1 sty 2001

"Nigdy nie zapominaj o tym, kim jesteś, bo świat na pewno o tym nie zapomni. Uczyń z tego swoją siłę, a wtedy przestanie to być twoim słabym punktem. Zrób z tego swoją zbroję, a nikt nie użyje tego przeciwko tobie."


-Zabłądziłeś, młody?-zapytałam milutko ze spokojnym uśmiechem. Chłopak wzdrygnął się na dźwięk mojego głosu. Ba, aż podskoczył. Odwrócił się gwałtownie i natychmiast cofnął o krok. Coś było w postawie jego ciała, coś bardzo charakterystycznego. Gotowość na rzucenie się do ucieczki w każdej chwili.
-Nnnie..-wyjąkał po chwili.-Kim pani jest?
-Ach, nie jestem tak stara. Możesz mi mówić na ty.-odparłam szczebiotliwie. Z szerokim uśmiechem. Choć nie powiem, trochę korciło, by go nastraszyć.-Najpierw jednak ty mi powiedz, jak ci na imię.
Przyglądał mi się tak podejrzliwie, jakby się spodziewał, że wyrosną mi kły czy z mych ust wysunie się rozdwojony język.
-Jestem Meir. Szukam dziewczyny z długim rudym warkoczem, takim jak twój. Chodzącą po dachach jak kot. Oni mówili, że rozpoznam jej profesję na pierwszy rzut oka... Ty przyszłaś normalnie i wyglądasz... zwyczajnie.
Nie mogłam się zdecydować, czy zmarszczyć ostentacyjnie brwi, czy uśmiechnąć się współczująco-przerażająco i oświadczyć mu poufałym tonem, że nie wszystko jest takie, jakie się wydaje. Ostatecznie pokusiłam się o dalsze wybadanie.
-Hm... Może wiem, o kogo ci chodzi. Powiedz mi, dlaczego ją szukasz. Zobaczymy, czy mamy na myśli tą samą osobę.
Westchnął ciężko. W przerwach pomiędzy kolejnymi westchnieniami burczał coś niezrozumiale bądź przeciągał "yyyy". W końcu przymknął na chwilę powieki i wzdychnął ostatecznie, najgłośniej.
-Zaginęła moja przyjaciółka. Bardzo bliska przyjaciółka. Wiem, kto ją porwał, ale nikt nie chce się tym zająć. Mówią, że to bez sensu. Nawet udało mi się znaleźć kogoś, kto był gotów się na to pisać. Ale wyśmiał moją zapłatę.
Z trudem powstrzymywałam kpiące prychnięcie, aż cisnące się na usta. Spoglądał na moją twarz bardzo uważnie, doszukując się oznak zgorszenia, pobłażliwości czy może też złości, sądząc przynajmniej po płochości w oczach.
-Załóżmy, że masz przed sobą tą, o którą ci chodzi. Bez konkretów nie zawyrokuję nic, a jasnowidzem nie jestem, więc sama sobie na pytania nie odpowiem. Kim są porywacze, może na początek.
-Bracia Emwelt.
No nie powiem, że nigdy o nich nie słyszałam. Zbuntowani synowie kupca wraz z zebraną bandą awanturniczych pijaków, debile i sadyści co do sztuki. Przesada w oprawie, nieeleganckie tortury, pastwienie się nad wszystkim, co im w łapy wpadnie, zero solidności zawodowej... I oczywiście na pierwszy rzut oka widać, z kim masz do czynienia. Litości, pierwszy lepszy najemny zbir ma więcej ogłady.
-Czyli o okoliczności pytać nie trzeba, powód pewnie również... A jak z tą zapłatą?
Chłopak zarumienił się od uszu aż po sam kark.
-Dwadzieścia miedziaków i dwa srebrne.
Przyjrzałam mu się jeszcze raz, tym razem baczniej. Może z cztery lata ode mnie młodszy, nie więcej. Przeciętne ptasie gniazdo jest lepiej ułożone niż jego włosy, chociaż kolor podobny. Z błękitnych ocząt zionęła desperacja.
-Czy... czy jest inna możliwość dokonania zapłaty?-zapytał trwożnie. Głos mu drżał tak, jakby mówił jadąc wozem po drodze, którą niedawno przeszła zawieja tysiąclecia.
Ach, najwyższa pora zmienić miejsce zamieszkania. Jak mną straszą takich oto, niewiniątka co krwi ni kropli nie przelały, to już dużo mówi. A chłopina wyglądał tak, jakby oddanie się w moją niewolę co najmniej zaproponował. Nie powiem, rzadko zdarza się taka sytuacja. Zwykle pracuję i zabijam zbiry podobnego formatu, równie pasożytniczego na ogóle społeczeństwa. Czasem wymierzam sprawiedliwość. Misja ratunkowa to rzadkość. Zwłaszcza za tak osobliwą zapłatę.
-Hm... Z tymi od dawna mam na pieńku. Żadnej etyki zawodowej, taktu, zasad... Mogę rozważyć twą propozycję. Pytanie tylko, co konkretnie możesz mi zaoferować w zamian?
Przełknął nerwowo ślinę.
-Wszystko. Mogę ci służyć, posłużyć za odwrócenie uwagi w akcji... Wszystko, byleby nic jej się nie stało.
Oddać się w niewolę, ba, skazać się na humory bestii w ludzkiej skórze... Musiałam zapytać.
-Zagrajmy w otwarte karty. Wiem, jakie krążą o mnie opowieści. Sądzę, że tobie ich nie oszczędzono. Prędzej sprzedam cię w prawdziwą niewolę niż wspaniałomyślnie pozwolę odejść z ukochaną. Gdybyś polazł tam do nich, miałbyś równie duże szanse na jej uwolnienie i czekałby cię pewnie równie dobry los. A więc po co...?
Spuścił wzrok.
-Słyszałem, że ty nigdy nie łamiesz złożonych obietnic. Nigdy -niemal przesylabizował to słowo- Oni równie dobrze mogą mnie uwięzić i umrę razem z nią. Nie obchodzi mnie, co dalej będzie ze mną. Chcę tylko oszczędzić jej cierpienia i upokorzenia.
Z dziką rozkoszą zaśmiałabym się mu w twarz. Wyśmiała te podniosłe idee, żałosny heroizm dzieciaka, które słyszało opowieści o wielkich rycerzach, ale nigdy nie skonfrontowało tego z rzeczywistością. Dzieciaka, który jeszcze nie wie, jaki jest prawdziwy świat. Wiek się nie liczy. Chociaż nie był o wiele ode mnie młodszy, on był wciąż pełnokrwistym szczeniakiem. Ja... Ja w tej metaforze starym kundlem. Nie mogłam się powstrzymać, by chociaż trochę, troszeczkę go nie pomęczyć
-A co, jeśli zostawię cię dla siebie? Będę cię katować powolutku, dzień za dniem... Jestem wyrafinowaną bestią. Jeśli tylko będę chciała, utrzymam cię przy życiu długo, bardzo długo. Aż mi się znudzisz bądź znajdę sobie nową zabaweczkę. A może ta dziewka wcale cię nie kocha... Może potajemnie sypia z innymi? A może już nie żyje, a ty się nigdy nie dowiesz, bo ja ci tej informacji nie użyczę. Nie będzie przecież nikogo, kto by mógł ci to powiedzieć. Bo nawet gdyby miejsce twej kaźni znał każdy w mieście, kto się pofatyguje..? Kto ze mną zadrze?
Możliwe, że straciłam ciekawego klienta i zlecenie, które wykonałabym ze szczerym uśmiechem na twarzy. Nie obchodziło mnie to specjalnie. Chłopak wahał się przez chwilę. Podnosił wzrok tylko po to, by napotkać moje ciekawskie spojrzenie i ponownie utkwić go w bruku. Nareszcie się odezwał. Z siłą i przekonaniem, którego nie powstydziłby się przywódca sekty czy dowódca wojskowy, wedle uznania.
-Wiem, co mnie może czekać. Męki, których nie jestem sobie w stanie nawet teraz wyobrazić. Śmierć tak powolna, że gdyby nie ból, nie wychodziłaby nawet poza zwykły stopień umierania człowieka na co dzień. Zdaję sobie sprawę z tego, kim jesteś. Nie robię sobie nadziei na wielkie szczęśliwe zakończenie. Po prostu wiem, że ona nie zasługuje na taką śmierć. I nie wybaczę sobie do końca życia, jeśli nie zrobię wszystkiego, by ją od tego losu ocalić. Lepiej cierpieć i umierać w słusznej sprawie, niż żyć we wstręcie do samego siebie.
Na jego policzkach wykwitł z przejęcia rumieniec, oczy iskrzyły się jak niebo ponad naszymi głowami. Zapadł niemal półmrok. Obserwowałam go przez chwilę, nie do końca wierząc, że mam przed sobą wciąż tego jąkałę sprzed byle kilku minut.
Bezradnie wzruszyłam ramionami, uśmiechając się smętnie.
-Wobec takiego żaru serca nie ma co marnować zdrowego rozsądku. Nie wiem, ile trzeba by jego kubłów, by to ugasić. Sytuację przedstawiłam ci jasno, niczego nie zataiłam... Ba, wręcz jej wady uwypukliłam. Dobrze, zgadzam się. Od tej chwili musisz słuchać każdego mojego polecenia, a ja w tempie pilnym uwolnię tą twoją kochanicę. Opisz mi ją jeno, żebym innej nie uratowała przez przypadek. Jedno bezpłatne zlecenie w zupełności mi wystarczy na najbliższy czas.
Skinął powoli głową.
-Włosy ma popielate, taki blond, że aż w szarość wpada. Bardzo charakterystyczny kolor. Sięgają jej na niewiele za ramiona, ale często je upina. Oczy błękitne, bardzo jasne, przejrzyste niby górski strumień. Jest nieco ode mnie wyższa, ale ma tyle lat, co ja. Cera raczej jasna, niezbyt opalona. Wręcz porcelanowa. Nazywa się Zeira Oeir.
Pokręciłam w milczącym zaprzeczeniu głową. Zabujany po uszy, już nie ma najmniejszej wątpliwości. Normalny chłopak nie użyłby w opisywaniu wyglądu normalnej dziewczyny tylu porównań. I oczywiście nie mówiłby o niej w takim tonie i z tak nieobecnym spojrzeniem.
-Dobrze lowelasie, starczy w zupełności. Wystarczyło powiedzieć, że szare włosy i niebieskie oczy.
-Kiedy wyruszasz?
Zmierzyłam go bacznym spojrzeniem. Był jak najbardziej poważny.
-Hm... Najpierw wypadałoby zrobić jakiekolwiek rozpoznanie, z jedną czy dwie osoby przycisnąć bądź przekupić, a i wyspać się nie zaszkodzi. Tego nie załatwi się w jedną noc, nie kiedy chodzi o trójkę rosłych chłopów z niemałą zbójecką bandą u boku.
-W końcu może nie dożyć uwolnienia...
Przewróciłam oczami, choć pewnie nawet tego nie zauważył. Zmrok zapadał coraz szybciej, a księżyc jeszcze nie wzeszedł. Nie widziałam potrzeby marnować świec.
-Wierz mi czy też nie, ale mam w tym fachu większe doświadczenie od ciebie. Trzeba to zrobić subtelnie i z wyczuciem, inaczej nawet do niej nie dotrzesz, bo cię zasztyletują jeszcze u stóp obozu.
-Ale...
-Co ale? Aż tak ci się śpieszy do pobytu u mnie? -uśmiechnęłam się drapieżnie. Widziałam, jak się wzdryga. Młoda noc nie była jego sojusznikiem- Nie bój się, jeszcze się nim nacieszysz.
Ściągnął usta w równą linie. Chyba do niego wreszcie dotarło, na co się zgodził.
-Czy to naprawdę sprawia ci przyjemność? Lęk w oczach innych, władza nad ich losem, zadawanie im bólu...
Westchnęłam niemal bezgłośnie.
-Nie wiem, dlaczego wciąż mnie o to pytacie. Nie o historię, technikę, zajęcia w czasie wolnym czy istnienie szansy, że nagle lód trzymający we władaniu me serce od zawsze, stopnieje i odnajdę w sobie litość. Dla mnie to równie naturalne co oddech. Ludzie rodzą się z pewną pasją i drogą życia, potem po prostu je odkrywają. Dla jednego to oznacza bycie kupcem. W lot będzie pojmował wszelkie nowe języki, zawiłe wyliczenia bez błędu w pamięci prowadził, o węszeniu okazji nie wspomnę. Kto inny odnajdzie ten jeden jedyny miecz, który zawsze mu będzie wierny i zostanie bohaterem, a pieśni o nim nie przebrzmią nawet po jego śmierci. Ja po prostu jestem stworzona do zadawania śmierci i cierpienia innym... Czym byłby świat bez czerni, bez takich jak ja? Nie jestem gorsza od takiego kupca czy herosa. Inna, ale nie gorsza.
Milczał. Ciężko stwierdzić, czy tak przeraziła go moja filozofia życiowa, czy po prostu nie mógł znaleźć dobrej odpowiedzi. Pozwoliłam mu potrwać w zamyśleniu jeszcze przez kilka minut. W końcu podniósł wzrok. Warga mu drżała.
-Co teraz...?
Od niechcenia spojrzałam w prawie po całości jednolicie granatowe niebo, po którym pełgały białe iskierki gwiazd. Równym zainteresowaniem obdarzyłam zaułek pełen cieni, dla chłopaka pewnie istotę strasznego miejsca, przed którymi to zawsze ostrzegała mama. Zza dziurawej beczki obserwowały nas żółte ślipia Irraya. Kocur miauknął żałośnie. Chłopak odwrócił się gwałtownie, ale kot zdążył się ukryć. Dopiero teraz przeniosłam wzrok na niego.
-Jeszcze nie mam dla ciebie wybranej kwatery, dzisiejszej nocy śpij jeszcze na swoim.-westchnął cicho, z widoczną ulgą. Udałam, że tego nie widzę.-Ale nim jeszcze się rozstaniemy, chcę uzgodnić dwie rzeczy. Po pierwsze, widzę cię tutaj jutro o tej samej porze. Nie próbuj uciekać. Myślę, że dobrze wiesz, jaka kara cię za to spotka. Wybierz sobie dowolną z opowieści, ufam ludziom co do tego. Moje metody akurat powtarzają z niesamowitą dokładnością.-darowałam sobie "przesadą". Nie miałam ochoty potem za nim ganiać.
-A ta druga rzecz..?-zagadnął słabo, kiedy przerwa "dla dotarcia" się przedłużała.
-Och, chcę po prostu wiedzieć, gdzie dostarczyć dziewczynę, jak już ją odbiję. Albo chociaż, gdzie podrzucić ciało.-dodałam, kiedy jego twarz zbytnio się wygładziła. Zadrżał lekko.
-Obrzeża slumsów, uliczka odchodząca wprost od środka Targowej. Dom z dachem z czarnego łupka, drzwi pomalowane na wiśniowo, choć farba już odchodzi. W pierwszym oknie zbita szyba, w pozostałych skóry.
Skinęłam głową.
-Do zobaczenia jutro.-powiedziałam z szerokim uśmiechem, mijając go.
-Do widzenia.-odparł tonem wymuszonej grzeczności i szybkim krokiem udał się przed siebie. Bardzo szybkim. Oj, czyżbym nam chłopczyka przestraszyła...? Zaśmiałam się cicho. Kocur w międzyczasie mnie dogonił. Zaczął ocierać się o moje nogi. Już wiedział, jak to robić nie prosząc się o ewentualnego kopniaka. Aż się schyliłam i podrapałam go za uchem. Mruknął rozradowany w odpowiedzi. Humor miałam rewelacyjny, przyznaję.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz