24 paź 2017

Łowca dusz cz.1 - "Słysząca szepty umarłych"



Gdziekolwiek pójdę, wszędzie podąży za mną. Zawsze blisko, czuje jego oddech, widzę jak krąży na krawędzi ciemności czekając na mój najmniejszy błąd, który pozwoli mu dostać to, czego pragnie. Dorzucam parę szczap do ognia i słyszę jego potępieńcze wycie. Czasami pełza szeleszcząc między drzewami innym razem przemyka niczym cień. Noszę jego znamię i wiem, że wreszcie nadejdzie moja kolej, a wtedy… nie chce nawet myśleć, co ze mną zrobi. Wiem, że jego furia rośnie z każdym dniem mojej wędrówki. Jest coraz bliżej realizacji swego planu. Wciąż pożera mnie wzrokiem, jakby tymi krwistymi oczami mógł wydrzeć mi moje największe sekret, słabości. Coraz częściej czuję nocami obcy, zimny dotyk na moim ciele. Budzę się wtedy z niemym krzykiem, zachłystując powietrzem jak topielec wyciągany na brzeg i widzę lśniące w mroku jego zębiska wyszczerzone w triumfalnym uśmiechu. Jutro wyjedziemy z lasu na otwartą przestrzeń. Zapewnia nam to przynajmniej dzień spokoju, bo stwór nie może poruszać się w słońcu. Wiem jednak, że gdy tylko zapadnie zmrok podąży za mną, tropiąc nasze ślady w wysokich trawach, łowiąc łopianowymi uszami szelest naszych oddechów i być może nim zasnę On znów mnie odnajdzie. OBECNOŚĆ W CIEMNOŚCI. 
***
Zmierzch wionął przez miasto, jak tchnienie łagodnego zefirku, wzbijając w górę spłoszone stada jesiennych liści. Wąskie strużki sączące się pochyłym brukiem, samotne, mizerne pozostałości po ulewie, leniwie sunęły wąskimi uliczkami wtłoczone między potężne brzuszyska ponurych kamienic. Obluzowane śliskie kamienie, sterczały ponad poziom ulic jak kamienne głowy jakiś złośliwych stworów z błyszczącymi oczami pożyczonymi od zachodzącego słońca oglądającego swą pobladłą twarz w mętnych kałużach. Gdzie nigdzie przytulony do muru pełgał rachityczny płomyczek latarni, kłaniający się z lękiem przed byle trzepotem pożółkłych prześcieradeł zwieszających się smętnymi płachtami ze sznurów między domami. Przez stosy połamanych beczek za karczmą pod jakąś odstręczającą nazwą, o której zapamiętanie nie kłopotał się nikt zbytnio, bo wydzielany przez nią smród nie pozwalał zbłądzić, przedzierała się postać w męskim stroju, z twarzą ukrytą w płowym materiale kapoty. Ludzka sylwetka zręcznie przeskoczyła niewielki wodny akwen powstały w załamaniu chodnika i gwałtownie skręciła w lewo zagłębiając się w mroczną czeluść zaułka. Z ponad omszałych dachów każdy jej krok śledził jastrząb, szybując spokojnie na rozpiętych skrzydłach. Zakołował kilka razy przysłaniając na chwilę wymizerniałą twarz wędrowca nieba i łagodnie spłyną na brudny bruk. Po kilku chaotycznych szarpnięciach spadł na ziemię, jako czarny kot o połyskliwej sierści. Człowiek pochylający się teraz nad klapą studzienki odrzucił kaptur ukazując wysoko upięte w kok włosy, łagodny rys łabędziej szyi i kawałek opiętej skórzanym gorsetem piersi. Przez moment mocowała się z ciężkim metalowym kręgiem zasłaniającym otwór. Dała znać towarzyszowi, by się przybliżył, ale ku jej irytacji zwierzak ani myślał być posłusznym, wreszcie nie mogąc dłużej wytrzymać jego lekceważenia syknęła zduszonym szeptem:
- Dioskur, pomóż mi!
Kot zaszczycił ją jedynie obojętnym spojrzeniem wielkich zielonych oczu i wrócił do lizania sierści. Po chwili nie odwracając się nawet do rozmówczyni mruknął:
- A w czymże może ci pomóc taki maleńki koteczek.
Prychnęła gwałtownie, łamiąc wszelkie zasady dyskrecji, których zamierzała przestrzegać i odrywając na chwilę obciągnięte elastyczną białą rękawiczką dłonie od uchwytu wymierzyła w niego oskarżycielsko zgrabny paluszek.
- Gdybyś chciał mógłbyś stać się nawet niedźwiedziem.
Stworzenie westchnęło cicho i z gniewnym pomrukiem podeszło do otworu, po czym przybierając kształt ogromnego zwierza jednym ruchem podważyło pazurem klapę. Dziewczyna odsunęła ciężki krążek na bok i zajrzała do mrocznego wnętrza. Na dole pluskała cuchnąca ściekowa woda, tak jak można się było spodziewać, i panowały zupełne ciemności.
- To wariactwo – mruknął Dioskur – Nie robisz tego, żeby się czegoś dowiedzieć, robisz to, aby udowodnić, że ciebie nie odsyła się z kwitkiem
- Jak się boisz możesz zostać – odpowiedziała zeskakując w dół. Po chwili szlamowate klapnięcie oznajmiło jej miękkie lądowanie w zalegającym dno szlamie. Zgrzytnęło krzesiwo i wąski korytarz oświetlił migotliwy blask pochodni ślizgający się jak wąż po łukowatym sklepieniu i mdlejący w falistej powierzchni mętnej wody. Jakby na sygnał wraz z tym blaskiem wkoło niej zapaliło się kilkadziesiąt czerwonych ogników. Niewątpliwie w ciemnościach czaiło się coś, co ją obserwowało. Dyskretnie sięgnęła po ukryty za pasem sztylet. Była gotowa na starcie z tym czymś, tym bardziej, że nie specjalnie miała wybór. Zacisnęła dłoń na rękojeści ostrza.
- Hej ty – wrzasnęła głosem na tyle pewnym, na ile mógł przejść przez ściśnięte gardło. Na jej zawołanie odpowiedziała cała kanonada pisków i już po chwili dookoła niej przegalopowała cała kolonia szczurów. Odetchnęła z ulgą i nawet zdobyła się na nieśmiały chichot.
- Siostrzyczko! – odezwał się głos z góry – jeśli boisz się szczurów to chyba najwyższy czas zakończyć tą wyprawę.
- Nie mędrkuj tylko chodź tu tchórzu
Niechętnie jej brat zeskoczył na dół. Jak oparzony wyskoczył jednak z głównego nurtu ścieków i wylądował na suchym gruncie panicznie otrzepując łapy.
- Ble – skwitował nieprzyjemne doświadczenie.
- No, proszę paniczek nie ubrudził
- Po prostu chcę jakoś wyglądać i pachnieć w przeciwieństwie do ciebie
- To trzeba się myszko moja częściej myć – zaśmiała się widząc jego obrażoną minę. Po chwili jednak odzyskała powagę i ostrożnie podeszła do pokrytej liszajami wilgoci ściany.
- Nie powinnaś – ostrzegł kot.
Ignorując jego radę, dziewczyna zsunęła rękawiczkę i delikatnie dotknęła spoconych nierównych kamieni, starając się nie naruszyć przy tym zwartych pajęczyn utkanych w szczelinach między nimi. Przepłynęła przez nią nagła fala wrażeń. Zacisnęła zęby i opadła na kolana. Mocno ścisnęła dłońmi głowę. Dookoła niej rozbrzmiewały głosy duchów. Niektóre natarczywe, błagające o litość, inne groźne pytały o cel jej wizyty, niektóre przestraszone, inne zaskoczone i ciekawskie, rządne nowin. Gdy już myślała ze zwariuje ponad tą kakofonię wzbił się jeden zdecydowany ryk. Otworzyła oczy. Przed nią stał kształt utkany z czegoś jakby czarnobłękitnawej mgły. Istota przypominała ludzki szkielet tylko prowizorycznie obciągnięty łachmanami skóry i strzępami szat, które powiewały za nim jak poszarpany papuzi ogon. Tylko oczy świeciły jak dwa drogocenne klejnoty. Diamenty może, lub topazy: tego nie umiała określić. Były jednak przerażająco białe.
- Chodź ze mną Odysejo
- A ja to, co powietrze – wtrącił się Dioskur – nie będzie się sama snuła z takimi podejrzanymi typami
Dziewczyna jednak znów zignorowała go nie mogąc oderwać oczu od tajemniczego przybysza z zaświatów.
- Czy…czy ty jesteś moim ojcem?
- Wariatka – prychnął kot.
- Niestety nie – zachichotała sucho zjawa – ale mogę pomóc. Choć za mną.
- On kantuje – warkną zwierzak jeżąc się groźnie
Aura ducha przybrała nagle krwiście czerwoną barwę, a on sam napuchł i urósł tak, że zablokował swym eterycznym cielskiem całe przejście.
- Śmiesz zarzucać mi kłamstwo, ty mały pchlarzu
- On nie miał tego na myśli, zawsze palnie coś głupiego – starała się opanować sytuację kobieta. Zresztą duch stosunkowo łatwo się uspokoił.
- Chodźmy już – szepnął zrezygnowany i powoli płynąc nad śmierdzącą breją podążył na przód, a tuż za nim rodzeństwo. Długo błądzili po oślizgłych korytarzach zaciągniętych kotarami pajęczyn, ze zwieszającymi się z sufitu fosforycznie zielonymi kokonami i plątaniną mchu i porostów, tam gdzie siwe sieci tworzyły w załamaniach ścian wzory przypominające podziemne arterie żył. Nie odczuwała strachu, bo przywykła do obcowania z umarlakami, jednak wciąż na dnie jej serca czaiła się obawa, iż niezwykły kompan może chcieć ich zwieść. Dążyła jednak dalej potykając się o szkielety małych gryzoni i czaszki większych zwierząt straszące pustymi oczodołami. Po kostki grzęzła w fekaliach i brudzie, nieprzyjemny zapach, której to mieszaniny czynił powietrze nieznośnie dusznym. Wreszcie dotarli do obszernego pomieszczenia o łódkowatym sklepieniu. Na ziemi walały się jakieś szmaty, gdzieniegdzie widać było plamy krwi, pod ścianą w nienaturalnej pozycji leżał oparty o ścianę trup w stanie daleko posuniętego rozkładu. Na pożółkłych kościach dostrzec można było jeszcze fragmenty miękkich tkanek, ale narządy wewnętrzne stanowiły już tylko nieprzyjemną ciemną maź wylewającą się przez ubytki w skórze. Na wychudłe, zeschnięte biodra odziane w groteskowo szerokie spodnie dające wyobrażenie o dawnej sylwetce ich właściciela opadał prowizorycznie związany zakrwawiony bandaż cuchnący zgniłą krwią, której rude ślady znaczyły jego powierzchnie po prawej stronie. Głowę nieszczęśnika ozdabiała jedynie wypłowiała czupryna zmatowiałych już dawno włosów. Gdy weszli do tego miejsca jego doczesnego spoczynku z pustego oczodołu wyślizgnął się szczur. Dłoń z nienaturalnie teraz długimi palcami zaciskała się na jakimś przedmiocie.
- To tutaj – oznajmił niespodziewanie ich przewodnik.
Dziewczyna przeszła obojętnie obok kościotrupa i zaczęła obstukiwać ścianę w poszukiwaniu spodziewanych drzwi do archiwum.
- Co ty robisz?! – wykrzyknął duch – tutaj jestem, na dole.
Dziewczyna spojrzała na zwłoki z nieskrywanym niesmakiem.    
- No, czego chcesz swego czasu byłem naprawdę przystojny i uwierz ze sama kiedyś tak będziesz wyglądać.
- Nie do końca - wtrącił się kot – raczej postaram się nie pozwolić na to by ktoś ją zadźgał w kanale.
- Ale co to ma wspólnego z moim ojcem? – zapytała dziewczyna.
- Ach co? Właściwie nic, ale przysługa za przysługę… Wiesz, że dusza nie zazna spokoju póki ciało nie zostanie pogrzebane, więc ty odtransportujesz mnie na cmentarz, a ja powiem ci, co wiem. To uczciwy układ.
- Wy duchy macie dość dziwne pojęcie o uczciwości. – podeszła do ciała i obejrzała je uważnie z każdej strony. Wreszcie z obrzydzeniem zawinąwszy w koc, na którym leżało zaczęła z wysiłkiem ciągnąć je po podłodze.
- Oj nie tak – jęknął duch.
- Ty już się lepiej nie odzywaj – warknęła.
- No proszę awansowałaś na grabarza – zachichotał Dioskur.
- A ty się nie śmiej tylko zmień się w konia i naprzód rumaku
- Chyba śnisz…
- Proszę, braciszku ten jeden raz – spojrzała na niego błagalnie.
- Niech będzie
Już po chwili stał przed nią kary koń o lśniącej sierści i złotych oczach. Co prawda miał ogromną ochotę odgalopować, gdy poczuł smród ładunku, ale dziewczyna przytrzymała go za grzywę i przyciskając do ust wygrzebana z kieszeni chusteczkę powoli ruszyła za nim pilnując, by tobołek nie zsunął się przypadkiem. Na szczęście dość szybko dotarli do wylotu kanału. Jedynym problemem był fakt ze nieznośny odór snuł się za nimi. Wkroczyli powoli na leśny trakt prowadzący na cmentarz. Droga była nierówna, choć wydeptana przez setki stóp, choć zroszona milionami łez. Odyseja też płakała, ale nie z żalu, po prostu gryzący zapach trupa drażnił nie tylko jej nozdrza, ale i oczy. Wreszcie z pomiędzy okrytych jesienną szatą drzew wyłonił się kamienne słupy zwieńczone postaciami kamiennych, dziwacznych skrzydlatych stworów z rozwartymi paszczami i żabimi sylwetkami. Między słupami na pojedynczym zawiasie chwiała się wyłamana, ozdobna, żelazna brama. Muru nie było już od dawna. Wkroczyli bez przeszkód na ziemię zmarłych i zaczęli poszukiwać pustego grobu. Na szczęście grabarze nie byli tu zbyt dokładni i porzucili niedokończone dzieło wraz z łopatami. Drzewa szumiały spokojnie, a trawa, choć pożółkła nadawała temu miejscu nieco mniej ponury charakter. Dla Odysei i tak jednak było to nie małe wyzwanie. W końcu słyszała szepty umarłych. Nieco przytłumione, ale wciąż obecne. Zabrała się do kopania. Dioskur w tym czasie złożył umarlaka na ziemi i sam przysiadł na brzegu rowu.
- Znów nie zamierzasz mi pomóc
- A co ja jestem instytucja charytatywna? Skąd wiesz, że on nie kłamie?
- A masz lepszy pomysł?
- Mam dać sobie spokój, ale ty nie znasz takiej metody, bo jesteś uparta jak osioł
Wreszcie zmienił się w ogromnego psa i zaczął kopać. Po godzinie zmęczeni legli na miękkiej ściółce przy wykopanym grobie, do którego złożyli cenny tobołek.
- Dziękuję - szepnął duch – A to dla was.
Podał im niewielki matowy srebrny wisior ze smokiem, a właściwie jego połowę.
- Twój ojciec mówił, że zrozumiesz – oznajmił składając go do rąk dziewczyny i zniknął.
- Zaczekaj – krzyknęła, ale było już za późno. Usiadła ponownie na ziemi obracając wisior w dłoniach.
- Wiesz, co to takiego – zapytał Dioskur zaglądając jej przez ramię.
- Nie mam pojęcia, ale… - zamilkła i nie pewnie obejrzała się przez ramię. – Ktoś nas obserwuje.
Ostatnie słowa wypowiedziała ledwie słyszalnym szeptem, który nie mógł oczywiście zagłuszyć szeleszczących kroków zbliżającej się do nich istoty.

Ciąg dalszy nastąpi…

1 komentarz

  1. Ciekawe opowiadanie z wciągającą fabułą! a i klimat jest i śmieszek szczególnie ten koń w kanałach hehe :D bohaterowie podobni do Wandy i Irysa ale mają ciekawe zdolności. Końcówka intrygująca czekam na kontynuacje ^^

    OdpowiedzUsuń