12 sty 2019

Poszukując odpowiedzi (2)


Nikkorin Zarthal siedział ze skrzyżowanymi nogami na wydeptanej ziemi w pobliżu murów Attor. Za plecami miał torbę z rzeczami, które uznał za najpotrzebniejsze, obok leżała druga, mniejsza, zawierająca zapasy jedzenia na najbliższe dni. Półelf spojrzał na niebo, oceniając położenie słońca, w końcu niechętnie sięgnął do kieszeni luźnych spodni i wydobył zegarek na cienkim łańcuszku. Zegarek wykonano ze stopu metali, który być może kiedyś miał imitować złoto, ale w chwili, kiedy Nikkorin dostał go trzy lata wcześniej od magika w Rantharze, metal już był brązowy. Niczemu to nie przeszkadzało, zegarek chodził i to się liczyło, zresztą gdyby barwa bardziej przypominała złoto, urządzenie miałoby większe szanse paść łupem kieszonkowca.
Nikkorin na krótką chwilę zatrzymywał wzrok na każdej osobie, która samotnie podążała w stronę bramy miasta, zwracając uwagę zarówno na idących pieszo jak i konnych. Podobnie jak w przypadku grup, ignorował także wozy. Był lekko zaskoczony, kiedy w pewnym momencie jeden z nich, niewielka chłopska furmanka zaprzężona w srokatego konia, zboczyła z traktu i powoli zbliżała się do niego. Nikkorin gwałtownie wstał, wówczas wóz był już na tyle blisko, że dało się zauważyć. ciemnobrązowe kręcone włosy wystające spod kaptura postaci w jasnoszarej pelerynie, ściskającej lejce. Kiedy wóz się zatrzymał, postać puściła lejce i gwałtownym ruchem zrzuciła kaptur, ukazując rozpromienioną twarz.
- No, nie powiem, żebym akurat tego się spodziewał – stwierdził Nikkorin z rozbawieniem.
- Cóż, nie zapominaj, że wychowałam się na wsi – odparła Ezma, zeskakując na ziemię – Daj mi tu swoje rzeczy.
Załadowali torby na wóz, akrobata zajął miejsce za plecami Ezmy. Powoli ruszyli. Na początku musieli cofnąć się wzdłuż drogi do Attor, następnie pierwszym odgałęzieniem w lewo skierowali się na południowy wschód. Ezma nie zmuszała konia do przesadnego wysiłku, na razie nigdzie się nie spieszyli. Do zachodu słońca było jeszcze dużo czasu, w okolicach Starych Mokradeł mogli znaleźć się dużo wcześniej.
Kilka mil przed osadą droga zrobiła się węższa i bardziej kręta, łagodnymi łukami omijała wzgórza i niewielkie skupiska drzew. Była też mniej równa, nawierzchnia z piasku i popękanej gliny miała wybrzuszenia i koleiny. Przed pierwszymi zabudowaniami rozszerzała się w rozległy brunatny plac, pokryty głównie błotem, z licznymi przecinającymi się i zachodzącymi na siebie śladami kół wozów, kopyt zwierząt i wreszcie butów samych mieszkańców.
W Starych Mokradłach powitało ich małe zamieszanie. Mieszkańcy krążyli wokół budynków i pomiędzy rzadziej rosnącymi drzewami przylegającej do wioski części lasu. Część z nich, głównie mężczyźni, nosili widły i siekiery, trzymając je w sposób sugerujący, że zamierzają użyć owych narzędzi jako broni.
Ezma zeskoczyła z wozu. Omijając najgłębsze koleiny w błocie, spróbowała podejść bliżej. Kilka osób zauważyło ją i odwróciło się w jej stronę.
- Kociooka? - spytała niska kobieta o zaczerwienionej twarzy – Przyszliście nam pomóc?
Ezma potrząsnęła głową.
- Nie wiem, co się dzieje – powiedziała niepewnie – Po prostu tak się złożyło, że moja droga prowadzi tędy. Nie miałam pojęcia, że tutaj… no właśnie... co tu się właściwie stało?
Stojący obok starszawy mężczyzna skrzywił się.
- Zaatakowały nas potwory zbiegłe z Karagaros – wyjaśnił niechętnie.
- Przeklęci skorupiarze – dodał inny, młody i potężnie zbudowany kmieć, ściskający w rękach solidny kij – Wpadli do osady i zaatakowali tych, którzy akurat mieli pecha stać im na drodze. Potem wybiegli w las po drugiej stronie.
- Jak dzikie zwierzęta – westchnął ten pierwszy.
Spomiędzy drzew za plecami Ezmy rozległy się okrzyki, bardziej triumfu niż bólu albo złości. Pomiędzy chaty wpadła grupka młodych mieszkańców wsi, uzbrojona w kije albo proste narzędzia. Na ich czele biegła młoda dziewczyna o śniadej cerze, wokół jej głowy fruwały lśniące ciemne włosy. Ezma rozpoznała ją od razu mimo zaskoczenia. Zdecydowanie nie spodziewała się jej tutaj.
Yomiro miała na sobie prosty lniany strój xaresyańskich wieśniaków, pod tym względem nie wyróżniała się spośród biegnących. W tym momencie osoby nie znające jej prawdziwej natury mogłyby uznać ją za człowieka.
- Jednego dorwaliśmy! - krzyknęła, zwalniając – Tamci dwaj pozostali uciekli.
- W porządku – odparł mężczyzna oparty o tylną ścianę najbliższej chaty – Wracajcie już. To nie ma sensu. Oni raczej tu nie wrócą.
Kmiecie powoli przechodzili pomiędzy budynkami, kierując się bardziej ku środkowi wioski. Yomiro została z tyłu, za nią stał młodzieniec o krótko ostrzyżonych, gęstych włosach barwy głębokiej, wręcz nienaturalnej czerni. Kiedy Ezma podeszła bliżej, mogła zobaczyć w jego ciemnych oczach coś zwierzęcego. Zębów nie widziała, ale była pewna, że gdyby młodzieniec otworzył usta, ukazałby częściowo psie kły. Podobnie jak towarzyszka musiał być wilkołakiem, chociaż tak jak Yomiro wybrał prosty wiejski ubiór. Niewykluczone, że takie szczegóły ułatwiały im porozumienie z ludźmi.
Widząc Ezmę, Yomiro lekko skinęła głową.
- Miło znów się spotkać – powiedziała.
- Mnie również jest miło – odrzekła Ezma – Chociaż przyznaję, że trochę się zdziwiłam. Mogę spytać, co tu robicie?
- Byliśmy w okolicy, ja i Xaark – Yomiro ruchem głowy wskazała na swojego ciemnowłosego towarzysza – W związku z tymi dzikimi wilkołakami. Idąc za tropem, natrafiliśmy na coś innego. Zmutowane stwory z Karagaros. Kierowały się w stronę Starych Mokradeł i może niechcący je spłoszyliśmy, bo w pewnym momencie rzuciły się do biegu. Osada była na ich drodze, postanowiły się przebić… Obeszło się bez śmiertelnych ofiar ale jest kilku rannych. Niektórzy ludzie ze Starych Mokradeł zaczęli ich gonić, więc postanowiliśmy do nich dołączyć. Trzech prawie dopadliśmy, ale ostatecznie udało się załatwić tylko jednego. Twardzi są w tych swoich skorupach…
Wszyscy rozproszeni w lesie ludzie w końcu znaleźli się z powrotem w wiosce. Większość miała ponure miny, niejeden zaciskał pięści, miotając groźne spojrzenia. Chcieli odwetu i Ezma doskonale to rozumiała.
Społeczność Starych Mokradeł nie miała jeszcze szamana. Obecnie wiosce przewodził Luel Tiagnon, krewny Eli-Nuana z Wywiejowa. Było bardzo prawdopodobne, że ów młody człowiek wkrótce oficjalnie stanie się duchowym przewodnikiem mieszkańców. Teraz stał on w miejscu przecięcia głównych dróg osady, z troską przyglądając się wzburzonym kmieciom. Był to człowiek jeszcze wyraźnie młody, najwyżej kilka lat starszy od Ezmy i Nikkorina, ubrany był podobnie jak wieśniacy, wyróżniały go jedynie amulety na szyi i nadgarstkach. Miał pociągłą twarz, jasną cerę i błękitne oczy, długie blond włosy opadały falami na jego ramiona, zarost miał w nieco ciemniejszym odcieniu.
Emocje powoli opadały. Któraś z kobiet uznała za stosowne przygotowanie dla podróżujących choćby niewielkiego poczęstunku. Ezma odruchowo próbowała zaprotestować, szybko jednak zorientowała się, że kierujące się wpojoną od dziecka gościnnością gospodynie nie przyjmują odmowy do wiadomości. Wraz z Nikkorinem pozwoliła się zaprowadzić do prostego stołu z ciemnych desek ustawionego na skraju sadu za którymś z podwórek. Dwie kobiety w średnim wieku i jedna młodsza, najwyraźniej córka którejś z nich, przyniosły jedzenie, kilka razy wracając przy tym do wnętrza swoich chat. Ezma i Nikkorin uprzejmie dziękowali, w którymś momencie Ezma była zmuszona powstrzymać gorliwość gospodyń. Kiedy zajęli się posiłkiem, czuli na sobie spojrzenia kilku par oczu. Młoda kobieta trzymała się w pobliżu, po jakimś czasie dołączyło do niej kilkoro dzieci, może po prostu zaciekawionych nowością, a może zwabionych opowieściami o ludziach Lisicy, jakie krążyły po wioskach podległych Karagaros. 
Na stół padł cień, po przeciwnej stronie ktoś stanął. Ezma uniosła wzrok i napotkała spojrzenie Luela.
- Mogę usiąść? - spytał szaman. Ezma zerknęła przelotnie na Nikkorina, który w żaden sposób nie zareagował, po czym skinęła głową. Luel zajął miejsce na ławie po drugiej stronie i oparł ręce o krawędź blatu. Przez dłuższą chwilę milczał, zanim spytał o cel ich podróży.
- Jeśli to oczywiście nie jest tajemnicą – zastrzegł szybko.
Ezma cicho westchnęła.
- Mamy interesy do załatwienia z pewnym magiem – powiedziała – To na południe stąd, nie znamy dokładnej drogi. Tutaj umówiliśmy się z przewodnikiem, który może nas poprowadzić. Po zachodzie słońca ruszamy w drogę.
Tyle raczej mogła powiedzieć bez obaw. W szczegóły wolała się nie zagłębiać, miała wrażenie, że żaden szaman nie przyjąłby tego z aprobatą. Pomyślała przelotnie o Tarrakrinie. Czy to, co przy odrobinie szczęścia miała nadzieję zrobić, było jedną z tych głupich i nierozważnych rzeczy, przed którymi Tarrakrin w dobrej wierze ją przestrzegał? A jeśli czuła gdzieś w głębi duszy, że to może być złe, dlaczego coś ją do tego popychało, z każdą chwilą coraz silniej?
Ten szaman najwyraźniej zadowolił się takim ogólnym wyjaśnieniem. Luel kiwał głową, jakby ze zrozumieniem.
- Magia czasami bywa przydatna – wymruczał – Nawet teraz, tutaj… Byłoby pewnie chociaż trochę łatwiej…
Nikkorin gwałtownie uniósł głowę znad talerza.
- To ty jako szaman nie masz mocy? - zdziwił się. Luel parsknął krótkim, niewesołym śmiechem.
- Dobrze by było. Ale to tak nie działa. Szamanów wybiera się w trochę inny sposób. Liczą się pewne szczególne właściwości duszy… aury… Coś, co czyni nas bardziej podatnymi na wpływy innych, bardziej subtelnych warstw rzeczywistości. Nasze umysły i dusze mogą się w znacznym stopniu otwierać na świat duchów i energii, stawać się dla nich bardziej przejrzystymi albo częściowo wnikać w te inne sfery. To jest cecha wrodzona, ale praca nad sobą i doświadczenie pozwalają nam coraz lepiej kontrolować tę mentalną elastyczność i otwieramy się bardziej lub mniej zależnie od potrzeb.
- A jak w takim razie możecie uzdrawiać?
- Podstawową rzeczą, której uczy się przyszły szaman jest nawiązywanie kontaktów z duchami. Duchami przodków, natury, pomniejszymi bóstwami. Kiedy otwiera się na tę inną rzeczywistość, może na jakiś czas połączyć się z którąś duchową istotą i przez jego ciało przepływa energia. W ten sposób działamy w materialnym świecie. Czy może raczej duchowe moce działają na świat przez nas. Owszem, jeśli szaman urodzi się jednocześnie z darem magii, jest to znaczne ułatwienie. Własna moc, dostępna na zawołanie jest bardzo wygodna. Ale niezależnie od tego, każdy z nas uczy się spełniać swoje zadania bez tego.
- Tarrakrin ma dar – zauważyła Ezma – Karramil też miał i jeśli wierzyć temu, co mówią w Dolnej Polanie, był bardzo dobrym magiem.
- Niektórzy uważają, że taka bardziej przenikalna aura powinna z definicji zwiększać szanse na urodzenie się magiem – powiedział Luel – A w praktyce prawdopodobieństwo jest tylko nieznacznie większe. Stryjkowi Eli-Nuanowi akurat trochę mocy się trafiło, mnie nie. Trudno, nie rozpaczam z tego powodu.
Kiedy szaman odszedł, Ezma odsunęła od siebie talerz z okruchami i rozejrzała się. Słońce miało wkrótce zajść. Melu mogła niedługo przybyć. Przyglądające się Ezmie i Nikkorinowi dzieciaki zniknęły, znudzone przyglądaniem się ludziom przy posiłku. Pod jednym z drzew za to nie wiadomo kiedy pojawiła się przykucnięta postać. Młody wilkołak, przedstawiony jako Xaark, spoglądał na siedzących przy stole, obracając w rękach jabłko, najprawdopodobniej zerwane z drzewa, pod którym siedział. Ezma poczuła się trochę nieswojo. Wstała z ławy, czym zwróciła na siebie uwagę jednej z gospodyń, które przygotowały posiłek. Kobieta podeszła, aby zebrać część naczyń z blatu. Ezma uprzejmie jej podziękowała i ruszyła w stronę wilkołaka.
- Obserwujesz nas? - spytała. Nie była zdenerwowana, raczej nie była pewna, co o tym myśleć. Xaark gwałtownie wstał, potrząsając głową. Wyglądał trochę jak dziecko przyłapane na czymś zabronionym.
- Tak tylko patrzyłem – bąknął.
- I pewnie słuchałeś… Nie, nie musisz kłamać, wiem, że wy macie znacznie lepszy słuch niż ludzie i na pewno słyszałeś wszystko.
Xaark zmieszał się jeszcze bardziej.
- To chyba nie jest tajemnica. Podróżujecie na południe, teraz czekacie na przewodnika. I… wybacz mi, Ezma, ale to mi jakoś nie zabrzmiało dobrze. Dlaczego czekacie na zachód słońca?
- Tak się umówiliśmy.
Młodzieniec wydał z siebie ciche parsknięcie.
- Dobra odpowiedź – przyznał – Pewnie nawet to prawda. Zastanawiam się tylko, dlaczego zamierzacie podróżować nocą, skoro w dzień byłoby wam dużo łatwiej i wygodniej. Wy, ludzie…
Urwał i jego oczy zalśniły.
- A może właśnie nie ludzie? - podsunął – O to chodzi, prawda? Wasz przewodnik nie jest człowiekiem i póki słońce nie zajdzie, nie ma możliwości działania.
Ezma w obronnym geście przycisnęła ręce do klatki piersiowej.
- A nawet jeśli tak jest, to co z tego? - spytała. Xaark powoli pokręcił głową. Nawet nie z dezaprobatą, bardziej z troską. 
- Ufasz wampirom? - zapytał – To może być niebezpieczne.
- To samo niektórzy mówią o was – odparowała Ezma. Jednocześnie kątem oka spojrzała na swoje ręce, na lewy nadgarstek, na którym wciąż miała rany od zębów Melu. Miała nadzieję, że tamten tego nie zauważył.
- My przynajmniej nie dostajemy napadów dzikiego głodu, ilekroć poczujemy w pobliżu zapach człowieka.
- Wampiry też mogą wybierać inne ofiary. Przemiana nie pozbawia ich rozsądku i wolnej woli.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, Ezma buntowniczo, Xaark z niechęcią i rezygnacją. W końcu młody wilkołak niepewnie spytał, czy on i Yomiro mogliby przynajmniej przez pierwsze dwa dni towarzyszyć im w wędrówce.
- Tak dla pewności – powiedział – I tak część naszej drogi wypada podobnie.
- Jeśli Melu nie będzie miała nic przeciwko, możecie – zgodziła się Ezma po chwili wahania – Ale pod jednym warunkiem. Żadnych konfliktów na tle rasowym.
Xaark przytaknął i cicho odetchnął z ulgą. Zajął się swoim jabłkiem, cały czas spoglądając na Ezmę z lekką urazą. Po jakimś czasie dołączył do nich Nikkorin, następnie podeszła Yomiro. Słońce powoli chowało się za horyzontem. Ciepły, czerwonozłoty blask rozciągnął na trawie cienie, zanim wszystko pokryła czerń. Mieszkańcy Starych Mokradeł wracali do domów, krążących między drewnianymi, glinianymi i bielonymi chatami postaci było coraz mniej. Tak było nawet lepiej. Łatwiej było wypatrzyć samotnego człowieka, albo, jak w tym przypadku, wampira. Ich czwórka również była lepiej widoczna. To Melu musiała dostrzec ich pierwsza, bo kiedy Yomiro zwróciła uwagę na młodą rudowłosą kobietę, ta już zdecydowanym krokiem szła w ich stronę.
- Pamiętajcie – syknęła Ezma do wilkołaków i nie czekając na odpowiedź czy jakąkolwiek inną reakcję, wyszła wampirzycy na spotkanie.

* * *

Melu wiodła ich mniej uczęszczanymi drogami, starając się jedynie znaleźć taką trasę, aby możliwy był przejazd niewielkiego wozu. Podróżowali w ciemności, rozjaśnionej jedynie słabym pomarańczowym światłem zamocowanych z przodu wozu latarni. Światło tworzyło niewielki krąg, pozwalając dostrzec drogę niemal tuż przed kopytami ostrożnie idącego konia. Może właśnie dlatego zwierzę poruszało się tak ostrożnie – chociaż drugą równie prawdopodobną przyczyną mogła być bliskość inteligentnych krwiożerczych drapieżników. Kiedy wyruszali, koń dość wymownie dawał wyraz swojemu niezadowoleniu ilekroć Melu znajdowała się w odległości mniejszej niż pięć metrów od niego. Podobnie, chociaż mniej gwałtownie protestował, kiedy zbliżało się któreś z wilkołaków. Żeby zmusić konia do marszu, musieli podążać kilkanaście metrów za wampirzycą. Melu nie wyglądała na urażoną, wzruszyła ramionami i stwierdziła, że natury zwyczajnie nie da się oszukać. Nie wydawała się też zmęczona po trzech godzinach szybkiego marszu przed furmanką. Yomiro i Xaark początkowo zajęli miejsca na wozie, jednak po jakimś czasie Yomiro zrzuciła ubranie i naga zeskoczyła na drogę, natychmiast zmieniając formę na wilczą. Nie chcąc straszyć konia, od razu odbiegła w bok, zwiększając dystans. Poruszała się mniej więcej równolegle do trasy, przebiegając pomiędzy drzewami, czasem znikając z pola widzenia, aby w którymś momencie znów pojawić się tuż za granicą kręgu światła. Nikkorin wzdrygnął się, kiedy po raz kolejny dostrzegł jej ciemną sylwetkę tuż przy drodze. 
- Nie podoba mi się to – mruknął – Naprawdę mi się nie podoba…
Ezma wzruszyła ramionami.
- Bo dostrzegasz tylko ciemne strony – odrzekła pogodnie – Pomyśl sobie tylko, jak bardzo jesteśmy teraz bezpieczni. Mamy przy sobie trzy potężne drapieżniki, których obecność odstrasza wszystko, co potencjalnie mogłoby spróbować na nas zapolować. A ze strony żadnego z nich też nic nam nie zagrozi, bo za bardzo będą starać się wzajemnie kontrolować.
Co do tego ostatniego mogła być pewna. Od początku mogła obserwować, z jaką nieufnością wilkołaki spoglądały na Melu, ta zaś nie pozostała dłużna i krótko uprzedziła, że nie zamierza w spokoju tolerować jakiejkolwiek zwierzęcej agresji. Do żadnego incydentu na szczęście nie doszło i Ezma w duchu odetchnęła z ulgą. Gdyby rzeczywiście jakiś problem wystąpił, raczej nie miałaby możliwości sensownego działania, poza natychmiastowym zapewnieniem bezpieczeństwa sobie samej i Nikkorinowi.
- Skoro tak mówisz – mruknął Nikkorin bez większego przekonania. Spróbował przesunąć się ku przodowi furmanki, by znajdować się jak najbliżej Ezmy - i uspokajającego ciepłego światła latarni. Za jego plecami Xaark zaśmiał się krótko.
Ezma głęboko odetchnęła wilgotnym nocnym powietrzem. Obecnie noce były coraz chłodniejsze. Dziewczyna sięgnęła do tyłu po jedną ze skór, którą okryła ramiona jak płaszczem. Nie była pewna, czy problem stanowiły jedynie jesienne temperatury, czy może częściowo powinna obwiniać zdenerwowanie. Czuła w całym ciele napięcie, jakie czasami towarzyszyło oczekiwaniu. Nie nazwałaby tego strachem, to było zbyt wielkie słowo, przynajmniej na razie. 
Idąca przed wozem Melu zatrzymała się i odwróciła. Uniosła rękę, nakazując tym gestem zatrzymać wóz.
- Jakieś kłopoty? - zawołała Ezma.
- Kawałek przed nami całkiem spory konar blokuje drogę – odkrzyknęła wampirzyca – Poczekaj chwilę, to spróbuję coś z tym zrobić.
Oddaliła się od kręgu wyznaczanego przez latarnie wozu. Ezma widziała tylko niewyraźny ciemny kształt, kiedy tamta pochyliła się nad czymś na drodze. Z wozu trudno było zobaczyć cokolwiek poza nieokreślonym wrażeniem ruchu w ciemnościach. Ezma nie wątpiła w wampirzą siłę, ale podejrzewała, że miało to swoje granice.
- Może, zamiast tak siedzieć i czekać, poszedłbyś jej pomóc? - zwróciła się do Xaarka. Młody wilkołak prychnął w odpowiedzi.
- Zapewne nasza nieumarła towarzyszka doskonale da sobie radę.
Ezma z wysiłkiem powstrzymała ciężkie westchnienie. To mogło okazać się jeszcze trudniejsze, niż początkowo myślała.
- Ale jeśli pomożesz, pójdzie dużo szybciej… Poza tym czy ty właśnie próbujesz mi w ten sposób dać do zrozumienia, że wampiry są od was dużo silniejsze?
Po wyrazie twarzy Xaarka mogła ocenić, że zdołała w jakimś stopniu uderzyć w jego dumę. Chłopak wydał z siebie głośny, przeciągły jęk, ale zsunął się z tyłu furmanki na ziemię i powoli ruszył w mrok przed kręgiem światła. Tym razem jakoś się udało, wspólnymi siłami sprawnie usunięto przeszkodę z drogi. Xaark wrócił na wóz, przesadnie demonstrując lekceważącą niechęć. Wyglądał w tym momencie jak typowy kilkunastoletni wiejski chłopak, próbujący dla zasady buntować się przeciwko starszym. 
Każdy wiek ma swoje prawa, pomyślała Ezma i mimowolnie się uśmiechnęła. Zaraz potem uderzyła ją jeszcze jedna rzecz. Mimo różnic gatunkowych, niektóre zjawiska najwyraźniej dotyczyły wszystkich społeczności istot rozumnych. Podobieństw mogło być znacznie więcej niż różnic.
Podróżowali niemal do świtu. Jakiś wampirzy instynkt musiał podpowiadać Melu, kiedy zbliża się czas, aby szukać schronienia, gdyż zarządziła postój zanim jeszcze dało się wyczuć jakiekolwiek oczywiste oznaki bliskiego wschodu słońca. W ciemnościach zboczyli z drogi ku polanie powstałej wskutek obalenia licznych drzew przez wichurę. Koń wydawał się zdezorientowany, na wszelki wypadek wszyscy zeszli z wozu. Ezma i Nikkorin ostrożnie prowadzili zwierzę pomiędzy wyrwami i innymi nierównościami terenu. Na wszelki wypadek przemieszczono wóz tak, że naturalna bariera połamanych pni i gałęzi osłaniała go od strony drogi. Może to nie było konieczne w przypadku tak rzadko uczęszczanego traktu, ale Ezma i Nikkorin poczuli się z tym nieco pewniej. Melu oddaliła się od pozostałych, rzucając krótkie życzenia miłego odpoczynku i zniknęła między martwymi drzewami. Ezma zaczęła przemieszczać na wozie torby, skóry i płachty materiału, próbując umościć sobie i Nikkorinowi prowizoryczne posłanie. Ciemność nie ułatwiała zadania. Nikkorin niezdarnie próbował jej w tym pomóc.
- Mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzać taka… hmmm… wymuszona sytuacją bliskość – mruknął.
Ezma machnęła ręką.
- Nie w takich warunkach już sypiałam – stwierdziła.
- Jakby co, zawsze możemy wykorzystać stary sprawdzony sposób z rycerskich ballad. Podobno kiedy rycerz podróżuje z panną i muszą dzielić posłanie, kładą pomiędzy sobą obnażony miecz jako gwarancję, że on nie spróbuje dybać na jej cnotę.
Ezma parsknęła i potrząsnęła głową.
- O miecz będzie raczej trudno – zauważyła – Mogę co najwyżej zaoferować sztylet.
Walcząc z wesołością, sięgnęła do sztyletu u pasa. Dobyła broni i spróbowała zaprezentować ostrze.
- Wystarczy, czy za krótki?
- Wystarczający, żeby przez sen zrobić sobie krzywdę – ocenił Nikkorin.
- Może się bez tego obejdziemy. W końcu ani ja nie jestem wysoko urodzoną damą, ani ty rycerzem, bez obrazy… Rozbójniczka i akrobata z wędrownego cyrku. Taki poziom zgorszenia chyba można spokojnie zaakceptować i darować sobie kombinacje z ostrymi narzędziami.
Nikkorin, tłumiąc śmiech, rozejrzał się, usiłując przeniknąć wzrokiem ciemność. Nie był tego całkowicie pewien, ale miał wrażenie, że żadne z wilkołaków w tym momencie nie znajdowało się w pobliżu. Całe szczęście.
Kiedy położyli się wśród skór, prawie natychmiast zapadli w głęboki sen. Wystarczyła chwila spokoju, aby skutecznie dotąd ignorowane zmęczenie zwyciężyło. Niewygoda nie miała w tej chwili znaczenia. Ezma odzyskała świadomość, kiedy słońce było już dość wysoko. Zasnęłaby znowu na kilka godzin, gdyby nie głód, który dość mocno dawał się we znaki. Usiadła, przeciągnęła się i potarła dłońmi twarz. Jej ruchy częściowo obudziły Nikkorina, który odwrócił głowę, mamrocząc coś pod nosem.
- Wstawaj, leniu! - zawołała Ezma z rozbawieniem. Spróbowała na kolanach dotrzeć do krawędzi wozu, zwinnie zeskoczyć na ziemię już nie zdołała. Nogi, zesztywniałe od snu w jednej pozycji, zaprotestowały i dziewczyna musiała oprzeć się rękami o wóz, aby utrzymać równowagę.
Kiedy docierały do niej kolejne bodźce, zauważyła, że kiedy jeszcze ona i Nikkorin spali, Yomiro i Xaark urządzili małe polowanie. Teraz tamci siedzieli przy ognisku, nad którym piekły się kawałki świeżego mięsa. Wilkołaki zatroszczyły się również o względnie wygodne miejsca do siedzenia i przyciągnęły obok ognia odłamane uprzednio fragmenty grubych konarów.
- Przyłączacie się? - spytała Yomiro, gestem zachęcając Ezmę do podejścia bliżej. Kilka metrów dalej zaspany Nikkorin niezdarnie gramolił się z wozu. Xaark wydawał się rozbawiony tym widokiem.
- Tak z tobą źle? - zawołał, szczerząc w uśmiechu ostre, nieludzkie zęby – Nie wróżę dobrze twojej przyszłej karierze.
Po posiłku, złożonym z upolowanego przez wilkołaki zająca i częściowo z własnych zapasów, Ezma i Nikkorin znów zasnęli. Tym razem rozłożyli sobie posłania niedaleko ogniska. Przyjemnie było wreszcie się rozgrzać po tym, jak chłodna noc dała im się we znaki. Jeszcze nie było tak źle, ale w ciągu kolejnych dni mogło się to zmienić. Tym razem sen był płytszy, oboje ocknęli się późnym popołudniem. Obok płytkiego zagłębienia w ziemi wypełnionego wygasłym popiołem leżało zwinięte w kłębek któreś z wilkołaków w swojej zwierzęcej postaci.
Ezma dała kilka niepewnych kroków, łukiem ominęła śpiącego wilka i ruszyła w stronę wozu. Przypomniała sobie o koniu i była zła na siebie, że pomyślała o nim dopiero teraz. Pamiętała jedynie, że przed świtem wyprzęgła go i przywiązała do chaotycznego zwału pni. Całe szczęście, że wszędzie wokół rosło mnóstwo soczystej trawy i zwierzę mogło pożywiać się bez ograniczeń. Kiedy Ezma upewniła się, że koń nie doznał żadnej krzywdy, wróciła do ogniska. Nikkorin zaproponował sięgnięcie do zapasów, na co Ezma chętnie się zgodziła. W międzyczasie powrócił drugi wilkołak, również w formie wilka. W takiej postaci nie dawało się odróżnić, które ze zwierząt to Xaark, a które Yomiro. Nikkorin mruknął coś o tym, jak za młodu osiwieje od zdenerwowania a Ezma będzie za to odpowiedzialna.
- Nie przesadzaj – odparowała Ezma – W waszej trupie też jest paru zmiennokształtnych, jeśli dobrze pamiętam.
- Ale to co innego! – zaoponował Nikkorin – Nie mam nic przeciwko przemianie w małe nieszkodliwe zwierzątko. Ale tutaj to niebezpieczne drapieżniki.
- Hipokryta – skomentowała Ezma. Następnie znów udała się do wozu, aby wydobyć z toreb butelkę cienkiego wina. Na rozchmurzenie, jak wyjaśniła. Pili powoli do zachodu słońca, siedząc przy na ognisku, rozpalonym na nowo z pomocą Yomiro. Wilkołaki przybrały w końcu ludzką postać, chociaż nadal w ich wzroku było coś, co w pierwszej chwili mogło wywołać uzasadniony niepokój. Szczególnie teraz, kiedy ich oczy błyskały w półmroku, odbijając blask od ognia. Tak zastała ich Melu, kiedy bezszelestnie wyłoniła się z ciemności. Wampirzyca zdołała podejść prawie do samego ogniska, zanim została zauważona.
- No i przeklęte łono mroku wypluło nieumarłą – mruknął Xaark z niechęcią – A żeby tak cię otchłań pochłonęła…
Melu nie wydawała się w najmniejszym stopniu urażona. 
- Ochłoń lepiej, wściekły piesku – poradziła serdecznym tonem – A potem przypomnij sobie, że jeszcze nie tak wiele pokoleń temu was także reszta cywilizowanego świata traktowała właśnie w ten sposób. To nie było zbyt przyjemne, prawda?
Xaark wydał z siebie zwierzęce warknięcie. Yomiro położyła mu rękę na ramieniu, ale nie wydawało się to konieczne. Xaark nie zamierzał atakować, jedynie splunął z pogardą na ziemię i demonstracyjnie odwrócił głowę, aby uniknąć widoku wampirzycy.
- Wierzę, że kiedyś to się zmieni – mówiła Melu spokojnie – Rozumne rasy w końcu zaakceptują także nas i przestaną prześladować tylko za to, kim jesteśmy.
W niedługim czasie wygasili ognisko i ruszyli. Ezma i Nikkorin tym razem mieli od początku wóz dla siebie. Wilkołaki wolały przemienić się i biec przez las. To dawało możliwość swobodnej rozmowy, z dala od ich uszu. Ezma zdążyła się przekonać, że wilkołaki z reguły czuły się nieswojo, kiedy ktoś mówił przy nich o magii. Ich gatunek pochodził do magii z nieufnością co najmniej taką samą, z jaką oni sami spotykali się ze strony ludzi i elfów. Wśród wilkołaków nie rodzili się magowie, a ich zwierzęce instynkty kazały im raczej unikać w miarę możliwości wszystkiego, co wiązało się z udziałem nadprzyrodzonych, niejednokrotnie groźnych sił. Teraz, bez ryzyka doświadczenia nieprzychylnych spojrzeń i komentarzy, Nikkorin mógł dać wyraz swojej frustracji.
- Jedna rzecz najbardziej irytuje mnie w tej całej sprawie – stwierdził – Nie wiem, czy ty też to czujesz, ale mam wrażenie, jakbyśmy stale prześlizgiwali się obok prawdy. Tak jakby odpowiedzi cały czas były tuż obok, ale my jesteśmy zbyt ślepi… albo za bardzo nieuważni… Wiesz, co co mi chodzi, prawda?
- Wiem.
Ezma czuła dokładnie to samo od chwili, kiedy Nikkorin opowiedział jej o swoim niezniszczalnym przypadkowym towarzyszu podróży. Odpowiedź zdawała się być na wyciągnięcie ręki, ale żadne z nich najwyraźniej nie potrafiło zadać właściwych pytań.
- To nawet nie są jakoś bardzo poufne informacje – zauważyła – Z tego co mówiłeś zrozumiałam, że ten człowiek od regeneracji nie próbował się szczególnie kryć. 
- Nie. I pewnie jakbym go przycisnął, to spokojnie wyjaśniłby mi wszystko. Melu, jak rozumiem, z tym niedoszłym medykiem z Elyonu nie rozmawiała.
Ezma przecząco potrząsnęła głową. To właśnie był główny problem. W Xaresyi spora część ludności w mniejszym czy większym stopniu miała w ciągu życia styczność z różnymi formami magii, rytuałami i misteriami, kapłani w świątyniach niewątpliwie byli w posiadaniu szczególnej wiedzy, każda wioska miała szamana kontaktującego się z zaświatami. Magowie rodzili się wśród ludzi i elfów, nawet jeśli część z nich otrzymała jedynie niewielką iskierkę cudownej mocy. W lasach i na bagnach roiło się od bestii, na niektóre magiczne stworzenia polowano dla zysków. W okręgu Karagaros spotykało się ofiary okrutnych eksperymentów kapłanów z miasta. Każdy region miał swoje lokalne sekty, nie wspominając już o organizacjach Wiedźm i Saranów, które nie tak dawno postanowiły złączyć swoje siły w sojuszu. W tym podzielonym na niezliczone małe części kraju było to tak powszechne, że w większości przypadków można było o tym zapomnieć i nawet mimowolnie ignorować. Niektórzy zapewne zaczynali w pewnym momencie interesować się tymi mniej oczywistymi sprawami, Ezma była pewna, że tak musiało być, ale przecież taki domorosły eksperymentator automatycznie nie rozgłaszał wszem i wobec, że znalazł nowe ciekawe zajęcie. Jeśli już, wypływało to podczas rozmów z przyjaciółmi.
Dziewczyna głośno jęknęła z frustracją.
- A o Zingmarze i jego kombinacjach powiedziała ci wszystko, co wiedziała? - spytał Nikkorin.
- Tak mi się wydaje. Ona nie zna się na magii. Wtedy zależało jej tylko na tym, żeby zyskać trochę czasu i świętego spokoju. I ja też nie chciałam jej za bardzo dręczyć tymi dość traumatycznymi wspomnieniami.
- Tym, że wykroił jej kawałek serca?
Ezma spiorunowała akrobatę wzrokiem, potem spróbowała wypatrzeć w mroku sylwetkę Melu. Nie mogła stwierdzić, jak blisko wozu znajdowała się wampirzyca w tej chwili i czy słyszała ich rozmowę.
- Daj spokój – powiedział Nikkorin – To był układ, który zawarli dobrowolnie.
Wyglądało na to, że zamierzał powiedzieć coś jeszcze, ale umilkł z otwartymi ustami, wpatrując się w ciemność z boku wozu.
- Co jest? - zaniepokoiła się Ezma. Nikkorin potrząsnął głową.
- Nic takiego. Tamci po prostu wrócili.
Resztę nocy Xaark i Yomiro spędzili na wozie. Teraz Ezma mogła się przekonać, że wilkołaki również mogą się zmęczyć po odpowiednio długim wysiłku. Na twarzach tych dwojga było to wyraźnie widoczne. Ezma zastanawiała się przez chwilę, czy w czasie biegu przy okazji upolowali i od razu zjedli jakieś drobne zwierzę. Nie zdziwiłaby się zbytnio, gdyby tak było.
Dotarli do grupy niewielkich skał, przy których łączyło się kilka dróg, kiedy Melu uznała, że powinni się zatrzymać. Wszyscy chętnie się z tym zgodzili. Podobnie jak poprzednim razem Ezma i Nikkorin umościli się na wozie, Melu gdzieś się ukryła a wilkołaki znów przybrały zwierzęcą postać z zamiarem znalezienia miejsca na spoczynek gdzieś w pobliżu. Zasypiając, Ezma pomyślała o tym, co poprzedniej nocy powiedziała Nikkorinowi. Z taką ochroną naprawdę nie musieli się niczego obawiać. 
Dziewczyna śniła o swojej nieżyjącej siostrze. Miała wrażenie, że w tej podświadomej wizji Deiri była nieco starsza niż Ezma zapamiętała z dzieciństwa, tak jakby dane jej było przeżyć jeszcze dwa albo trzy lata. Dziewczyna we śnie była pogodna, uśmiechała się, mówiąc, że szkoda czasu i sił na strach i oglądanie się za siebie. Kiedy odgłosy przejeżdżającego w pobliżu wozu wyrwały Ezmę ze snu, w jej pamięci pozostało tylko to. I uśmiechnięta twarz siostry na pomarańczowym tle, przez które przebijały promienie światła. To miało symbolizować zaświaty? W jakiś sposób dla Ezmy wiązało się to z łonem matki. Albo wnętrzem serca.
Niechętnie otworzyła oczy i dźwignęła się do pozycji siedzącej. Ich wóz znajdował się między skałami, tak, że rozstaje dróg były z tego miejsca częściowo widoczne, przynajmniej kiedy siedzący na wozie trochę się wychylił. Ezma zdążyła zobaczyć tył oddalającego się wozu zaprzężonego w dwa konie. Tamci mieli na tyłach ogromną drewnianą klatkę, w której siedziały cztery młode górskie trolle o szarozielonym zabarwieniu skóry, nasuwającym na myśl porosty. Nie był to pierwszy raz, kiedy Kociooka widziała coś takiego. W tych rejonach Xaresyi posiadanie i wykorzystywanie trolli przez część bogatszych obywateli nie budziło zdziwienia. Bestie te, schwytane odpowiednio wcześnie, dawały się oswajać, aby po osiągnięciu dojrzałości służyć jako potulni, silni pomocnicy w cięższych fizycznych pracach. 
Ezma poczekała, aż tamci wystarczająco się oddalą, zeszła z wozu i zaczęła szukać wilkołaków. Przechodziła pomiędzy skałami, zaglądała w szczeliny i odgarniała zwisające pędy bluszczu, tworzące w niektórych miejscach prawie zwartą zasłonę. Dziewczyna pomyślała, że może już prędzej w którejś z ukrytych pod roślinną kurtyną nisz znajdzie śpiącą Melu.
Właściwie jak spały wampiry? Tego Ezma nie wiedziała, do tej pory nie miała zbyt wielu okazji, aby zacząć się nad tym zastanawiać. Gdyby miała to sobie wyobrazić, uznałaby za całkiem prawdopodobne, że jako nieumarłe istoty za dnia stawały się bardziej martwe. Jak zwłoki osoby zmarłej przed chwilą.
- Hej, Kociooka! - zawołał Xaark. Głos dochodził z lewej strony, zdecydowanie dalej, niż Ezma spodziewała się go usłyszeć. Cofnęła się i spojrzała w tamtym kierunku, na zachód od drogi. Młody wilkołak wychodził spomiędzy rzadko rosnących drzew, machając ręką, żeby być lepiej widoczny. Miał mokre włosy i rozebrany był od pasa w górę.
- Jakbyś miała zamiar się wykąpać, to idź jakieś trzysta metrów w tamtą stronę – wskazał w kierunku, skąd przyszedł – Znaleźliśmy małe bajoro. Nic szczególnego, ale nie jest takie złe…
Ezma podziękowała skinieniem głowy i posłusznie podążyła we wskazanym kierunku. Nie miała nic przeciwko odświeżeniu się przed dalszą podróżą. Na zachód od drogi, gdzie las stopniowo gęstniał, znalazła zbiornik wodny o którym mówił Xaark. Był to niewielki staw, który nie miał nawet pięciu metrów średnicy. Z jednej strony gęstwina krzewów i wysokich traw całkowicie uniemożliwiała dostęp do brzegu, oprócz tego w kilku miejscach dookoła wyrosły wyjątkowo dorodne kępy sitowia. Tam, gdzie brzeg łagodnie opadał, znajdował się duży różowawy głaz, który sprawiał wrażenie, jakby ktoś umieścił go tam celowo.
Tam też Ezma znalazła Yomiro. Tamta siedziała na podkurczonych kolanach w płytkiej wodzie, przeczesując palcami długie mokre włosy. Z pewnością musiała wyczuć, że nie jest sama, ale nie zrobiło to na niej większego wrażenia. Spokojnie odwróciła głowę, w najmniejszym stopniu nie speszona.
- Chłodna kąpiel na otrzeźwienie? - spytała z uśmiechem – Zapraszam.
Ezma po chwili wahania rozebrała się do naga. Całe ciało natychmiast pokryło się gęsią skórką. Dziewczyna odruchowo otuliła się ramionami. Niewykluczone, że zmęczenie zwiększało związany z chłodem dyskomfort. Czując na sobie rozbawione spojrzenie Yomiro, dziewczyna podeszła do brzegu. Dno było całkiem zachęcające, piaszczyste, z drobnymi, wygładzonymi od wody kamykami. Ezma ostrożnie zanurzyła stopę, po czym wydała z siebie mimowolny syk. Nie pomyślała, że woda okaże się tak zimna. Zaciskając zęby, szła dalej, zanurzając najpierw łydki, potem woda sięgnęła jej do pasa i ostatecznie na środku stawu, gdzie dno było nieco bardziej muliste, do połowy klatki piersiowej. Dziewczyna wiedziała, że dyskomfort jest przejściowy, gdyby miała tu więcej przestrzeni, zaczęłaby pływać, żeby szybciej się rozgrzać. Musiała jednak zadowolić się tym, co miała do dyspozycji. Kiedy jakiś czas później wyszła na brzeg, szczękała zębami a w palcach rąk i stóp częściowo straciła czucie.
- Możesz zacząć biegać dookoła – zaproponowała Yomiro – Od razu poczujesz się lepiej.
- Zdziwię się, jeśli jutro nie będę chora – mruknęła Ezma – Nie zapomnij, że ja nie jestem taka odporna jak wy.
Kiedy wyschły na tyle, że mogły się ubrać, wróciły do wozu. Zastały tam Xaarka i Nikkorina zajętych przygotowywaniem posiłku. Ezma uznała, że chwilowo poradzą sobie bez jej pomocy, dodatkowa para rąk mogłaby teraz tylko przeszkadzać. Odeszła kawałek wzdłuż drogi, w zadumie oglądając drzewa. Liściaste gatunki w większości przybrały już ogniste jesienne barwy, podobną rzecz Ezma zaobserwowała wcześniej w przypadku bluszczu. Las wyglądał jakby płonął, dziewczyna była zaskoczona, że nie zwróciła na to uwagi wcześniej. 
Kilka metrów od drogi, przy oczyszczonym z drzew i krzewów obszarze, noszącym ślady regularnego obozowania, rosło drzewo, które większość liści zdążyło stracić. Wydawało się starsze od innych w okolicy i pomimo kory prawie całkowicie zdartej z pnia do wysokości dwóch metrów, nadal było żywe. Ziemia wokół niego była wydeptana albo rozkopana tak, że od dawna nic tam nie rosło, odsłonięte korzenie tworzyły w jednym miejscu płytką jamę. Trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy ów stan wynikał z długotrwałego działania żywiołów, aktywności zwierząt czy czyjejś celowej ingerencji. Podchodząc bliżej, Ezma przekonała się, że podróżni musieli traktować to miejsce jako przydrożną kapliczkę. W zagłębieniu spoczywały wysuszone, rozsypujące się bukiety kwiatów, szczątki glinianej miseczki i mnóstwo popiołu, wśród którego dało się rozpoznać zwęglone kości jakiegoś małego gryzonia, złożonego tu kiedyś w ofierze. Na pniu, nieco ponad metr nad ziemią, w obnażonym drewnie wyrzeźbiono prosty symbol słońca z nakładającym się księżycem oraz wspólnymi dla obu ciał niebieskich oczami, nosem i ustami. Zakrzywienie łuku księżyca tworzyło nos, poniżej znajdowały się usta, przecinające łuk a powyżej, po obu stronach łuku wyryto oczy. Symbol Solarisa i Yuèlii, władców dnia i nocy, pary najwyższych bóstw. Ezma gładziła palcem wycięty wzór, który musiał być tu od dawna, rzeźbione linie były już wygładzone upływem czasu i zmianami pogody.
Dziewczyna pochyliła głowę, po chwili przyklękła. W takiej pozycji zastał ją Nikkorin. Chwilę odczekał, zakładając, że przyjaciółka może się modlić, odezwał się dopiero, kiedy tamta uniosła głowę, prostując przygarbione plecy.
- Zaczynam się poważnie niepokoić.
- Dlaczego? - spytała Ezma, gwałtownie odwracając głowę.
- Nie widzieliśmy się długi czas – powiedział Nikkorin – Ale o ile pamiętam, nigdy nie byłaś tak bardzo religijna jak obecnie. Jeszcze nie nazwę tego obsesją ani fanatyzmem, ale moim zdaniem to nie wróży niczego dobrego.
Ezma odruchowo próbowała zaprotestować, ale umilkła w połowie zdania. Może Nikkorin miał rację, przynajmniej w jakimś stopniu. Dina w końcu też to zauważyła. Te niemal codzienne rozmowy z Tarrakrinem, modlitwy na cmentarzu i przy świętych słupach. Faktycznie, Ezma czuła, jakby rozpaczliwie tego potrzebowała, trzymała się tego kurczowo, jakby w przeciwnym razie jej świat mógłby się rozpaść. Może mogłaby stwierdzić, że to z powodu tych śmierci w ostatnim czasie, ale doskonale wiedziała, że to nieprawda. To zaczęło się wcześniej. Od wspomnień i snów. A ten ostatni…
Szkoda czasu i sił na strach i oglądanie się za siebie.
- Czasami po prostu czuję się bezsilna i zagubiona – przyznała – Chciałabym, żeby siły potężniejsze ode mnie poprowadziły mnie, albo chociaż dały mi małą wskazówkę.
Nikkorin kiwał głową, przyjmując do wiadomości takie wyjaśnienie. Chwilę później stwierdził, że nie byłoby złym pomysłem po zaspokojeniu potrzeb ducha skosztować bardziej przyziemnej, cielesnej strawy. Ezma chętnie się z tym zgodziła.
Wilkołaki gdzieś się oddaliły. Ezma i Nikkorin nie zadawali sobie trudu, aby ich szukać, nawet niewiele się nad tym zastanawiali. Po posiłku zmęczenie znów dało o sobie znać. Postanowili początkowo drzemać na zmianę, w którymś momencie stwierdzili, że nic nie powinno im grozić. W ciągu kilku godzin drogą obok przejechał tylko jeden wóz. Podróżujący nie zwrócili na nich uwagi, zajęci własnymi sprawami. Późnym popołudniem pojawiła się Yomiro. To w końcu skłoniło Ezmę do wygrzebania się z prowizorycznego posłania na wozie.
- Musimy was opuścić – oznajmiła Yomiro, kiedy uznała, że Ezma jest wystarczająco przytomna, aby dotarł do niej sen tych słów – Czas nam wracać do swoich.
- Znaleźliście chociaż to, czego szukaliście? - spytała Ezma, niejasno przypominając sobie powody, dla których wilkołaki podróżowały wraz z nimi. Yomiro uśmiechnęła się lekko.
- W pewnym sensie. Znaleźliśmy tropy. Wilkołaków, ale i paru innych stworzeń. Wiesz, zbliża się zima, trolle mogą schodzić z gór. Jeśli dzikie wilkołaki wrócą na północ, przygotujemy się na ich przybycie. Na razie oddaliły się na tyle, że nie ma sensu ich ścigać. Chwilowo nie stanowią dla nas zagrożenia.
Westchnęła. Na chwilę przymknęła oczy. Kolejne spojrzenie, jakie rzuciła Ezmie, było już dużo bardziej poważne. Chciała już coś powiedzieć, ale wtedy w polu widzenia nagle pojawił się Xaark. Yomiro skrzywiła się z niezadowoleniem.
- Jakbyś mógł być tak miły i zostawić nas same jeszcze przez chwilę – poprosiła. Xaark w odpowiedzi przesadnie głośno jęknął, ale posłusznie cofnął się kilka metrów.
- Dalej – poleciła Yomiro – Nie podsłuchuj, jak dorośli rozmawiają.
Odczekała, aż młodszy przyjaciel wystarczająco się oddali, po czym znów zwróciła się do Ezmy.
- Wiesz, że od jakiegoś czasu nasz klan i waszą bandę łączą pewne więzi. Ja życzę ci jak najlepiej. Źle się czuję na myśl, że muszę zostawić cię na pastwę nieumarłej. Chciałabym wiedzieć, że nie będziesz całkiem bezbronna. Nie wiem, czy masz przy sobie coś ze srebra… Najlepszy byłby srebrny sztylet, ale wiadomo, że to raczej rzadsza rzecz. Wystrugaj jakiś ostry palik z osikowego drewna. Bądź przygotowana. I przede wszystkim, kiedy będziesz musiała się bronić, nie wahaj się. To cholerny wampir. Nieumarły krwiopijca.
Ezma potakiwała, bo nic innego raczej nie mogła zrobić. Nie chciała prowokować sprzeczki, nie miała na to siły. Pożegnała się serdecznie z Yomiro i Xaarkiem, który miał lekko nadąsaną minę po tym jak został potraktowany jak dziecko.
Później Ezma zajęła się koniem. Kiedy zwierzak położył się na trawie w cieniu jednego z głazów, dziewczyna usiadła przy nim, oparta plecami o jego ciepły bok. Nie zamierzała zasypiać, ale w którymś momencie jej świadomość odpłynęła. Ocknęła się, kiedy już było ciemno, a ktoś gwałtownie położył jej rękę na ramieniu.
- Melu, na bogów! - jęknęła Ezma – Nie strasz mnie tak więcej.
Melu uśmiechnęła się i rozłożyła ręce. Kiedy Ezma zapaliła latarnie, zobaczyła na twarzy tamtej ciemne smugi krwi. Nie pytała o to, wolała zachowywać się tak, jakby niczego nie zauważyła. A wampirzyca w końcu też musiała na coś polować.
Należało zaprzęgać konia i ruszać w drogę. Ezma czuła, że każda kolejna noc podróży jest coraz cięższa. Ciało domagało się odpoczynku, przerywana drzemka za dnia nie mogła wystarczyć na dłuższą metę. Wpatrywanie się w krąg światła na krótkim odcinku drogi albo przesuwającą się ścianę drzew po obu jej stronach działało hipnotyzująco. Ezma i Nikkorin kilka razy musieli zamieniać się miejscami, kiedy to, które akurat powoziło, nie było w stanie dłużej zachować odpowiedniej czujności. W pewnym momencie znów zboczyli z gościńca na mniej popularny szlak. Teraz, kiedy znajdowali się bliżej gór, częściej dało się zaobserwować pojedyncze skały albo całe ich grupy. Zatrzymali się na spoczynek w jednym z takich miejsc. Tym razem nie było potrzeby spędzenia nocy na ciasnym wozie, wśród skał znalazła się pieczara odpowiednia do tego, aby rozłożyć w niej posłania.
Ezma i Nikkorin przespali praktycznie cały dzień, poza krótkimi przerwami na posiłki. 
- Niedługo sami zamienimy się w wampiry – stwierdził Nikkorin, kiedy wieczorem siedzieli oparci o płaską skalną ścianę i otuleni skórami, przekazując sobie bukłak z wodą. Ezma mimowolnie spojrzała na swój nadgarstek, na gojące się rany od wampirzych kłów. W tym momencie była skłonna uznać, że to nie byłby najgorszy pomysł. Po prostu pozwolić Melu dokończyć to, do czego tydzień wcześniej ją sprowokowała. To było dużo łatwiejsze.
Nikkorin musiał myśleć o tym samym, bo po chwili zadumy spytał, czy bardzo trudno jest być wampirem i czy byłoby to w jakiś sposób nieprzyjemne.
- Chyba nie – odpowiedziała Ezma niepewnie – Jeśli chcesz, możesz zapytać o to Melu.
Nikkorin musiał jednak o tym zapomnieć, albo zwyczajnie stracił odwagę, kiedy już zapadła noc i Melu wyłoniła się z którejś z pozostałych grot. Nie zadawał żadnych pytań. Nie odzywał się też podczas pierwszej godziny drogi. Kilka razy Ezma rzucała szybkie spojrzenie przez ramię, aby sprawdzić, czy akrobata nie zasnął, ale za każdym razem przekonywała się, że był jak najbardziej przytomny. Tym razem w jakimś stopniu nadrobili braki snu i znużenie aż tak bardzo nie dawało im się we znaki. Nikkorin zwyczajnie rozmyślał, wpatrzony w mijane drzewa, niektóre tak blisko zarastającej drogi, że zwisające gałęzie przesuwały się tuż nad ich głowami.
- Tak właściwie co zamierzasz zrobić? - odezwał się w końcu – Wiem, że chcesz poznać odpowiedzi. Ale co dalej?
- To znaczy?
- Ty i Melu twierdzicie, że ten mag sam przeprowadza te podejrzane rytuały, dzięki którym można zyskać dodatkowe zdolności. Czy chcesz poprosić go, żeby z tobą zrobił to samo? Chcesz być taka jak Cudzokrwiści?
Ezma westchnęła. Sama nie była pewna, czego dokładnie chciała. Gdyby miała taką możliwość, czy skorzystałaby z szansy na przemianę? Mogła przyjąć, że w ten sposób człowiek mógł zyskiwać szybkość albo regenerację. Co jeszcze? Siłę? To wydawało się bardzo prawdopodobne. Ale pozostawała kwestia ceny, którą trzeba było za to zapłacić. Żywym istotom należało wycinać serca, możliwe, że coś jeszcze. Jak wyglądała cała procedura?
- Nie mam pojęcia – odpowiedziała Ezma zgodnie z prawdą – Ale jeżeli to mogłoby mi pomóc… Mogłoby nam wszystkim pomóc się obronić, sądzę, że powinnam to zrobić. Powinniśmy wykorzystać wszystko, co pozwoli nam stawić opór potwornościom z Karagaros.
Niedługo później Melu zbliżyła się do wozu, powodując tym lekki niepokój konia.
- Rozpoznaję to miejsce – stwierdziła. Ezma westchnęła i potrząsnęła głową. Ona sama nie była w stanie stwierdzić, co znajduje się kilka metrów dalej.
- To znaczy, że jesteśmy blisko? - spytał Nikkorin z nadzieją.
- Jutro powinniście dotrzeć na miejsce – odparła Melu – Jeszcze jedną noc chyba przeżyjecie.
Nie musiała dodawać, że muszą też przeżyć cały dzień, rozpaczliwie próbując zapewnić obolałym z przemęczenia ciałom chociaż trochę odpoczynku. Ich zapasy żywności także się kurczyły, teraz było to już odczuwalne. Gdyby podróż się przedłużyła, mogliby mieć kłopoty. Ostatecznie mogliby spróbować prosić o pomoc lokalnych wieśniaków, chociaż Ezma nie była pewna, gdzie tutaj znajdowały się osady. Nie znała tych terenów a podróżowanie nocą nie ułatwiało sprawy.
Świadomość, że cel był blisko, pozwalała zmobilizować się i zebrać resztkę sił. Dzień przespali na wozie, ziemia i skały wydawały się zbyt zimne. Może to była kwestia upływających dni, a może bliskości gór. Powietrze było tu inne, chłód zdawał się bardziej dotkliwy. Gdyby Ezma i Nikkorin byli bardziej przytomni, musieliby zauważyć, że prawie przez cały czas gdzieś wokół słychać było porykiwania albo wycie miejscowych zwierząt. Wszystko to nasiliło się z nastaniem nocy, tak, że w końcu musieli zwrócić na to uwagę.
- Mam wrażenie, że to nie wróży nic dobrego – powiedział Nikkorin ponuro. Ezma zastanawiała się, czy jej przyjaciel pamiętał, co Yomiro mówiła o dzikich wilkołakach, które mogły przebywać teraz w tych rejonach. Jeśli nie, nie zamierzała mu tego przypominać.
- Nic się nie stanie – powiedziała z naciskiem – Jesteśmy już tak blisko.
- Czy ten cały Zingmar musi mieszkać na takim odludziu?
- No wiesz, jest czarnym magiem – odparła Ezma z rozbawieniem – To do czegoś zobowiązuje.
- A na końcu drogi znajdziemy chatkę na kurzej nóżce – mruknął Nikkorin.
- Nie, jaskinię – sprostowała Melu. Później tłumaczyła im, że z łatwością poznają, że znaleźli się we właściwym miejscu. Sama nie mogła im towarzyszyć. Ostatni odcinek drogi mieli przebyć w świetle dziennym, chociaż Ezma miała wrażenie, że stoją za tym również inne powody. Nie zdziwiłaby się, gdyby wampirzyca zwyczajnie wolała uniknąć spotkania z czarnoksiężnikiem.
Teraz, pod koniec wspólnej drogi, Melu szła znacznie bliżej, często obok wozu, w odpowiednich momentach pokazując, gdzie należy skręcić. Trasa wśród skał i wzgórz była bardzo słabo zaznaczona.
Drogi łowców trolli, jak wyjaśniła w pewnym momencie Melu. Pozostawało mieć nadzieję, że kiedy wzejdzie słońce, w świetle dnia staną się one lepiej widoczne.
- Życz nam powodzenia – poprosiła Ezma, kiedy Melu wyraźnie dała do zrozumienia, że czas się rozstać.
- Powodzenia? - wampirzyca wydawała się zaskoczona i lekko rozbawiona – Ja mam wrażenie, że ty niezależnie od okoliczności potrafiłabyś nagiąć los do swojej woli.
Chciałabym, pomyślała Ezma z uśmiechem. Naprawdę chciałabym, żeby tak było.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz