29 sty 2019

Ścieżka Krwi (1)


- Naprawdę trudno mi uwierzyć, że podróżowaliście tu tylko po to, żeby zadać mi kilka prostych pytań.
Zingmar potrząsnął głową po raz kolejny w ciągu półtorej godziny, kiedy Ezma próbowała jak najdokładniej wyjaśnić mu, jak to się stało, że ona i Nikkorin pojawili się przed jego drzwiami.
- To znaczy, chciałem powiedzieć, że to z waszego punktu widzenia trochę nie ma sensu – uściślił szybko mag.
- Mam wrażenie, że to był jedyny sposób, żeby poznać odpowiedzi – westchnęła Ezma ponuro.
Zgodnie ze wskazówkami Melu zdołali dotrzeć do jaskini pośród skał i wzgórz, czy może raczej do chaty wydrążonej w skale, stanowiącej przedsionek sieci jaskiń. Z zewnątrz mogli zobaczyć drzwi zamontowane w skalnej ścianie, kilka wykutych na trzech poziomach okien, zasłoniętych półprzezroczystą błoną i zagłębiony w skałę balkon, będący w pewnym stopniu zmodyfikowaną naturalną formacją. Kiedy właściciel owego domostwa otworzył im drzwi, Ezma i Nikkorin mogli się przekonać, że nie wyglądał on tak, jak wyobrażali sobie mieszkającego samotnie czarnego maga. Zingmar okazał się mężczyzną w średnim wieku, średniego wzrostu, raczej szczupłym, o krótko obciętych ciemnych włosach. Nie nosił długiej splątanej brody, nie miał rozbieganego wzroku fanatycznego szaleńca. Rysy jego twarzy i spojrzenie przywodziły na myśl raczej poważnego badacza.
Zingmar zaprosił ich do środka, pozwalając Ezmie wyjaśnić powód tej nieoczekiwanej wizyty. Zaprowadził ich do groty służącej jako jadalnia połączona z czymś w rodzaju salonu, zaproponował do picia mieszankę miodu i ziół, wzbogaconą czymś lekko pobudzającym, co pomogło Ezmie zachować jasność myślenia mimo wyczerpania. Jednak ograniczeń ciała nie dało się całkowicie przeskoczyć tak łatwo, a z upływem czasu wpływ mikstury odczuwalnie słabł. Nikkorin zwiesił głowę, niemal dotykając czołem spoczywających na blacie stołu rąk. Ezma starała się zachować kontakt wzrokowy z gospodarzem, który z pewnością to dostrzegał.
- Mógłbym powiedzieć wam wszystko – westchnął Zingmar – Ale coś mi się wydaje, że to nie najlepszy moment.
- To znaczy? - spytała Ezma. Jej głos zabrzmiał słabo, co natychmiast zauważyła i skrzywiła się.
- W tej chwili chyba najbardziej potrzeba wam odpoczynku – odparł Zingmar spokojnie – Mógłbym nafaszerować was różnymi specyfikami, ale po co narażać się na skutki uboczne, skoro można rozwiązać problem w sposób naturalny?
- Owszem – przytaknęła Ezma – Przydałoby się.
Mag wyprowadził ich z względnie jasnego pomieszczenia i powiódł w głąb jaskiń. Ezma pomyślała, że gdyby miał wobec nich jakieś złe zamiary, w tym momencie byliby całkowicie bezbronni. Dziewczyna z trudem szła po nierównym skalnym podłożu, wytężając wzrok w ciemnościach rozświetlanych bladoniebieskim blaskiem magicznej energii, zamkniętej w odłamkach kryształów sterczących ze ścian i sklepienia korytarza. Starała się trzymać rękę na ścianie, na wypadek, gdyby miała się potknąć. W końcu dotarli do celu, którym okazała się dość duża jaskinia o nieregularnym kształcie, częściowo podzielona przez skalne ściany i naturalne filary. W kilku miejscach, na wysokości mniej więcej dwóch metrów od podłoża, znajdowały się zagłębienia w skale, wyglądające na wykute celowo, w nich umieszczono świecące kryształy dużo większe od tych w korytarzach. Drobniejsze odłamki leżały rozrzucone na płaskiej powierzchni ściętego stalagmitu. Pod jedną ze ścian płynął strumyk, który z czasem wyżłobił koryto w skale, po której płynął. Wypływał z pęknięcia w skalnej ścianie i ginął w naturalnym tunelu kilka metrów dalej. W kilku miejscach po skale spływała woda, łącząc się z tą podziemną rzeczką. Przechodząc obok, Ezma odruchowo spojrzała w górę, ale niewiele mogła zobaczyć, jedynie stalaktyty zwieszające się ze sklepienia i ciemniejsze plamy mroku, które mogły, ale niekoniecznie musiały być pęknięciami i naturalnymi otworami.
Zingmar wskazał na wykutą w skale niszę, niezbyt głęboką, ale szeroką na prawie dwa metry, wystarczająco wysoką, aby dorosły człowiek mógł w niej klęczeć wyprostowany, nie obawiając się, że zawadzi czubkiem głowy o jej sklepienie. Dolna krawędź znajdowała się prawie pół metra od dna jaskini.
- Wygląda jak dla pustelnika ascety, ale nie jest źle, jeśli rozłoży się tu posłanie – powiedział Zingmar – Moi ochotnicy nocowali tu, kiedy ich gościłem.
- Ochotnicy? - spytał Nikkorin, czując nieprzyjemny dreszcz niepokoju, który rozbudził go na krótką chwilę – Te wampiry, którym wycinałeś serca?
- Nie – odparł Zingmar spokojnie – Ludzie, którzy chcieli, abym pomógł im się nieco… ulepszyć.
Gdyby Ezma była nieco mniej zmęczona, musiałaby uznać, że słowa czarownika zabrzmiały złowieszczo. Teraz jednak nie miała siły na takie rozważania. Przy pomocy Zingmara, który usłużnie przyniósł do skalnej komnaty sienniki i koce, przygotowała posłanie w jednej z nisz. Widziała jak Nikkorin zajmuje inną podobną grotę, na przeciwległej ścianie, kilka metrów dalej, gdzie jaskinia łagodnie zakręcała. Zastanawiała się przez chwilę, ile takich miejsc do spania znajduje się w tej skalnej komnacie, i ile osób gościło tu przed nimi. Potem ciało w końcu upomniało się o swoje i dziewczyna zapadła w pozbawioną snów ciemność.
Obudziła się nad ranem następnego dnia. W pierwszej chwili nie była w stanie stwierdzić, czy jest dzień, czy środek nocy. Półmrok i niebieskie światło nie pozwalały się zorientować. Ezma wstała i niepewnie ruszyła w stronę strumienia przecinającego jaskinię. Po chwili wahania zdecydowała się napić wody, która po przejściu przez liczne skalne warstwy przynajmniej teoretycznie powinna być czysta. Kilkakrotnie nabierała wody w złożone dłonie, na koniec przemyła twarz. Spojrzała w stronę niszy, w której Nikkorin nadal spał snem niewiniątka. Raczej nie wyglądało na to, żeby miał się obudzić w najbliższym czasie. Ezma postanowiła wykąpać się, uznając, że warunki nie są najgorsze. Następnie chwyciła kilka świecących kryształowych okruchów z powierzchni ściętego stalagmitu i z takim prymitywnym źródłem światła poszła rozejrzeć się po krętych korytarzach jaskini. Nie czuła lęku, miała dziwne uspokajające wrażenie, że raczej nie mogłaby się tu zgubić. Starała się trzymać tych miejsc, w których Zingmar rozmieścił kryształy napełnione światłem. Kilka razy natrafiała na prosto biegnące tunele o gładkich ścianach, które uznała za celowo wykute, na końcu niektórych korytarzy znajdowała pomieszczenia wykorzystywane przez gospodarza. W większości widziała stare, niejednokrotnie zniszczone meble albo skrzynie i kufry, raz znalazła piwniczkę z bogatymi zapasami wina. Dwa razy stanęła przed zamkniętymi drzwiami. Nie chciała nadużywać zaufania Zingmara, nie sprawdzała zatem, czy zamknięto je na klucz.
A za którymiś znajdują się stosy rozkładających się zwłok, pomyślała z rozbawieniem. W końcu czego miałaby się spodziewać w kryjówce czarnoksiężnika? W dzieciństwie i wczesnej młodości nasłuchała się wystarczająco wielu historii, żeby teraz wyobraźnia podsuwała jej zdumiewająco dokładne obrazy uwięzionych ludzi albo innych stworzeń, gromadzonych skrzętnie ksiąg z opisami morderczych rytuałów albo potężnych artefaktów wydobywanych z ruin starożytnych miast albo wręcz z grobów. Coś jednak podpowiadało jej, że gdyby nawet Zingmar posiadał jakieś cenne sekrety, nie należało ich szukać w tych miejscach. 
Kiedy okrężną drogą wróciła do początku sieci jaskiń, znalazła boczną odnogę korytarza zasłoniętą czymś w rodzaju ciemnej kurtyny. Ezma zbliżyła do materiału otwartą dłoń ze świecącymi kryształami, ale to nadal nie pomagało w określeniu barwy. Ostrożnie odsunęła kurtynę i dała kilka kroków. Ta odnoga jaskiń nie była długa, na jej końcu znajdowało się coś, co przypominało rozpiętą między ścianami korytarza błonę z mydlanej bańki. Niematerialna bariera lśniła, złote, czerwone i zielone iskry pojawiały się i gasły na jej powierzchni. Ezma ostrożnie dotknęła jej placem. Poczuła mrowienie, ale nie było to nieprzyjemne, nie niosło ze sobą wrażenia, że należało się natychmiast wycofać – a dziewczyna była pewna, że takie coś potrafiłaby od razu rozpoznać. Wstrzymując oddech, przekroczyła barierę, krzywiąc się, kiedy odczuła łaskotanie na odsłoniętych częściach skóry. Odwróciła się i z tej strony mogła zobaczyć runy i magiczne symbole wyryte wokół wejścia do tunelu. Niektóre świeciły lekkim turkusowym blaskiem. Ezma uznała je za zaklęcia podtrzymujące barierę. Sens tej niematerialnej ściany dotarł do niej w momencie, kiedy zorientowała się, że dość obszerne pomieszczenie, w jakim się znalazła, jest biblioteką. Komnatę wypełniały regały, w miarę możliwości ustawione w równych rzędach, w kącie w pobliżu wyjścia stał niewielki krzywy stolik. Zarówno jego blat jak i stojące obok krzesło z ciemnego drewna zajmowały sterty ksiąg i luźnych kawałków pergaminu, których właściciel z jakiegoś powodu nie odłożył na miejsce. Nie dało się nie poczuć od razu, że tutaj powietrze było inne. Przy pomocy magii Zingmar zdołał sprawić, że temperatura była tu nieco wyższa niż w pozostałej części jaskiń, wyeliminował także większość wilgoci z powietrza. Przejrzysta błona w wyjściu musiała w jakiś sposób częściowo izolować ten układ od środowiska zewnętrznego, aby zgromadzone księgi były chronione przed niekorzystnymi czynnikami. Chodząc pomiędzy półkami Ezma odkryła na bokach kilku regałów kolejne magiczne symbole, być może także podtrzymujące ten efekt.
Dziewczyna starała się niczego nie dotykać. Przyglądała się tylko grzbietom ksiąg, z których część nosiła wyraźne ślady upływu czasu. Na niektórych zapisano tytuły albo imiona autorów, inne wydawały się anonimowe i nie mówiły nic. Ezma czuła, że nawet niewielka cząstka zbiorów Zingmara najprawdopodobniej miała niewyobrażalną wartość. Myślała o tym, co kiedyś mówił Tris, że alchemia bywała kosztowna. Z magią zapewne było podobnie.
Ezma pozostała w bibliotece jeszcze przez jakiś czas. Do momentu, kiedy znalazł ją Zingmar.
* * * 

- Teraz chyba jest właściwy czas na zadawanie pytań – stwierdził Zingmar, kiedy wszyscy troje kończyli śniadanie w pomieszczeniu, w którym rozmawiali poprzedniego dnia. Ezma przymknęła oczy i odchyliła się do tyłu, odpychając się rękami od stołu.
- Nawet nie wiem, od czego powinnam zacząć – przyznała – Można śmiało uznać, że nic nie wiem. Tylko tyle, ile powiedziała mi Melu tamtym razem.
Ezma czuła się dziwnie źle, wspominając o Melu i jej udziale w ich wyprawie. Nie była dokładnie pewna, skąd brał się ów dyskomfort. To dlatego, że Melu nie miała ochoty widzieć się z Zingmarem? Tamta nawet nie powiedziała tego wprost, nie sprawiała wrażenia, jakby jednoznacznie uważała maga za swojego wroga. Ezma nie znała wszystkich szczegółów dotyczących układu między ich dwojgiem, ale nie sądziła, żeby opierał on się na jakimś szantażu. To była dobrowolna umowa dwóch dorosłych, świadomych swoich decyzji osób, a przynajmniej w to Ezma chciała wierzyć.
- Cały czas mam wrażenie, że to wszystko nie jest… nie powinno być jakimś strasznym sekretem. Cudzokrwisty z Elyonu jakoś posiadł wiedzę, która pozwoliła mu… stać się czymś więcej. Ulepszyć się.
Umilkła, niejasno przypominając sobie, że Zingmar poprzedniego dnia użył właśnie tego określenia. Zasadniczo nie było one gorsze od innych, jakie mogły przyjść do głowy.
Zigmar uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony tym, co usłyszał.
- Bo to nigdy nie było tajemnicą – powiedział – W Xaresyi sztuka transferu różnych form energii życiowej była znana chyba od czasów Katastrofy. W pewnym sensie to część naszej kultury i tradycji
Nikkorin wstał od stołu, hałaśliwie odsuwając krzesło. Ezma na chwilę spojrzała w jego stronę, ale szybko skupiła się na magu. Zingmar wycofał się ku wyjściu i gestem zachęcił swoich gości, aby ruszyli za nim. Dziarskim krokiem poprowadził ich przez skalny korytarz, mijając skręt do biblioteki. Zatrzymał się przy kolejnej prowadzącej w lewo odnodze i gwałtownie uniósł rękę, posyłając energię w stronę drzwi, które otworzyły się z hukiem. Nikkorin uśmiechnął się, widząc tę nonszalancką demonstrację magicznych zdolności.
Za drzwiami znajdowała się pracownia maga – albo może raczej ciąg połączonych ze sobą pracowni. Większość tych pomieszczeń była oświetlona dużo lepiej niż reszta jaskini, na ozdobnych postumentach albo w naturalnych otworach w ścianach rozmieszczono wiele szklanych kul, emitujących dość mocne żółtawe światło. Podobnie jak w bibliotece, tu również stały półki, chociaż było ich dużo mniej. Więcej miejsca zajmowały stoły, na których spoczywały różdżki, berła i klejnoty, mapy nieba i szkice, trochę alchemicznych naczyń i trudnego do zidentyfikowania sprzętu. Na półkach dwóch regałów zamiast książek znajdowały się słoje wypełnione przezroczystą albo żółtawą cieczą, w której zawieszono rozmaite preparaty. Ezma rozpoznała kilka z nich, kiedy przechodziła obok. Świeżo wyklute z jaja pisklę, gałki oczne stworzenia, które musiało być co najmniej kilkakrotnie większe od człowieka, mocno zdeformowany płód, kilka gatunków niewielkich żab, które za życia prawdopodobnie były bardzo jaskrawo ubarwione i mózg, który z powodzeniem mógł być ludzki. Więcej dziewczyna nie zdążyła zobaczyć. Nie czuła, żeby cokolwiek z tego było szczególnie obrzydliwe, ale wszystko naraz zebrane w jednym miejscu sprawiło, że poczuła się trochę nieswojo. 
Zatrzymali się w komnacie, w której najwięcej miejsca zajmował długi stół, w większości zasypany suszonymi roślinami i grzybami. Niektóre leżały na metalowych tacach albo niewielkich okrągłych szkiełkach, ale przede wszystkim ścięte i połamane fragmenty rozsypane były luzem na blacie. Pomiędzy nimi spoczywało kilkanaście różnej wielkości kryształowych odłamków, przydymionych zielonych albo pomarańczowych. Ezma, widząc je, zmarszczyła czoło i podeszła bliżej. Mimowolnie wyciągnęła rękę w stronę kryształów leżących najbliżej. Zingmar zauważył jej zainteresowanie i z aprobatą skinął głową.
- Być może wiecie, że niektóre minerały w większym albo mniejszym stopniu mogą magazynować różne formy energii – powiedział – Te zielonawe to arkrynium, a pomarańczowe…
- Sidrium – wyrwało się Ezmie, zanim zdążyła ugryźć się w język – A przynajmniej wygląda bardzo podobnie…
- Tak, owszem, to jest sidrium – odparł Zingmar, podchodząc bliżej i podnosząc jeden z mniejszych okruchów – Twierdzisz, że naprawdę nic nie wiesz na temat krwawej alchemii?
Ezma cofnęła się gwałtownie i spojrzała na maga ze zdumieniem. Czy w ogóle wspomniała coś o krwawej alchemii? Myśl, która nagle przyszła jej do głowy, wydała jej się zbyt niesamowita i niewiarygodna, żeby dziewczyna mogła spokojnie ją przyjąć. Nie potrafiła uwierzyć, że WSZYSTKO wiązało się ze sobą, takie zbiegi okoliczności po prostu się nie zdarzały. Nie było szans.
- Krwawej alchemii? - spytała, zniżając głos prawie do szeptu – Czy to wszystko sprowadza się do krwawej alchemii?
To nie mogło być prawdą. Nie po tym, co opowiadał Tris, który sam miał okazję przeprowadzić trochę eksperymentów.
Zingmar zaśmiał się krótko, bynajmniej nie z drwiną.
- A jak myślałaś? - odpowiedział pytaniem – Jak wyobrażałaś sobie przeniesienie pewnych… powiedzmy cech… z jednej żywej istoty na inną?
Ezma musiała kilka razy głęboko odetchnąć, zanim była w stanie wydobyć z siebie głos.
- Nie wiem – przyznała bezradnie – O krwawej alchemii usłyszałam zaraz przed tym, jak postanowiłam ruszyć w drogę. Pewien alchemik, który przez jakiś czas eksperymentował z sidrium, twierdził, że nie da się osiągnąć w ten sposób żadnych trwałych efektów.
Tym razem to Zingmar wydawał się zaskoczony.
- Przyznaję, że to dość nietypowe, że ktoś zatrzymał się na pierwszym poziomie – stwierdził – Chociaż nie twierdzę, że takie przypadki się nie zdarzają. Ale pierwszy poziom faktycznie wydaje się na dłuższą metę mało efektywny…
- Pierwszy…? - chciała spytać Ezma, ale nagle urwała. Rzeczywiście, Tris wspominał coś o innych potencjalnych zastosowaniach sidrium. Sam nie szukał dalej, ale gdyby zechciał, być może prędzej czy później dotarłby do tej wiedzy.
- To taki umowny, uproszczony podział – mówił Zingmar – Sporo osób określa to jako pierwszy i drugi poziom, inni uznają tylko drugi za prawdziwą krwawą alchemię. Osobiście jestem zdania, że nie ma powodów, aby dyskredytować te praktyki. W końcu jeden i ten sam proces leży u podstaw tej sztuki, niezależnie od zastosowania.
- Sidrium przyjmuje energię samo z siebie. Przez kontakt z żywą krwią.
- Istotnie – przytaknął Zingmar i wyciągnął otwartą dłoń z kryształem w stronę Ezmy. Ta niepewnie wzięła go i spróbowała przyjrzeć mu się pod światło. W tej części komnat maga oświetlenie też było względnie dobre.
- Ale taka energia nie może być przechowywana zbyt długo – powiedziała Ezma – Przynajmniej w przypadku tego, co nazywasz pierwszym poziomem.
- W tym przypadku owszem, zwłaszcza, że wówczas mamy do czynienia z surową, nieukierunkowaną energią, która w swojej naturze jest skłonna do rozpraszania się.
- Czy energia ukierunkowana to taka, która przenosi konkretne cechy? Jak szybkość albo zdolność regeneracji?
- Dokładnie tak.
Mag uśmiechał się z zadowoleniem. Czuł, że dziewczyna była bystra i potrafiła wyciągać wnioski. 
- Ale w jaki sposób coś takiego osiągnąć? - spytał milczący do tej pory Nikkorin – Do tego trzeba by jakoś zmusić tę energię, żeby przenosiła konkretne cechy. A potem jeszcze sprawić, żeby efekt pozostał na stałe.
Zigmar podszedł do ukrytej nieco w cieniu szafki o ozdobnych zaokrąglonych krawędziach, otworzył drzwiczki i sięgnął do środka. Wracając do stołu, niósł w zaciśniętej dłoni kilka kryształów sidrium. Drugą ręką niedbale odsunął stertę suszonych ziół, aby zrobić miejsce, po czym położył kryształy na blacie. Poprosił Ezmę i Nikkorina, aby podeszli bliżej.
Kryształy były wydłużone i wąskie, mniej więcej długości palca. Miały regularny kształt dwóch połączonych podstawami sześciokątnych ostrosłupów, przy czym zawsze jeden z wierzchołków kończył się mniej więcej dwa centymetry od tego najszerszego miejsca, drugi był ponad dwa razy dłuższy. Zingmar obracał je tak, aby ukazać wyryte na dwóch przeciwległych dłuższych ściankach każdego kryształu symbole. 
- Takim sposobem można napełnić kryształ określonym rodzajem energii – wyjaśnił – Czy może, używając bardziej ścisłej terminologii krwawej alchemii, określoną esencją. W tym przypadku to już nie jest surowa witalna energia, ale coś, co bardziej pochodzi od aury. Albo duszy, trudno to jednoznacznie określić. Uznajmy to po prostu za esencję danej istoty. Coś powiązane z naturą dawcy żywej krwi. A symbole wyryte w krysztale stanowią filtr pozwalający pobrać w sposób świadomy określoną część natury wybranej żywej istoty.
Podniósł i zaprezentował kryształ z wyrytymi trzema poziomymi kreskami.
- To na przykład umożliwia przeniesienie fizycznej siły. A to mocy magicznej.
Wskazał na kryształ z symbolem przypominającym dwa romby umieszczone jeden nad drugim, połączone wierzchołkiem. Ezma wzięła ze stołu jeszcze inny, z wyrytym bardziej nieregularnym wzorem, czymś przypominającym uproszczony rysunek serca o kanciastych krawędziach, z pionową kreską ciągnącą się w dół od punktu, gdzie normalne serduszko powinno mieć wierzchołek. Obracała odłamek sidrium w palcach, póki nie natrafiła na taki sam wzór po przeciwnej stronie.
- Zawsze są dwa, na przeciwległych bokach – zauważyła.
- Można to uznać za regułę – przytaknął Zingmar – Ale bardzo często można spotkać jeszcze dodatkowy symbol na którejś innej ściance i analogicznie na przeciwległej. Jak tutaj…
Wskazał na drugi kryształ pozwalający przejmować magiczną moc. Tu znajdował się jeszcze wzór trójkąta pod równoległym do jego dwóch boków otwartym daszkiem.
- To jest akurat symbol spotykany prawie tak samo często jak te podstawowe. Sam w sobie nie wpływa na rodzaj gromadzonej esencji, ale odczuwalnie zwiększa wydajność. Kawałek sidrium może zebrać więcej energii. Biorąc pod uwagę, że straty podczas tego procesu są nieuniknione, warto używać tego w każdym przypadku. Poza tym zdarza się, że na jednym odłamku występują dwa różne symbole, zazwyczaj mniej znane, razem tworzące kombinację pozwalającą wyizolować jakieś unikalne cechy i zdolności. Ale spokojnie możemy założyć, że takie przypadki są bardzo rzadkie. Głównie w użyciu są niektóre z podstawowych symboli i ta wiedza jest w naszym kraju dość powszechna…
- Zależy gdzie – mruknęła Ezma ponuro.
- Oczywiście, że to zależy od miejsca i czasu. Niektórzy przeżyją całe życie, nie mając z tym żadnego kontaktu i nigdy o tym nie słysząc. Inni natkną się na to i przyjmą do wiadomości jako ciekawostkę, niektórzy spróbują sami eksperymentować. Można długie lata znać Cudzokrwistych i nawet o tym nie wiedzieć. Wyobraź sobie, że przyjaźnisz się z osobą z magicznym talentem. Czy nie wiedząc nic o krwawej alchemii zastanawiałabyś się, czy jej moce są wrodzone, czy może przyjęła je za pośrednictwem esencji jakiegoś maga, który musiał zostać poświęcony? Nie wspominając już o innych sposobach, które umożliwiają korzystanie z mocy osobom, które nie miały szczęścia urodzić się z darem… Widzisz już, do czego zmierzam?
Ezma z westchnieniem pokiwała głową. Właśnie z tego powodu znalazła się tutaj.
- Pozostaje jeszcze jedna kwestia – odezwała się po chwili – Człowiek przyjmuje tę esencję i się odmienia, tak? Nowy fragment staje się częścią jego natury i efekt z jakiegoś powodu jest trwały. Czy to dlatego, że ukierunkowana energia reaguje inaczej niż ta bezpostaciowa z pierwszego poziomu, która może uzdrawiać?
- Owszem, to istotna różnica – odpowiedział Zingmar – Poza tym procedura jest zupełnie inna.
- To chyba najważniejsze – wtrącił Nikkorin – JAK u licha to zrobić? I czy tutaj właśnie pojawia się kwestia wycinania serc albo innych organów?
Zingmar przez chwilę wyglądał, jakby miał parsknąć śmiechem, ale powstrzymał się i zachował pogodny spokój.
- To akurat kwestie pozyskania jak największej ilości energii – wyjaśnił – Może to wydawać się okrutne, ale jeśli chodzi o wydajność procesu, wycinanie serca żyjącej ofiary jest najbardziej korzystne. I zanim zaczniecie myśleć, że wszyscy Cudzokrwiści to egoistyczni mordercy, chcę wam uświadomić, że w rzeczywistości wygląda to zupełnie inaczej. Przeważająca większość z nich uzyskuje esencję z upolowanych zwierząt albo bestii. Wyobraźcie sobie myśliwego, polującego na niedźwiedzia. Albo przyjmującego zlecenia łowcę, eliminującego niebezpieczne stworzenia, kiedy zaczynają stanowić zagrożenie. Czy jest coś złego w tym, że za którymś razem, jeśli ów człowiek zdoła zbliżyć się do swojej ofiary, jeszcze trochę żywej, wytnie albo rozkroi jej serce, żeby nasycić esencją odłamek sidrium i zyskać dzięki temu nadludzką siłę, szybkość, wyostrzone zmysły albo inne cechy, jeśli esencja stworzenia na to pozwoli?
Ezma pomyślała o swojej rozmowie z Betillą, która, jak teraz jej się zdawało, miała miejsce w odległej przeszłości. Myśliwskie tradycje, nakazujące zjedzenie na surowo serca upolowanej zwierzyny. W większości przypadków miało to stanowić tylko symbol. A gdyby podobne praktyki miały wywoływać rzeczywiste efekty?
- Wydaje mi się, że nie – powiedziała dziewczyna powoli, z lekkim wahaniem – Ale na przykład magiczne zdolności można odebrać tylko innemu magowi, prawda?
- Tak – przyznał Zingmar – Sarani praktykują to bardzo chętnie. Wielu jest wśród nich takich, którzy rozpaczliwie pragną mocy, ale nie została im dana. Albo ich własny wrodzony talent jest żałośnie słaby i chcieliby go wzmocnić. Ale nie można obwiniać o to krwawej alchemii. To tylko narzędzie… jak to mówią, nożem można pokroić chleb albo poderżnąć komuś gardło. Jeden zabije wampira albo trolla, przy okazji robiąc przysługę okolicznej ludności, inny wytnie serce własnemu bratu.
- Zawsze jeszcze można dorwać jakąś wiedźmę – zauważył Nikkorin – Mają magiczną moc i bywają szkodliwe jak diabli.
Ezma zgromiła go wzrokiem, ale nic nie powiedziała.
- Jak komuś się uda… - mruknął Zingmar – Bo to prawda, że bywają niebezpieczne. Ja sam za czasów młodości… durny szczeniak… próbowałem z nimi zadzierać. Chociaż sam miałem moc, za pierwszym razem ledwo uszedłem z życiem.
Ezma cały czas oglądała kryształ, obracając go w palcach. Potarła kciukiem wierzchołki, które okazały się zdumiewająco ostre, zwłaszcza ten dłuższy. Podniosła ze stołu kolejny, przez chwilę porównywała oba, trzymając je na otwartej dłoni. Odłamki nieznacznie różniły się rozmiarem, oba były jednak tak samo regularne. Musiały zostać celowo wyszlifowane w taki sposób – zatem to mogło mieć istotne znaczenie.
- Czym jeszcze różni się drugi poziom od pierwszego? - spytała – Czy tutaj też nastawienie i wola mają znaczenie? Wspomniałeś coś o zupełnie innej procedurze...
- Cholera – mruknął Zingmar, pocierając ręką czoło – To naprawdę dziwne, kiedy rozmawiam z kimś, kto zna tylko takie zastosowanie krwawej alchemii, nie mając żadnego wyobrażenia o tym, czym przede wszystkim jest ta sztuka… Nastawienie może mieć wpływ, kiedy ładujesz kryształ. Im silniej pragniesz efektów, tym łatwiej i skuteczniej energia przepłynie do sidrium, owszem. Kolejny etap, jak to często określamy, mieszanie esencji, zachodzi już bardziej samoistnie. Musisz tylko jak najszybciej umieścić kryształ wewnątrz ciała i wszystko dzieje się samo z siebie, niezależnie od zewnętrznych czynników.
Ezma poczuła nagły chłód. Zacisnęła dłoń w pięść, zamykając w niej dwa odłamki, teraz już rozgrzane ciepłem jej ciała.
- Wewnątrz? Powiedziałeś wewnątrz ciała? Chcesz przez to powiedzieć, że Cudzokrwiści musieli się wcześniej ponacinać i wbić odłamki sidrium gdzieś w siebie?
- Owszem, zasadniczo tak to działa. Jeśli wiesz gdzie, to dostaniesz, czego chcesz. W innym wypadku nic nie uzyskasz, możesz też poważnie się uszkodzić, biorąc pod uwagę, jak głęboko się przebijasz. A jak będziesz mieć wyjątkowego pecha, nie przeżyjesz takiej operacji… to znaczy w praktyce jest całkiem niezły margines błędu, jeśli zna się kilka ogólnych zasad.
Ezma wolną ręką ściskała krawędź blatu i głęboko oddychała. Zingmar położył jej rękę na ramieniu w uspokajającym geście. Nie dziwiła go taka reakcja, mógł się spodziewać co najmniej lekkiego szoku.
- I ludzie… ci myśliwi, łowcy albo osoby, które natrafią na sprzyjającą okazję… Naprawdę robią COŚ TAKIEGO? - spytała w końcu Ezma ze zgrozą - Tacy amatorzy, którzy coś tam usłyszeli i się nauczyli, skazani na pomoc jeszcze większych amatorów?
Nie przypuszczała, że było technicznie możliwe, aby człowiek przeprowadził taki zabieg własnoręcznie na samym sobie.
- Część tak – odpowiedział czarownik spokojnie – Inni wolę poprosić o pomoc kogoś, kto ma większą wiedzę i doświadczenie. Ja zacząłem się tym interesować lata temu i przez ten czas miałem okazję pomóc wielu osobom.
- Pomóc…
- Prosili o to, a ja mogłem zaoferować im swoje usługi. To tak jak z medykami i chirurgami. Niektóre zabiegi bywają nieprzyjemne, niektóre są bolesne jak diabli, ale tak już musi być. Kiedy cel zostanie osiągnięty, to już nie ma tak wielkiego znaczenia.
Ostatnie słowa maga nie zabrzmiały przyjemnie. Ezma miała wrażenie, że to po prostu inny sposób stwierdzenia, iż cel może uświęcać środki. Przez chwilę nie była pewna, czy nie powinna na tym etapie odpuścić i uznać, że ciekawość została już zaspokojona. Już wiedziała, poznała odpowiedzi na dręczące pytania, może nawet usłyszała więcej niż chciała.
Odwróciła się i rzuciła szybkie spojrzenie na Nikkorina. Nie wiedziała, czy to kwestia sztucznego magicznego oświetlenia, czy jej przyjaciel naprawdę był bardziej blady niż wcześniej. Cóż, miał prawo. Oboje mieli teraz trochę do przemyślenia.

* * *

Nikkorin umieścił ostatni wielki kryształ w szczelinie i zeskoczył z wąskiej skalnej półki, której użył jak naturalnego stopnia. Nie znajdowała się ona zbyt wysoko, nie sięgała Nikkorinowi nawet do bioder, kiedy stał obok, ale młodzieniec postarał się, aby skok był jak najbardziej efektowny. Obrócił się w powietrzu i wylądował na ugiętych nogach, z tej pozycji od razu przeszedł do scenicznego ukłonu. Ręką wykonał gest, jakby zdejmował nieistniejący kapelusz i zamierzał zamieść nim kamienne podłoże, na którym stał. Ezma przyglądała się temu z uśmiechem.
Kryształowe kule i grudki, służące jako oświetlenie jaskiń mogły pełnić swoją funkcję przez dłuższy czas, ale nie w nieskończoność. Co jakiś czas musiały być ponownie napełniane magiczną energią, przy czym zanim to nastąpiło na ich miejsce można było natychmiast położyć świeże. Zingmar starał się mieć wystarczający zapas naładowanych kryształów na krótko przed tym, kiedy konieczna stawała się wymiana oświetlenia w korytarzach i komorach.
Znajdowali się teraz w tej części jaskiń, w której nocowali. Ezma opierała się o płasko ścięty stalagmit, który zauważyła poprzedniego dnia, zanim położyła się spać. W miejscu ścięcia miał on trochę mniej niż metr średnicy, co zupełnie wystarczało, żeby używać tak uzyskanej powierzchni jako prymitywnego stolika. Nadal leżały na nim kryształowe okruchy, ale ich wewnętrzny blask prawie całkiem się wyczerpał. Ezma przesuwała je palcem, gromadząc w niewielkie stosiki.
Minerały mogą gromadzić pewne rodzaje energii, myślała. W taki albo inny sposób.
Zanim opuścili pracownie Zingmara, mogła zobaczyć wiele rodzajów magicznej biżuterii albo samych klejnotów, czasem jeszcze surowych i nieoszlifowanych. Być może Zingmar badał znalezione albo odkupione od kogoś amulety, być może tworzył je sam. Pewnie jedno i drugie, bo Ezma przez ten niedługi czas spędzony w jego siedzibie zdążyła zauważyć, że mag jest badaczem i eksperymentatorem z powołania. Nie miała pojęcia, w jaki sposób w toku swoich doświadczeń z różnymi materiałami pierwszy raz natknął się na sidrium i dowiedział o jego specyficznych magicznych właściwościach. Nie, nie magicznych. Alchemicznych.
Nikkorin, taszcząc w objęciach dwa sporych rozmiarów kawałki minerału świecącego niezdrowo bladozielonym światłem, minął ją, kierując się w stronę szerszej części jaskini za zakrętem. Ezma podążyła za nim wzrokiem. Światło padało na kolejne skalne ściany, obok których jej przyjaciel przechodził, odsłaniając ukryte wśród cieni skalne półki, naturalne i sztucznie wydrążone skrytki oraz kolejne dwie nisze podobne do tych, w których spali.
- Zastanawiam się, czy któryś z tych jego… ochotników umarł podczas zabiegu – odezwała się Ezma. Nie mówiła głośno, ale w jaskiniach jej głos i tak wywoływał pewien rodzaj echa. Może lepiej było tu szeptać?
- Nie wydaje mi się – sapnął Nikkorin, próbując dosięgnąć wyciętego w skale prostokątnego otworu i umieścić w nim świecący kamień – Kiedy Zingmar o tym mówił, sprawiał wrażenie typa, który wie, co robi. On już się postara, żeby wszystko poszło zgodnie z planem.
Ezma smętnie pokiwała głową. Też tak czuła. To jednak nie oznaczało, że cała sprawa była mniej upiorna. Krwawa sztuka… Betilla mówiła, że należy się spodziewać paskudnej czarnej magii i nie było to tak bardzo dalekie od prawdy.
- Przypomniał mi się ten człowiek, o którym opowiadałeś. Wiesz, ten, który mógł się regenerować. Mówiłeś, że on miał na boku bliznę, tak?
Nikkorin w końcu uporał się z nieporęcznym świecącym kamieniem i wycierał zakurzone dłonie o ubranie.
- Miał – przytaknął – Taką dziwnie równą, jakby to było zrobione specjalnie. To teraz przynajmniej wiemy, od czego.
Ezma westchnęła i przysiadła na skraju płaskiej powierzchni skalnej kolumny. Palcami pocierała czoło, próbując zebrać myśli.
- I jakoś to przetrwał – powiedziała smętnie – Uznał, że efekt jest tego wart i podjął ryzyko. Nie on pierwszy i nie ostatni.
- Czy ty właśnie próbujesz przekonywać samą siebie, żeby poddać się takiej operacji?
Nikkorin dobrze pamiętał ich rozmowę sprzed kilku dni. Wtedy rozważania były czysto teoretyczne. Żadne z nich nie znało technicznych szczegółów, więc nie zaprzątali sobie tym głowy, skupiali się bardziej na aspekcie zyskania dodatkowych możliwości. I na tych nieszczęsnych żywych istotach, które musiałaby zostać poświęcone dla pozyskania energii. Zupełnie nie brali pod uwagę możliwości, że samo przyjęcie esencji także wiąże się z cierpieniem.
- Nie wiem – odpowiedziała Ezma – Kiedy pytałeś mnie o to poprzednim razem, powiedziałam, że być może powinnam to zrobić. Dla większego dobra. Nie chciałabym zabijać kogoś niewinnego dla własnych korzyści… Chociaż teraz prawie wierzę, że nie jest to absolutnie konieczne. Ale jeśli miałabym się wycofać ze strachu przed bólem, to byłoby zwyczajne tchórzostwo.
- Ezma, do cholery! - wykrzyknął Nikkorin – Czy ty musisz cały czas tak się osądzać? Skąd u licha masz to przekonanie, że musisz się poświęcić? Spłacić dług? Złożyć się w ofierze? Pamiętam, że zawsze, kiedy mówiłaś o swoim życiu w bandzie Rattlina, lubiłaś nazywać się wolnym człowiekiem. Wolnym człowiekiem pośród innych wolnych ludzi. Nie wiem, co się stało w ostatnim czasie, ale widzę, że coś próbuje cię złamać. A ty temu pozwalasz. Nie chcesz chyba na zawsze pozostać zniewolona przez przeszłość?
- Teraz mówisz prawie jak Tarrakrin – odparowała Ezma, zanim zdążyła się zastanowić. Nikkorin parsknął krótkim, niewesołym śmiechem.
- Nie wiem, czy mam poczuć się urażony, czy raczej uznać to za komplement – mruknął – W sumie ten człowiek jest dla ciebie autorytetem, więc może powinnaś rozważyć, czy przypadkiem nie ma w tym racji.
Ezma mimowolnie się uśmiechnęła. Próbowała wyobrazić sobie Tarrakrina będącego wraz z nimi w tych jaskiniach, zamieszkanych przez czarnego maga. Była prawie pewna, jak szaman zareagowałby na te rewelacje dotyczące krwawej sztuki. Mogła niemal usłyszeć w głowie jego głos, kategorycznie sprzeciwiający się eksperymentowaniu z aurą i jej fragmentami wyekstrahowanymi z żywej krwi.
- Jak zapewne się domyślasz, Tarrakrin nie byłby zachwycony, gdyby wiedział, że w ogóle rozważamy taką ewentualność – stwierdziła. Ze zdziwieniem zauważyła, że mówiąc to, poczuła dziwny rodzaj satysfakcji.
Podeszła do swojego posłania i pochyliła się nad torbą ze swoimi rzeczami. Poprosiła Nikkorina, aby na chwilę odwrócił się i pozwolił jej się przebrać. Nikkorin posłusznie wycofał się prawie za zakręt jaskini. Słyszał przekorę w głosie przyjaciółki. Przeszło mu przez myśl, że nie byłby zdziwiony, gdyby Ezma ostatecznie zdecydowała się przyjąć sidrium i esencję dlatego, że to było coś, czego nie pochwalałby szaman.
Trudno było oceniać upływ czasu w jaskiniach, gdzie nie dochodziło słoneczne światło z zewnątrz, ale przeczucie podpowiadało Ezmie, że zbliżała się pora wieczerzy. Dziewczyna poprawiła włosy, wstała i nie oglądając się na Nikkorina ruszyła ku mrocznym korytarzom. Za każdym razem coraz łatwiej było odgadnąć właściwy kierunek albo wybrać najkrótszą drogę.
W służącej za jadalnię grocie natknęła się na Zingmara. Przyszła w odpowiednim momencie, aby pomóc mu w przygotowaniach. Kiedy mag w rozmowie napomknął krótko, iż po posiłku zamierza zająć się zbiorem ziół, Ezma od razu zaoferowała swoje towarzystwo i pomoc. Uważała, że przynajmniej w jakimś stopniu znała się na ziołach, poza tym czuła coraz silniejszą potrzebę odwdzięczenia się w jakiś sposób gospodarzowi za dobrą wolę i gościnność. Zingmar uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony z propozycji.
- Rzadko zdarza mi się mieć gości – wyjaśnił wkrótce potem, kiedy Nikkorin dołączył do nich i cała trójka mogła zasiąść do wieczerzy – Pomijając wampiry, ale one prowadzą nocny tryb życia i przez większość czasu i tak siedzą gdzieś daleko w tym całym labiryncie…
Widząc zaskoczony wyraz twarzy Nikkorina, od razu pospieszył z wyjaśnieniem.
- Sieć jaskiń jest dużo bardziej rozległa, niż sobie wyobrażacie. Nawet ja przez cały ten czas, odkąd tu zamieszkałem, nie dotarłem do końca wszystkich korytarzy. Niewielką część przystosowałem do swoich potrzeb, postarałem się, żeby dało się swobodnie i względnie wygodnie poruszać. Jeśli będę potrzebował więcej miejsca, poszukam kolejnej groty i po prostu rozszerzę swoją strefę.
- Czy to znaczy, że tam, gdzie nie sięga oświetlenie, może być dosłownie wszystko? - spytała Ezma.
- W zasadzie tak, ale musiałbym być skończonym kretynem, żeby tak po prostu to zostawić i zdać się na łaskę losu – powiedział Zingmar uspokajającym tonem – Zamontowałem kraty w otwartych korytarzach i stworzyłem magiczne alarmy. W niektórych bardziej podejrzanych miejscach postarałem się nawet o pułapki. Co jakiś czas je odnawiam.
Ezma skinęła głową, przyjmując to do wiadomości. Zingmar ze swoim doświadczeniem musiał wiedzieć, co robi.
Nikkorin przeniósł wzrok ze swojego prawie pustego talerza na wykute w skale okno. Z tego miejsca dawało się dość dokładnie zobaczyć zasłaniającą otwory białawą, półprzezroczystą błonę. Przecinały ją rozgałęziające się ciemne żyłki, przywodzące na myśl tkankę wydobytą z ciała żywego stworzenia. Młodzieniec wstał i podszedł bliżej. Nie wyglądało to szczególnie obrzydliwe, czymkolwiek była ta substancja, wydawała się sucha. Nikkorin po krótkim wahaniu dotknął tego palcem. Wrażenie było trochę podobne do kontaktu z lekkim skórzanym ubraniem. Młodzieniec zdążył kilka razy zauważyć, że za dnia przez błonę światło mogło przechodzić względnie swobodnie, tak, że w kilku pomieszczeniach, których Zingmar używał prywatnie, nie było konieczne używanie dodatkowego magicznego oświetlenia. Teraz na zewnątrz musiało być ciemno, słońce obecnie zachodziło dość wcześnie. Pomieszczenie, częściowo naturalne, częściowo wykute w kamieniu, oświetlone było przez kilka zamocowanych na ścianach pochodni.
Zingmar wstał od stołu i powoli ruszył do drzwi. Ezma w pierwszym odruchu chciała sprzątnąć ze stołu naczynia i sztućce, ale powstrzymał ją gest gospodarza, zachęcający do podążania za nim. Kiedy mag otworzył zewnętrzne drzwi, uderzyła ich fala chłodu, jaka wpłynęła do wnętrza. Na zewnątrz było ciemno, chociaż gdyby nie korony drzew, dałoby się jeszcze dostrzec świecące szkarłatne i fioletowe łuny zachodu słońca.
- Jak się domyślam, w magii pora zbiorów ma większe znaczenie niż w zielarstwie – zagadnęła Ezma.
- Czasami tak – przyznał mag – I to jest właśnie jeden z tych momentów.
Zeszli krętą ścieżką pomiędzy sterczącymi z ziemi kamieniami na względnie równy grzbiet wzgórza. Zingmar przywołał kulę magicznego światła, aby umożliwić poruszanie się bez ryzyka bolesnego upadku. Ezma zauważyła, że jego kula miała wielokrotnie większą średnicę niż te, które tworzyła Betilla, barwa była też bardziej zbliżona do dziennego światła. Dziewczyna nie sądziła, żeby różnice wynikały tylko z innego poziomu magicznej energii i wprawy w jej używaniu, z pewnością Betilla, gdyby chciała, też potrafiłaby uzyskać taki efekt. To było chyba jedno z najbardziej podstawowych zaklęć. Może po prostu przyjaciółka nie czuła potrzeby wkładania w to większego wysiłku?
Zingmar wskazał krzew, tworzący kępę giętkich, nierozgałęzionych łodyżek z wąskimi listkami. Ezma przykucnęła i odruchowo sięgnęła po przymocowany u pasa sztylet. W ostatniej chwili zatrzymała rękę, zanim ścięła pierwszą łodyżkę.
- A narzędzie też ma znaczenie? - spytała niepewnie – Trzeba ścinać srebrnym sierpem czy coś w tym stylu.
Czarownik parsknął krótkim śmiechem.
- Nie ma takiej konieczności – odparł – Ale podoba mi się, że pytasz.
Ezma na chwilę podniosła wzrok. Napotkała spojrzenie maga, w którego oczach odbijał się blask od wiszącej przed nim kuli energii. Na twarzy Zingmara drgały kontrastujące plamy światła i cienia, nadając jej natchniony wyraz. Ezma sama nie była pewna dlaczego nagle pomyślała o Tarrakrinie.
- Wiesz, tak się zastanawiam – odezwała się cicho – Czy to wszystko… ta cała krwawa sztuka… to nie jest szkodliwe? Nie dla ciała, ale dla ducha. Bo teraz pomyślałam, że to właśnie do tego się sprowadza. Oddziałuje się na duszę, a dopiero w następnej kolejności na ciało. To mieszanie esencji czy jak to nazwałeś…
- Tak właśnie jest. Ale nie powiedziałbym, że to bardzo szkodliwe. Można w uproszczeniu powiedzieć, że przecinasz aurę, aby móc wprowadzić coś do wnętrza.
Ezma wzdrygnęła się. Na chwilę opuściła rękę ze sztyletem. Zacisnęła palce mocnej na rękojeści i zamierzała ściąć kolejny pęd, ale zauważyła, że na ziemi obok zebrał się już spory stosik. Zerknęła pytająco na maga, który skinął głową. To w zupełności wystarczało.
- I przecinanie aury jest nieszkodliwe? - spytała dziewczyna, kiedy ruszyli dalej szukać innych roślin – Przyznaję, że to brzmi upiornie. Jak dobrowolne zadawanie ran własnej duszy.
- W pewnym sensie. Coś za coś, tak już czasem bywa. W krwawej alchemii widzi się to wyjątkowo wyraźnie. Ta sztuka doskonale uczy, że wszystko ma swoją cenę.
Kiedy Zingmar mówił, w jego głosie pobrzmiewał rodzaj dumy, zadowolenia człowieka, który przyswoił trudną prawdę. Ezma zauważyła, że lekko zacisnął palce i przyspieszył kroku. Był podekscytowany, myśląc o tym wszystkim? To też nie było najlepsze określenie. Myśl o Tarrakrinie znów wypłynęła, natrętnie, dokuczliwie wyraźna.
- Ktoś inny, powiedzmy jakiś szaman, powiedziałby, że czasem cena jest zbyt wysoka, żeby warto było ją płacić – zauważyła Ezma.
- Akurat szamani mają za sobą wielopokoleniową tradycję, nawet jeśli przez ostatnie trzysta lat wytrwale starają się od tego odchodzić.
Ezma stanęła jak wryta. Po raz kolejny tego dnia Zingmar zdołał jej zapewnić lekki szok. Ruszyła z miejsca, kiedy mag nieco się oddalił, zabierając ze sobą kulę światła. Nie było rozsądne zostawać w tyle w ciemnościach na tym nierównym terenie.
- Zaskoczona? - spytał Zingmar z rozbawieniem – Czuję, że w ciągu paru najbliższych dni oświecę cię niejedną rewelacją. Tak, dobrze słyszałaś, szamani długo praktykowali krwawą alchemię i nie zdziwiłbym się, gdyby jeszcze przetrwały rodziny, które nadal korzystają z dobrodziejstw tej sztuki. Pewnie dobrze wiesz, że powołanie szamańskie nie zawsze idzie w parze z magią, ale takie połączenie jest bardzo korzystne i pożądane.
- Dlatego szamani starają się tak aranżować małżeństwa, żeby w kolejnych pokoleniach uzyskać obie te cechy. Nie jest wielką tajemnicą, że w poszczególnych osadach w danym regionie szamańskie rodziny są ze sobą wzajemnie powiązane, ani że przekazywanie darów duchowych i magicznych odgrywa w tym dużą rolę.
- Tak, obecnie jest to częsta praktyka – przyznał mag – Dawniej rozwiązywano to w nieco odmienny sposób. Szaman przyjmował odłamek sidrium, czasem więcej i odtąd mógł być również magiem. I może cię to zdziwi, ale takie poczynania spotykały się z dużą przychylnością. Często stojący już nad grobem pomniejsi magowie albo inni szamani dobrowolnie chcieli ofiarować się jako dawcy esencji. A kiedy Cudzokrwisty szaman umierał, potomkowie natychmiast po jego śmierci starali się odzyskać z ciała kryształy, aby znów je wykorzystać. To dodatkowe straty energii, ale zawsze dawało się coś zyskać.
- To obrzydliwe! - wyrwało się Ezmie. Zingmar nie był w najmniejszym stopniu zaskoczony jej reakcją.
- Cóż, to jedyny sposób, żeby tak uzyskane moce, nazwijmy to, dziedziczyć – powiedział spokojnie – Jednym z problemów było to, że potomstwo Cudzokrwistego maga nie miało ani trochę większych szans na urodzenie się z magicznym talentem. Drugi problem, który w dużej mierze przyczynił się do porzucenia tych praktyk, był związany właśnie z tym, na co zwróciłaś uwagę. Rozdzieranie aury czyni jednostkę bardziej podatną na duchowe wpływy.
- To chyba dobrze w przypadku szamana?
- Tak i nie. Podatność jest potrzebna, ale musi być kontrolowana. Jakby to najprościej ująć… Szaman odsłania się w sposób celowy, tak, jakby otwierał okna. A nie wybijał dziurę w ścianie, przez którą bez żadnej kontroli przeniknie wszystko. To często komplikowało wiele spraw.
Zatrzymali się. Ezma poczuła nagły chłód, chociaż nie spodziewała się, że temperatura w ciągu paru sekund naprawdę tak odczuwalnie spadła.
- Czy to oznacza, że po przyjęciu sidrium człowiek staje się bardziej podatny na opętanie i inne wpływy złych duchów? - spytała. Zingmar, który już pochylał się nad kilkoma kępkami błyszczących ciemnych liści, ciężko westchnął.
- Trochę na pewno – powiedział ostrożnie – Ale w większości przypadków nie jest to taka wielka różnica. Statystycznie Cudzokrwisty noszący w sobie pojedynczy kryształ ma nieznacznie większą szansę na opętania w ciągu reszty życia niż przeciętny człowiek. Podobny wpływ może mieć mnóstwo innych czynników. Skłonność do nałogów, traumatyczne przeżycia, emocjonalna nadwrażliwość, długotrwałe przebywanie w miejscach nasyconych nieczystą magią… Chyba już dużo łatwiej o opętanie przy nieświadomym kontakcie z jakimś potężnym przeklętym artefaktem, kiedy ma się pecha na coś takiego natknąć. Oczywiście większa liczba odłamków sidrium w ciele proporcjonalnie zwiększa prawdopodobieństwo, ale nie powiem, że na pewno doprowadzi do opętania. To po prostu większa podatność. Tylko i aż tyle.
Większa ilość odłamków? Ezma nie potrafiła sobie wyobrazić, że ktokolwiek z własnej woli miałby przechodzić taką brutalną operację więcej niż raz. Mogła uwierzyć, że za pierwszym razem ochotnicy nie wiedzieli, czego mogą się spodziewać, ale później, po doświadczeniu takiego bólu…
- Niektórzy mówią, że Cudzokrwiści są bardziej bezbronni wobec wpływu Archeosa – ciągnął Zingmar, ścinając ciemne pędy tuż przy ziemi – Albo wręcz przez niego napiętnowani i skażeni. Osobiście uważam, że to przesądy, chociaż od dawna wiem, że część kapłanów Solarisa powtarza je zdumiewająco konsekwentnie. Może tak sobie tłumaczą niekorzystny wpływ światła słonecznego na naładowane kryształy sidrium, ale ja sądzę, że to po prostu kolejny alchemiczny proces. 
- A twoi ochotnicy? Jak rozumiem, niektórzy przyjęli odłamki lata temu. Wiesz, co się z nim stało później?
- Z niektórymi owszem. Dalej są błędnymi rycerzami, łowcami bestii albo kimś jeszcze, kim byli wcześniej. Jeden, który od paru lat cieszy się wyjątkowo czułymi zmysłami, pracuje dla bogatego rodu w Elyonie. Zajmuje się wytwarzaniem perfum dla swoich pracodawców. Nie słyszałem, żeby ktoś spośród moich pacjentów został w ostatnich latach opętany, jeśli o to ci chodzi.
Ezma kiwała głową, chociaż mag nie patrzył na nią. Obecnie takie wyjaśnienie musiało wystarczyć. Nie sądziła, żeby Zingmar miał ją okłamywać, nie było ku temu powodów. Jak dotąd mówił o wszystkim otwarcie i wydawał się w tym szczery, a jeśli czegoś nie powiedział, to wyłącznie dlatego, że Ezma nie zadała właściwego pytania.
Twarz Zingmara przybrała nagle wyraz czujnego napięcia. Mężczyzna odłożył na ziemię wszystkie zebrane rośliny, przełożył nóż do lewej ręki i płynnym ruchem wstał. Uważnie rozejrzał się wokół, wytężając wzrok. Szeptał coś, prawie bezgłośnie poruszając ustami, palcami wolnej prawej ręki wykonał kilka szybkich gestów. Dłoń na chwilę zaświeciła słabym zielonkawym blaskiem. Ezma, nie mając pojęcia, co się właściwie dzieje, znieruchomiała, nasłuchując. Pozostała w przysiadzie, ale czuła, że w razie potrzeby zdoła wstać, sztylet i tak trzymała w dłoni. Jednak sekundy upływały i nic nie wskazywało na obecność jakiegokolwiek zagrożenia. Zingmar powoli się rozluźniał. Zanim odwrócił się do Ezmy, rzucił jeszcze podejrzliwe spojrzenie w odległy mrok przed sobą.
- Co się stało? - spytała Ezma z niepokojem. Czarownik westchnął i machnął ręką.
- Nic. Przez chwilę miałem wrażenie, że coś wyczułem, ale to chyba było jakieś zwierzę. Wolałem się upewnić. Nie byłoby niczym nadzwyczajnym, gdyby zabłąkał się tu jakiś troll, o tej porze to się często zdarza. Albo te przeklęte dzikie wilkołaki, które przylazły z północy. Zastawiłem pułapki i mam nadzieję, że coś się złapie. Nie podoba mi się ta świadomość, że jakaś nieokrzesana bestia krąży w pobliżu mojej ziemi.
Widząc niepewny wyraz twarzy Ezmy, mag uspokajającym gestem poklepał ją po ramieniu.
- Nie przejmuj się – mruknął – Jeśli coś spróbuje się tu zbliżyć, może liczyć na gorące powitanie.
Nie wątpię, pomyślała Ezma. Wyczuwała w jego głosie spokojną pewność siebie, taką, jaka przychodzi z doświadczeniem i świadomością własnych możliwości. Zingmar ufał swojej magicznej mocy.
Magia naprawdę się przydawała. Pozwalała rozwiązać wiele problemów, nawet jeśli – a tego Ezma mogła być prawie pewna – czasami powodowała inne. Ten, komu dane było narodzić się z takim talentem, mógł nazywać się szczęściarzem. Inni, cóż, mogli jeszcze liczyć na inny rodzaj szczęścia.
Mogli dowiedzieć się, że istnieje sposób, aby takie moce uzyskać.
Sposób, który teraz był niemal w zasięgu ręki.

Błogosławieni, którym los nie daje wszystkiego, albowiem oni wezmą to sobie siłą...

Brak komentarzy

Prześlij komentarz