7 lut 2019

Przepowiednia o Dwulicej cz. I - Cienie śmierci

Velaru, rok 1467 o.K.

- Słyszysz? Usiądź wygodnie przy kominku i słuchaj. Wpatrz się w promienie zachodzącego słońca. Jestem już stary. Pewnie myślisz, że majaczę. Opowiadam Ci codziennie bajki, którymi raczono Cię w dzieciństwie. O walecznych książętach, pięknych księżniczkach, strasznych potworach, smokach i... starych przepowiedniach. Ale wiedz, że każda baśń ma w sobie ziarno prawdy. Nie raz i nie dwa, nie szczędziłem Cię też swoimi wizjami. Tym razem też takową miałem, ale jakże inną od pozostałych. Wiem, że to już ostatnia, więcej nie będzie... Nie patrz tak na mnie, nie kłamię. Powoli zbliża się mój kres, lecz póki nadejdzie, muszę przekazać swoje objawienie. Nie wierć się i słuchaj. Powtarzać nie będę. Niedaleko stąd w wiosce Kyros... Pamiętasz, byłeś tam kiedyś? To, dobrze. A, więc dojdzie tam do tragedii. Za chwilę. Żywa zostanie tylko jedna osóbka, dziewczyna imieniem Arianne. Musisz ją odnaleźć i zaopiekować się nią. Nie marszcz się tak, wiem, że masz dopiero osiemnaście lat i pragniesz się wyszaleć, przeżyć niesamowite przygody. Ale z nią uraczysz czegoś więcej... Kryje się w niej stara moc i jeśli dziewczynka trafi w niepowołane ręce, wydarzy się coś strasznego... No już, nie czekaj! Wstawaj, bierz konia i pędź na ratunek za nim będzie za późno Lyrianie. Nic nie mów, proszę. Zawsze będę przy tobie... - Starzec odwrócił powoli wzrok od odchodzącego chłopaka i prawie całkiem białymi oczyma spojrzał przez okno prosto w słońce.

***

Ktoś krzyknął. Głośno i przeraźliwie tak, że dreszcz przeszedł po mieszkańcach małej chatynki na uboczu wsi. 
- Ricard! Słyszałeś? - zawołała zmartwiona kobieta.
- Tak. Nie przejmuj się, to pewnie znowu stary John straszy dziewczyny. 
- Nie. To było coś innego... ten krzyk był inny. Dzieje się coś niedobrego.
Po chwili znowu ktoś krzyknął, a wrzask był głośniejszy i bliższy. Żona mężczyzny wyjrzała przez zakurzone szyby okna. I zamarła. Ujrzała cień, czarny i nienaturalny, a przed nim biegnącego sąsiada, który teraz nagle zatrzymał się w ruchu, jakby coś w niego wstąpiło, a następnie jego oczy zrobiły się całe czarne, a twarz zimna i szorstka...
- Zabarykaduj drzwi i okna! Szybko! - zakomenderowała stanowczo kobieta, a w jej oczach pojawiły się łzy. - Ja idę do Arianne.
Młoda dziewczyna o brązowych włosach i dużych, szarych oczach leżała skulona na łóżku, jak gdyby przeczuwała, co się miało za chwile wydarzyć. Gdy otworzyły się drzwi, spojrzała smutnymi oczami na matkę, która od razu siadła przy niej i mocno ją przytuliła. Kobieta starała się nie płakać, ale nie mogła powstrzymać uczuć. 
- Bądź dzielna - powiedziała Myria i pocałowała ją w czoło. Potem zdjęła górną część łóżka, pościeliła wewnątrz jego kapę, włożyła zawiniątko z jedzeniem i innymi przydatnymi przedmiotami i nakazała położyć się tam córce, która wciąż milczała.
- Nie zapomnij o nas... - rzekła jeszcze, po czym zakryła z powrotem łoże, zabrała wszystkie rzeczy świadczące o obecności dziecka i wyszła z pokoju, nie zamykając drzwi, aby nikt się nie domyślił, że coś się tam ukrywa. Następnie dołączyła do męża, który dzierżył już w dłoni miecz. Myria miała szczęście, że wyszła za rycerza z armii cesarskiej. Sama zaś schwytała za siekierę, którą rąbali drewno. 
W drzwi zaczęły stukać pięści, a potem jakieś narzędzia. Za chwilę stukot rozprzestrzenił się po wszystkich oknach. Małżeństwu wydało się, że słyszą najgorszą pieśń swojego życia. Nagle wszystkie okna rozleciały się po kolei z trzaskiem i wpadło przez nie kilku sąsiadów, lecz to nie byli prawdziwi oni. Tylko Cienie. Jedna z sąsiadek rzuciła się szaleńczo na Myrię, lecz odepchnęła ją do tyłu tak, że tamta się przewróciła i Myria już chciała zadać cios, ale... nie mogła. Przed sobą miała osobę, z którą nie raz piła herbatę, nie raz plotkowała o tym i o tamtym, nie raz pozwalała zaopiekować się swoim jedynym dzieckiem. I ta osoba właśnie teraz podniosła się z impetem i wyrwała znienacka siekierę, po czym chciała zaatakować, lecz Ricard odwrócił się nagle, oderwawszy się od własnych napastników i przywalił sąsiadce mieczem w głowę. Myria wrzasnęła, cała roztrzęsiona osunęła się na ziemię.
Coraz więcej opętanych przedostawało się przez rozwalone okna, a za chwilę destrukcji miały ulec i drzwi. Mężczyzna sam już nie dawał rady otoczony ze wszystkich stron. Na drewnianej podłodze całej we krwi, walało się już kilka trupów. 
- Myria, proszę Cię... wstań i walcz! Nie poddawaj się! - krzyknął, odbijając ciosy zadane w stronę niego i jego żony. 
- Ja... ja nie mogę - odpowiedziała ledwo słyszalnym i zachwianym głosem. - Ich twarze, te znajome twarze...
- To nie są oni i już nigdy nimi nie będą... arrr - Jedna ze znajomych twarzy rozcięła ramię Ricarda. Myria powoli wstała i wyciągnęła z dłoni martwej sąsiadki swoją broń. Rękawem brudnej sukienki otarła łzy. A potem rozpoczęła serię szaleńczych ciosów. Smutek, żal i strach przekształciła w szaleńczy gniew, który dodał jej sił. Wsparła męża i powaliła na ziemię kilka obłąkańców. Lecz to nie wystarczyło. Wydało im się, że do ich domu oprócz wcześniej zamordowanych, zleciała się już cała wioska. Nie mieli szans... a mimo to walczyli, nie poddawali się dla dobra ich córeczki. Ricard szarżował swoim mieczem, tnąc szyje zawładniętych przez demony niewinnych ciał z bólem w sercu, lecz pocieszała go myśl, że gdy trup padał na ziemię ulatywał z niego Cień i już nie wracał, tym samym wyzwalając ciało. Nagle poczuł gwałtowne ukłucie w kark. Nie mógł oddychać, a świat zawirował dookoła. Zdołał ujrzeć tylko wystające z jego szyi igły wideł i usłyszeć wrzask swojej żony, po czym zwalił się na ziemię, na niemałą już stertę zwłok. Myria załamana nie walczyła dalej. Wypuściła z rąk siekierę, cały czas przyglądając się pustym i zamglonym wzrokiem na martwego męża. W końcu upadła na kolana, a potem nie było już nic. Ktoś przebił jej serce mieczem Ricarda. Nie czuła już nawet bólu. Nic nie czuła. Wstrząsnęły nią jeszcze konwulsje, po czym zmarła. Wszystkie opętane ciała rozlazły się po całym domu. Czegoś szukały, ale nic nie znajdując, wyszły z domu i rozbiegły się na wszystkie strony świata, gdzie jedne miały umrzeć, a drugie dalej siać terror. 

***

Koń pędził pomiędzy drzewami, które o wieczornej porze przypominały upiory, szastały gałęziami i szeptały... ostrzegały, ale nikt tego nie rozumiał. Słońce zakryły chmury, a wiatr zerwał się mocniej. Chłopak dosiadający siwka, wyglądał na odważnego, ale w głębi serca czuł strach. Nie przez przeprawę przez las, o którym słyszał setki strasznych historii, a przed tym, co miało nadejść. Bał się przyszłości, choć praktycznie nic o niej nie wiedział. Starzec, jego nauczyciel i najlepszy przyjaciel opowiadał mu o wizjach, które go nawiedzały. Mówił, że niekiedy go w nich widział, ale on nie chciał o tym słuchać. Nie chciał znać swojego przeznaczenia. Wolał je sam ukształtować. Ale teraz nie miał wyboru. Musiał zrobić to dla swojego umierającego przybranego dziadka. Czuł też tym razem w starczej wizji coś prawdziwego i temu zaufał. Pędził przez las na ratunek dziewczynie, której nie znał. Nie wiedział, jak na niego zareaguje i czy zechce żeby się nią zaopiekował. Nie miał pojęcia nawet jak ją znajdzie. A może ona już nie żyła? Wzdrygnął się tylko na tą myśl i skupił się na przeprawie przez las. Robiło się coraz ciemniej, jechał prawie że na wyczucie. Całe szczęście jego siwek był doświadczony i mogło by się wydawać, że to on go prowadził. Nagle coś zahuczało, a potem zaszeleściło w krzakach. Chłopak rozglądnął się na wszystkie strony. Cienie były w pobliżu, a on nie miał zamiaru się z nimi mierzyć. Nie miał z nimi żadnych szans, czego się domyślał. Coś zaskrzeczało, coś przebiegło przed nim, potem znowu trzask i szelest, głośniejszy, dłuższy. Nagle znikąd pojawiła się ogromna gałąź niby straszny potwór. Upadek. Poczuł ogarniający go ból głowy i pleców. Ciemność.

***

Arianne, oszołomiona i przestraszona, nie słysząc już nic, co mogło by świadczyć o czyjejś obecności, postanowiła wyjść z ukrycia. Dziewczynka, choć miała dopiero piętnaście lat, była nad wiek dojrzała i mądra. Mocno, z całej siły odepchnęła leżący nad nią stelaż desek, który ze słyszalnym trzaskiem spadł na podłogę. Miała szczęście, że drewno było cienkie i w miarę lekkie, bo inaczej utknęłaby tam na dobre. Wypełzła pomału ze skrzyni, wzięła zawiniątko i otrzepała sukienkę w kolorze moreli. Mieszkała na wsi, bieda nie oszczędziła jej rodziny, a mimo to jej rodzice starali się robić wszystko, aby była zadbana i szczęśliwa. I taka była... do teraz. Pomału odchyliła drzwi swojego pokoiku i wyjrzała za nie, a nie widząc zagrożenia wyszła na korytarz. Cała się trzęsła, ale jej wyraz twarzy pozostawał wciąż odważny. Lecz, gdy zeszła schodami na dół, zamarła. Łzy zaczęły cisnąć się falami na jej buzie, całkiem inną od tamtej sprzed chwili. Upadła kolanami na podłogę, a oczy zakryła dłońmi. Nie mogła znieść widoku leżących rodziców, całych zakrwawionych, leżących na środku sterty trupów. Do tej pory wciąż myślała, że żyli. Cały czas tkwił w niej płomyk nadziei. Lecz teraz zgasł, a wraz z nim cząstka niej. Po jakimś czasie wstała pomału, podeszła do nieżywych ciał i otarła z bladych policzków łzy. Potem wyciągnęła ze swoich włosów wstążkę, które opadły faliście na jej zgrabne ramiona i nie mając nic innego rzuciła ją delikatnym ruchem dłoni na ciała rodziców. 
- Żegnajcie... - powiedziała cicho, po czym skierowała się w kierunku drzwi na zewnątrz, a gdy przez nie przechodziła, spojrzała jeszcze raz za siebie i dodała załamanym głosem:
- Nie zapomnę o was, obiecuję.   

Brak komentarzy

Prześlij komentarz