1 sty 2001

Niepozorne ciekawego początki


  Zapadał zmrok. Siedziałam na skraju siennika w pokoju niemal własnym, wynajmowanym w karczmie już od przeszło roku. Wpatrzona w okno ze szklaną szybą, z licznymi skazami i uwięzionymi bąbelkami powietrza. Właśnie jego obecność nieprzyzwoicie podniosła cenę wynajmu, ale warte było swojej ceny. Nie spoglądałam w dół, na ulicę pełną ludzi i wozów. Moją uwagę całkiem zaabsorbowało poszarzałe już z lekka niebo nad dachami pobliskich domów. Nie widziałam stąd zachodu słońca, wychodziło wprost w przeciwnym kierunku. A jednak trwałam całkiem nieruchomo, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z nieba. Irray ocierał się o moje nogi, mrucząc przy tym gardłowo. Nie przejmował się moją ignorancją. Nawykł do niej.
  Nie lubię zwierząt. Są hałaśliwe, niepraktyczne i nudne. Tego rudzielca toleruję tylko dlatego, że nie może ścierpieć obecności jakiegokolwiek innego człowieka. Wystarczy, że chociażby ktoś wyważy zamek i wejdzie do pokoju a Irray zacznie wariować, czyli wyć, syczeć i warczeć zarazem, wbijając mi w międzyczasie pazury w ramię czy rękę, co tam będzie bliżej. Sypiam za głęboko, by nie dostrzegać wagi takiego ostrzeżenia. W dodatku sam się żywi i odnajduje mnie z łatwością, jakiej by się nie powstydził pies myśliwski. Bywa kłopotliwy jak muszę wykonać jakieś zlecenie, ale od czego jest klucz do pokoju. Tylko potem drzwi są całe w śladach pazurów. Okno również.
  Powinnam już wyruszyć. W tym mieście przyjęłam zwyczaj pojawiania się w pewnym zaułku dokładnie w porze migotania pierwszych gwiazd. Oczywiście, o ile już nie wykonuję poważniejszego zlecenia. Nie ma co się przemęczać.
  Nie wzięłam nawet płaszcza- choć liście już zaczynały żółknąć, nie nadeszło jeszcze pierwsze ochłodzenie. Noce były ciepłe w typowo letnim stylu. Zdecydowałam się na konwencjonalną trasę przez ulice główne, potem dopiero skręcając w pomniejsze uliczki. To moje jedyne ubezpieczenie- zawsze przychodzę inną drogą i kryję się w innym punkcie zaułka, przypominającego niewielki placyk. To interesant musi się pierwszy pokazać. Zwykle przychodzę z Irrayem, więc jakakolwiek zasadzka odpada. Zaułek zaś całkiem przypadkiem ma aż cztery rynny, domy go okalające zaś solidne dachy, bardzo wygodnie łączące się z innymi, przynależnymi do moich najlepiej zbadanych tras. Tak... Same bardzo dobre przypadki, których jestem świetnie świadoma.
  Droga minęła mi szybko i bez żadnych niespodzianek. Wszystkie pijaczyny właśnie przepijały swe "ostatnie" grosze w karczmach, ludzie w głównej mierze wracali do domów bądź właśnie zmierzali by dołączyć do karczemnych indywiduum. Irray szedł blisko nogi, jak pies. Rąbek mojej sukienki wadził często o jego głowę bądź ogon, ale niespecjalnie się tym przejmował. Zanadto go zajmowało syczenie na każdą istotę ludzką, która jego zdaniem przeszła za blisko. Nie wydawał się wcale zniechęcony brakiem jakiejkolwiek reakcji.
  Już w pierwszej chwili wiedziałam, że ktoś na mnie czeka. Nim jeszcze weszliśmy w zaułek, kocur zjeżył się lekko i pomknął na swoje miejsce. Skubany węch ma dobry, a uczy się nie gorzej niż pies. Wie, że jeśli jakiś człowiek tu się znajduje, to przez najbliższą godzinę będę z nim ględzić, jak nie dłużej. Woli przeczekać to w bezpiecznym miejscu, z którego będzie wszystko widział, niż mi towarzyszyć.
  Co ciekawe, czekającym okazał się chłopaczyna niemal o głowę ode mnie niższy. Ubrany w łachmany, odzież z większą ilością łat niż oryginalnego materiału. Rzadki widok w tym miejscu o tej porze, przynajmniej od kiedy urzęduje w tym mieście. Rozglądał się nerwowo, w strony dokładnie wszystkie. Wejście do uliczki było jedno, ale on praktycznie całą uwagę poświęcał dachom. Wszystkim po kolei. Uśmiechnęłam się pod nosem. Kto go tu przysłał? Jakiś wielki waćpan pofatygować się nie chciał i nawet przyzwoitego posłańca nie wysłał? No proszę was, z ulicy można w pięć minut skombinować lepszego!

1 komentarz

  1. Kropki ci się wymknęły spod kontroli i gdzie nie gdzie są podwójnie. zwykle na początkach akapitów, czy jak to nazwać. jak się przyjrzysz to od razu zauważysz. i jak używasz "dlatego" to lepiej użyć później "że", a nie "bo". "Ubrany" i "ubranie"? coś w tym zdaniu nie pasuje i powtórzenie, które można, by zlikwidować przez np. "szatę", "odzienie". To samo z "pijaczyny" i "przepijały" choć jako że tu nie tak łatwo o synonim to nie rzuca się tak w oczy. "Skubany" jak rozumiem to wykrzyknienie, wiec powinien po nim być przecinek (ta teraz mądra jestem po zajęciach ze składni ;))."Wejście do uliczki było jedno, niech was to nie zmyli. On największą uwagę poświęcał dachom." intencji tego zdania nie rozumiem. Po za tym powiem szczerze, że to pierwsze lepiej mi się podobało. Za wysoko postawiłaś sobie poprzeczkę ;) A teraz będzie sam miód. Opisy jak zawsze sugestywne i plastyczne. Kociaczek normalnie jak mój własny ;) gdzieś ty go spotkała. Normalnie pomyślę, że on się mi jakoś wymyka i ciebie odwiedza. Po za tym troszkę mi to Argo przypomina, choć jej kot nie jest aż takim dzikusem. Opis zachowania reszty ludzi także realistyczny i trafny, jak zawsze. Z drugiej strony trochę mało tego jak na ciebie. Końcówka z pytaniami i wykrzyknieniem, bardzo fajna. jak w dobrym serialu - urywa akcje w najbardziej emocjonującym momencie. Świetny pomysł na wykorzystanie kota ;) Szczegółowy opis procedury spotkania z klientem, niczego sobie i prawdopodobny. Czuję jednak trochę niedosyt i liczę na jakąś rekompensatę w najbliższym czasie.;)
    PS. aż mi głupio nigdy tak wrednej recenzji nie napisałam z takim perfidnym czepialstwem.

    OdpowiedzUsuń