15 lut 2000

Władza


 - Lubisz to? Czy zabijanie, katowanie, pastwienie się nad ludźmi sprawia ci przyjemność?
Zaśmiała się sucho.
 - Ludzie mnie fascynują. A właściwie to, jak reagują na śmierć. Co robią, kiedy wiedzą, że czeka ich tylko cierpienie. Że mogę ich męczyć jeszcze długo, bardzo długo... - Mówiła szeptem, na tyle głośno, by nie zagłuszał jej trzask polan w kominku. Tonem całkowicie spokojnym, nieznośnie wręcz miarowym. - Jedni błagają o darowanie życia. Zapewniają, że mają pieniądze i dadzą mi tyle, ile tylko sobie zażyczę. Ci bardziej świadomi, częściej po prostu pozbawieni czegokolwiek, co mogliby zaoferować, proszą o szybką śmierć. Ciekawiej jest, jak mają rodzinę. Nie raz zasłaniają dzieci własnym ciałem, z obłędem w oczach krzyczą, żebym chociaż je oszczędziła. Chociaż spotykam się też z ludźmi, którzy zastawiają się nimi, mówią, że mogę je sobie wziąć i robić z nimi, co zechcę, bylebym tylko ich zostawiła w spokoju. Długo by można o tym prawić. Ludzie są albo żałośni w chwytaniu się swego bezwartościowego życia, często sprowadzającego się do pasożytowania na innych, albo żałości we własnej głupocie, pragnieniu okazania wielkiego heroizmu przed pewną śmiercią. Tu wkracza też religijność, rzecz ciekawa sama w sobie... Ach tak, jeszcze jakieś pytania?
 - Nie odpowiedziałaś nawet na to zadane wcześniej.
 - Ach... Sam akt zadania śmierci to nic specjalnego. Wystarczy jeden cios w odpowiednie miejsce, jedno pchnięcie... Przeciętny człowiek nie broni się dłużej niż kilka sekund. O wiele ciekawsza jest oprawa. Obejście straży, otworzenie drzwi mających wytrzymać i szturm zbrojnych... Czy dawanie złudnej i prędko rozwiewanej nadziei, ale zdolnej zmusić człowieka do dosłownie wszystkiego. Tak. Można powiedzieć, że to lubię.
On siedział w fotelu, za plecami mając kominek. Jego włosy połyskiwały miedzianie w ognistym poblasku, który podkreślał również sam kontur sylwetki. Ona siedziała naprzeciwko, na biurku, beztrosko majtając nogami. Zza pasa wyjęła zakrzywiony sztylet, długi niemal jak jej przedramię. Blask ognia podkreślił jego krzywiznę czerwoną pręgą.
 - Jakim typem ja jestem? - zapytał po chwili milczenia. Śledził bacznie ruch światła na sztylecie, odbijało się ono w jego oczach, jednych jasnych punktach na twarzy.
 - Hm... - Przekrzywiła głowę, w geście, wbrew wszelkim kontekstom, bardziej dziecinnym niż drapieżnym. - Wmawiasz sobie, że nie lękasz się śmierci. Że pogodziłeś się z nią. Nie masz dzieci ani żony, nikogo, kto by po tobie zapłakał. Jeden z nudniejszych przypadków. Będziesz się bronił, to oczywiste. Ale bez tej słodkiej szaleńczej desperacji. Pójdzie szybko.
 - Zastanawia mnie jedno. Dlaczego po prostu tego nie zakończysz? Dlaczego pozwalasz mi pytać i odpowiadasz na te pytania, wcale nie skąpo...
Podniosła wzrok z noża. Utkwiła go w nieruchomej postaci mężczyzny. Wychwyciła w jego tonie lekkie, leciutkie, wręcz niesłyszalne zająknięcie. Dłoń, leżąca niby to niedbale na oparciu wysłużonego fotela, była zaciśnięta w pięść. A i tak drżała, czego nie maskował ruchliwy poblask płomieni. Wyrzuciła nóż szybkim ruchem w powietrze, dziwnym, jakby nie na miejscu po wcześniejszym flegmatyzmie. Od jego ostrza odbiła się w locie cała gama odcieni pomarańczu, od tych bliskich złota, po te sięgające szkarłatu żylnej krwi. Chwyciła go zgrabnie drugą dłonią. Nim odpowiedziała, jeszcze lekko poruszała sztyletem. Uważnie śledziła grę światła na jego powierzchni, niby nie dostrzegając mężczyzny czy nie zdając sobie sprawy z zadanego pytania.
 - To lubię nawet bardziej niż zadawanie cierpienia. Takie chwile, taka sytuacja, to prawdziwy luksus. Obydwoje dobrze wiemy, że choćbyś nawet zdarł gardło w krzyku, nikt nie nadejdzie ci z pomocą. Nie będziesz też uciekał. Jesteś typem człowieka na wymarciu, ceniącym wyżej godność niż życie. Przez tą filozofię właśnie winnym swego stanu. Mnie ciekawi psychika człowieka przed śmiercią, ciebie myśli mordercy, bestii... Po co się więc śpieszyć? Ty nie masz nic do stracenia. Ja mam jeszcze wiele czasu, do świtu daleko...
 - Nie tak sobie wyobrażałem swego morderce.
Parsknęła śmiechem, zarzucając lekkim ruchem głowy gruby jak marynarska lina warkocz, dotychczas skryty za plecami, przez ramię. Musnęła go wierzchem wolnej dłoni.
 - A w ogóle spodziewałeś się takiej śmierci?
Wzruszył ramionami, ot ledwie dostrzegalny ruch, podkreślony miernie światłem ognia.
 - Tacy jak ja wielu sobie robią wrogów. A każdy, kto ma ich pewną ilość, musi się godzić z konsekwencjami. Jeśli tego nie robi, to znaczy, że jest idiotą. Dotychczas sądziłem, że będzie to nóż wbity między żebra przez podejrzanego osobnika w czarnym kapturze, oczywiście jak niefortunnie będę skądś wracał wieczorem. Albo trutka w jedzeniu. Łatwo przekupić kucharza w karczmie czy barmankę.
 - Ktoś uznał, że widocznie to nie wystarczy. Mogę cię zapewnić, pieniędzy nie skąpił.
 - Też mi pocieszenie - parsknął, odsłaniając zęby w krzywym uśmiechu. Zbędny grymas, bardziej się go domyśliła niż dostrzegła. - Na pewno nigdy bym nie wpadł na to, że zabije mnie dziewczę mające co najmniej o połowę mniej lat niż ja. I w dodatku przed końcem odbędę z nią długą pogawędkę, podczas której będzie tak spokojna, jakby rozmowa dotyczyła zupełnie innego tematu. Nie będzie mówiła, że mam błagać o litość, a może zabije mnie szybko. Nie zaśmieje się szaleńczo.
Kolejnym pełnym gracji ruchem odrzuciła warkocz, który zatoczył w powietrzu szeroki łuk. Jego rude sploty podkreśliła gra ognia z kominka. Był tak długi, że za jej plecami stykał się z gładkim blatem biurka. Jeszcze przez kilka sekund od niechcenia bawiła się sztyletem. Potem podniosła wzrok. Ignorując niemal całkowitą ciemność, wpatrywała się wprost w oczy mężczyzny, podkreślone ledwie dwiema iskrami.
 - Na co komu te aktorskie bzdety? Tylko na głupcach robią wrażenie. - Mówiła wolno, starannie akcentując każde słowo, z wieloma przerwami. - Nie... Takich jak ty bardziej przeraża mój chłód. On znaczy, że nie ma we mnie morderczego szału, nie popełnię pomyłki, nie dam się oszukać. Wszystko jest grą, iluzją. Skąd wiesz, że nie powstrzymuję śmiechu czy swego języka dla zawładnięcia twym sercem, uczuciami? Skąd wiesz, że zamiast po prostu cię zabić, nie chcę uśmiercić twojej nadziei, sprawić, byś się poddał i bez żadnej próby obrony czekał, aż cię wykończę? Czy to nie jest morderstwo doskonałe, pełne, prawdziwsze od tego ciała, fizycznego, jakie może zadać byle najemny zbir?
 - Chcesz, bym się pogodził ze swą śmiercią?
Uśmiechnęła się współczująco, jak do dziecka. Blask płomieni niepokojąco zalśnił w jej lekko zmrużonych oczach, podkreślił teraz dziwnie drapieżne rysy.
 - Zanadto chcesz to uprościć. Mówię ci właśnie to, co odbiera ci kolejne możliwości, jakich mógłbyś się w akcie desperacji chwycić. Boisz się. Maskuje cię cień, ale nie jestem przecież zwykłym człowiekiem, dla którego byłoby to barierą nie do pokonania. Normalni ludzie nie zabijają, nie tak jak ja to czynię. Oni wciąż pozostają ludźmi, żałosnymi często przedstawicielami swego gatunku, ale jednak. Ja nie jestem człowiekiem. Ja jestem bestią. Większą od wilka, niedźwiedzia. Nie zabijam przecież dla przetrwania czy w obronie swych ziem bądź swej rodziny. Ja zabijam z fascynacji, ciekawości. Czuję twój strach jednak jak każdy drapieżca. Instynktownie, bezwiednie. Mogę w każdej chwili doskoczyć do ciebie i poderżnąć ci gardło, jak mi się znudzi rozmowa. To będzie sekunda, dwie. To jest władza. Dążenie do całkowitej rezygnacji ofiary jest dążeniem do największej władzy, jaką tylko można zdobyć. Może i wchodzi w to twe pogodzenie się ze śmiercią, ale to ledwie element, pewnie konieczny, ale dla mnie wręcz nieistotny. To ta władza jest celem.
 - Nie jesteś tym, za kogo się uważasz. Nie jesteś bestią, wypraną z ludzkich uczuć do cna, zdolną jedynie do mordu. - Teraz mówił równie spokojnie jak ona, choć głośniej i szybciej, bez zbędnego rozciągania słów. - Jesteś jeszcze dzieckiem, dzieckiem o potężnej sile i władzy, ale jednak dzieckiem. Pragniesz rozmowy, zainteresowania człowieka, którego uważasz za choć trochę godnego ciebie, którym nie pogardzasz. Jesteś też samotna. Mogłaś mówić o wiele krócej, skąpiąc w informacje. Może pragniesz władzy. Nie mogę tego przekreślać, za słabo cię znam. Ale nie jest to jedyny twój cel. Inaczej nie pozwoliłabyś mi siedzieć niemal na równi z tobą, nożem zmusiłabyś mnie do położenia się na podłodze. Chciałabyś, żebym jednak błagał o życie czy szybką śmierć, bo to jest kwintesencja władzy, jaką daję mord. A jednak nie robisz nic z tego...
 - Mylisz się, starcze. Tak jak każdy, i ty nie rozumiesz mojego zachowania. Za łatwo dajesz się zwieść schematom, do których przywykłeś. Zasadom, w które zawsze wierzyłeś. Zapomniałeś, że nie należymy do jednego świata. Nigdy nie miałam rodziny, więc nie dotyczą mnie twoje kanony wieku. Dzieckiem nie jestem już od wielu lat. Nie rozumiesz prawdziwej istoty władzy. Zmuszenie cię do klęczenie przede mną czy błagania o litość, to żałosna próba jej zdobycia. Niepełna, bo ty wciąż byłbyś w duchu wolny, nie zmusiłaby cię do całkowitego poddania. Teraz siedzisz przede mną na swym pewnie ulubionym fotelu, rozmawiasz ze mną na ty, swobodnie, powiedziałby ktoś. Nie wiesz jednak w tej sytuacji, do czego jestem zdolna. Wciąż się mylisz, wciąż poprawiasz własne przypuszczenia, ale nie możesz mnie rozgryźć. Przerażam cię tak, jak jelenia przeraża obecność wilka. Z każdą chwilą coraz bardziej. Bo jestem spokojna, nie daję się wyprowadzić z równowagi, nie czynię żadnych ruchów, chociaż mówię o śmierci swobodnie, ani na chwilę nie pozwalam ci zapomnieć o charakterze naszego spotkania. A ty coraz bardziej pogrążasz się w świadomości beznadziei dalszego podtrzymywania rozmowy, "zajmowania" mnie, szukania szczelin w mej zbroi. Chwytasz się rozpaczliwych metod, jak chociażby ta prowokacja. Władam tobą bez noża na gardle. Jesteś mój, choć nie wiążą cię żadne liny.
Pod koniec mówiła tak cicho, że niemal zagłuszał ją trzask ognia w kominku. Teraz ten dźwięk na chwilę przejął mównicę. Dziewczyna patrzyła wprost w dwie iskry na ciemnej twarzy mężczyzny. On spoglądał wprost w jej oczy. Zdawało się, że wypełnia je płynny ogień. Z każdą chwilą wydawały mu się coraz mniej ludzkie. Wciąż zwężone nieco, w jednej chwili o źrenicy nie większej od ziarna maku, w drugiej już wypełniającą całe oko. Wiedział, że to iluzja. Jego mózg zanadto wziął sobie słowa dziewczyny na poważnie. Dlatego te oczy zdawały się coraz mniej ludzkie, właśnie dlatego. Nagle przeciągnęła się leniwie, prężąc się jak kot. Ogień podkreślił krzywiznę jej bioder, nie do przeoczenia pod obcisłym gorsecikiem. Chadzać nocami po ulicach w takim stroju... Właściwie w jej wieku żaden strój by nie pomógł. Mężczyzna zbeształ się w myślach. Miał kiedyś córkę, dziewczyna przed nim była pewnie w jej wieku. To znaczy, w wieku, którego jego córka dożyła. Na chwilę zapomniał, że ma przed sobą swego zabójcę, nie ją. Śmierć jedynego dziecka była dla niego czymś tak niespodziewanym i nagłym, że choć minęło już sporo czasu, nie mógł przyjąć jej do wiadomości. Co trochę łapał się na myśleniu, kiedy może się z nią spotkać czy właśnie jak teraz, że widzi ją przed sobą.
  Dziewczyna zaś przeniosła wzrok na okno. Niewiele było przez nie widać, ogniste refleksy zajmowały niemal całą jego powierzchnię. Po paru sekundach spojrzała znów na mężczyznę. Westchnęła bezgłośnie i zeskoczyła z biurka, wyćwiczonym gestem przerzucając nóż do lewej ręki. Mężczyzna mimowolnie wzdrygnął się.
 - To już...? - Na zaskoczenie w jego głosie dziewczyna zareagowała uśmiechem. Figlarnym, trochę drapieżnym.
 - Lubię po czynie przejść się chwilę po mieście. Chyba mi nie powiesz, że to potwierdza twą tezę, iż nie jestem bestią?
Nie odpowiedział. Zanadto był zajęty śledzeniem ruchu sztyletu w jej dłoni. Lekko kołysał się w rytm jej kroków, celowo pewnie tak powolnych, stawianych od niechcenia. Płomienie zabarwiły ostrze na głęboką czerwień, wręcz burgund. Jakby i one wiedziały, choć sam mężczyzna wciąż nie wierzył, nie tak głęboko, nie całkiem.
  Zatrzymała się o krok od niego, bystrym wzrokiem spoglądając na ciemny kaftan mężczyzny. Nawet on wiedział, że szuka miejsca, gdzie wbić nóż. Wpatrywał się teraz wprost w jej lico. Twarzy dziewczyny nie oświetlały już tak jasno płomienie. Zdawała się poważniejsza, jeszcze chłodniejsza. Żeby nie powiedzieć, beznamiętna. Nagle przeniosła wzrok na jego oblicze. Uśmiechnęła się przelotnie.
 - Szukasz tam tego swojego człowieczeństwa? - Nachyliła się, ledwie parę centymetrów dzieliło ich twarze. - Dlatego tacy jak ty prędko wyginą. Nie potraficie uwierzyć w prawdę o świecie. Za wszelką cenę chcecie odnaleźć w nim dobro, piękno. Nie możecie uwierzyć, że on tak się zmienił. I że wciąż się zmienia... Aż śmierć i pożoga stanie się codziennością.
Odchyliła się nieco, wzięła zamach dłonią dzierżącą sztylet. Krwista błyskawica poszybowała do piersi mężczyzny. Nie dotarła do celu. Mężczyzna szarpnął do góry dłonią dotychczas wciśniętą pomiędzy oparcie a jego bok. Wydobył z wgłębienia fotela długi, wąski miecz. Śmignął on ku szyi dziewczyny.
  Nie cofnęła się, nie zrobiła uniku. Szybko, szybciej niż sięga odruch, przerzuciła sztylet do prawej dłoni i zarzuciła głową w prawo. Z za wielką determinacją i siłą, żeby to był gest zaprzeczenia. Warkocz trzepnął płaz miecza. Uderzenie było aż podejrzanie silne. Wytrąciło oręż z dłoni mężczyzny, Z głośnym brzdękiem odbił się od podłogi i przepadł gdzieś w mroku, nie śledzony przez nikogo.
  Bez żadnej zwłoki zarzuciła warkocz znowu za ramię, jednocześnie zmieniając dłoń, w której trzymała sztylet. Tym razem dotarł do celu, ofiara nie zdążyła zareagować. Nóż wbił się w pierś mężczyzny aż po niezbyt zdobną głownię. Gładko przeszedł pomiędzy żebrami, nie trafiając jednak wprost w serce, a w jego bok. On ni to westchnął, ni to jęknął. Rozszerzone z szoku, bólu czy może obydwu oczy spoglądały wprost na nią. Dziewczyna jakby tego nie zauważyła. Z całkowitym spokojem poprawiła nieco sztylet, wbijając go bardziej w serce.
  Dopiero teraz spojrzała w jego twarz. Uśmiechnęła się ponuro. Ciężko stwierdzić, czy mężczyzna to wiedział. Jego oczy, dotychczas szkliste, zaszły mgłą. Wciąż jednak oddychał, ciężko, nierówno. Obezwładniony bólem nie mógł zrobić nic, nawet gdyby miał jeszcze jakąś broń w zanadrzu. Ciemna plama wokół rany rosła prędko. Ogień trzaskał. Mężczyzna zadrżał w agonii. Jego usta zamarły w krzyku, którego nie udało mu się wydać.
  Dziewczyna odczekała jeszcze z sekundę, nie dłużej. Szybkim szarpnięciem wydobyła z ciała swej ofiary sztylet i sprawnym gestem wytarła jego ostrze o kaftan mężczyzny. Odprowadzana nieruchomym spojrzeniem ruszyła do okna i uchyliła je z łatwością, taką samą, z jaką jeszcze przed kilkoma godzinami otwarła je z drugiej strony, kiedy przyszła się tu zaczaić. Sztylet schowała do pochwy, z ubrania strzepnęła jakiś pyłek. Z łatwością wdrapała się na parapet i zatrzasnęła okno. Szyba trzasnęła leciutko, trochę jękliwie. Z kocią gracją dziewczyna wspięła się na dach i w podobnym stylu rozpoczęła swój tradycyjny spacer. Sam na sam z księżycem, ponad nigdy nie zasypiającym miastem, które jej nie dostrzegało. Nie doceniało. Jak każdy, nim będzie za późno.

1 komentarz

  1. Ogólnie jest dobrze, ale znalazłam kilka błędów.

    - Na co komu te aktorskie bzdety? Tylko na głupcach robią wrażenie. - mówiła wolno, starannie akcentując każde słowo, z wieloma przerwami - Nie... Takich jak ty bardziej przeraża mój chłód. --- Skoro wypowiedź kończy się kropką, to po myślniku powinno się już zaczynać od wielkiej litery, co w tym kontekście też powinno pasować, jako że opisujesz jej sposób mówienia ogólnie, a nie jak to powiedziała (inny wariant: ...robią wrażenie - powiedziała wolno, starannie...). Mam nadzieję, że da się to jakoś zrozumieć, zawsze to robiłam na wyczucie i nie musiałam układać tego w słowa.
    No i poza tym, po przerwami powinna być kropka.



    - Ludzie mnie fascynują. A właściwie to, jak reagują na śmierć. Co robią, kiedy wiedzą, że czeka ich tylko cierpienie. Że mogę ich męczyć jeszcze długo, bardzo długo... - mówiła szeptem, na tyle głośno, by nie zagłuszał jej trzask polan w kominku. Tonem całkowicie spokojnym, nieznośnie wręcz miarowym. --- W sumie to samo tylko inaczej (trololol). Jeżeli chcesz zaznaczyć w jaki sposób mówi tak ogólnie w tym momencie to mówiła powinno być wielką literą. Jeżeli opis miał się tyczyć tylko tej wypowiedzi (Ludzie mnie (...) bardzo długo...) to powiedziała szeptem lub wręcz wyszeptała z małej litery.
    A tak ze strony niedialogowej to chyba powinno być tam ...nie zagłuszał jej trzask polan w kominku, tonem całkowicie spokojnym.... W sensie żeby to było jednym zdaniem, brzmi logiczniej. Tłumaczy to na pewno jakaś reguła której nie znam.



    - Nie jesteś tym, za kogo się uważasz. Nie jesteś bestią, wypraną z ludzkich uczuć do cna, zdolną jedynie do mordu. - teraz mówił równie spokojnie jak ona, --- teraz z wielkiej litery.


    Wydaje mi się, że więcej nie ma, przynajmniej nic mi się nie rzuciło w oczy. Jednak jedna uwaga: krwista błyskawica to dość zabawne określenie na sztylet, szczególnie taki niezakrwawiony.

    OdpowiedzUsuń