognia i wciąż jeszcze bił od nich żar. Bałam się, ze dotknę ich i zyskam piękną pamiątkę z dzisiejszego dnia. Słyszałam jak bestia obraca się. Poszukałam dłonią swojej halabardy, ale nigdzie jej nie było. Wiedziałam ze potwór zbliża się. Chwyciłam więc pierwszy z brzegu miecz i stanęłam w pozycji obronnej. Nie mogłam przewidzieć jej ruchów, ale niektóre moce wciąż jeszcze mi pozostały. Gdy tylko więc bestia obróciła się w moim kierunku teleportowałam się w zupełnie inne miejsce, a potem w następne.
- Nie zadziera się z dziewczyną, która zna się na teleportacji 
Mruknęłam wbijając ostrze w brzuch potwora. Zwierze zawyło rozdzierająco i zwaliło się na ziemię. Nie wiem jakim cudem udało mi się na chwiejnych nogach oddalić na bezpieczną odległość. Może znów użyłam magii teleportacji. Nie do końca jeszcze przytomna zaczęłam przeszukiwać dłońmi pobojowisko. Muszę znaleźć moją halabardę - dudniło mi w głowie." 
Po obronie świątyni okupionej tak wielkimi stratami zdecydowano się, by nie narażać na kolejne ataki Archeosa tak bezcennego skarbu. Rozproszono ostrza po świecie, by nikt już nie mógł ich odnaleźć, aż do powrotu Białej Legendy, gdy zdecyduje się ona naznaczyć nowych powierników. Bohaterskie czyny Lucerni zapoczątkowały natomiast inną legendę o pierwszej Halabardniczce. Zgodnie z zawartą w starożytnych pismach przepowiednią, kiedy halabarda trafi po raz kolejny w ręce kobiety nadejdą wydarzenia wielkie i straszne, które na zawsze odmienią oblicze Eleseyi. 

Miecz dla króla by panował
Halabarda dla strażnika by przysięgi dochował
Sierp dla zielarza by co śmiercią a co życiem wiedział
Harfa dla pieśniarza by przyszłym wiekom wszystko opowiedział

Oto są magiczne ostrza dane światu przez Lunę, na obronę przed złymi mocami, po wielkiej katastrofie na świecie rozproszone:
Miecz dla króla - osoba posiadająca ten artefakt staje się jednocześnie przywódcą drużyny i niezwyciężonym wojownikiem. Dopóki dzierży miecz w ręku jest silniejszy od zwykłego człowieka, wydaje rozkazy, którym nikt się nie może sprzeciwić.
Sierp dla uzdrowiciela - osoba posiadająca ten artefakt zyskuje moc uzdrawiania. Broni nie używa się w tradycyjny sposób do zbioru ziół, ale także do regularnej walki. Odpowiednio rzucone ostrze powróci zawsze do właściciela jak bumerang.
Halabarda dla strażnika - osoba posiadająca ten artefakt zyskuje moc widzenia przyszłości i teleportacji. Przez pewien czas moce te były przynależne wszystkim strzegącym skarbu Luny. Broń wbrew pozorom jest bardzo lekka i wytrzymała.
Harfa dla pieśniarza - osoba posiadająca ten artefakt zawsze wywodzi się z rasy pieśniarzy. Broń pełni funkcję swego rodzaju tarczy, którą wytwarza osoba grająca na niej dookoła swych sprzymierzeńców, może być też używana jako łuk.  

1 komentarz

  1. Nieźle, nieźle po prostu...
    A Archeos sam przeciwko reszcie i choćby przez krótki czas miał przewagę. Szanuję! :P
    Będziesz więcej pisać?

    OdpowiedzUsuń