20 mar 2019

Ścieżka Krwi (2)


Ezma nie była pewna, co właściwie ją obudziło. Zdarzało jej się spać na tyle płytko, że przerwać sen mógł każdy najlżejszy szmer, ale to nie była jedna z tych sytuacji. Nie chodziło o dźwięki, przynajmniej nie w pierwszej chwili. To było coś w powietrzu? Kiedy dziewczyna częściowo zrzuciła z siebie koc, poczuła chłód i w pierwszym odruchu chciała znów się przykryć, najlepiej owinąć jak najszczelniej. Więc może po prostu w jaskiniach zrobiło się zimniej.
- Też to słyszałaś?
Szept Nikkorina sprawił, że podskoczyła, czubkiem głowy uderzając w skalną ścianę przed sobą. Syknęła z bólu, czując, że jej serce bije prawie dwa razy szybciej niż normalnie. Spojrzała na akrobatę z urazą, miała nadzieję, że jej wyraz twarzy jest w półmroku wystarczająco dobrze widoczny.
- Co miałabym słyszeć? - spytała – Poza tobą… Nie strasz mnie tak więcej.
- Ktoś… albo coś… chodzi po jaskiniach – powiedział Nikkorin – Słyszałem kroki.
- Pewnie Zingmar pracuje. Jest magiem, pamiętaj. Niektóre rytuały trzeba przeprowadzać w nocy.
Ezma usiadła i potarła oczy dłońmi. Która mogła być godzina? Raczej nie minęło zbyt wiele czasu, odkąd się położyła. Nikkorin przykucnął obok jej niszy, wsparty ręką o jej krawędź. Młodzieniec miał raczej niewyraźną minę. Nie był to jeszcze strach, na razie był tylko niespokojny.
Gdzieś w ciemności trzasnęły drzwi. Ezma odruchowo wstrzymała oddech. Nie zamierzała pozwolić, żeby strach nad nią zapanował, to w niczym nie pomagało. Pamiętała, że jeden ze sztyletów zostawiła w zasięgu ręki, pomiędzy torbą z rzeczami a skalną ścianą przy tej części niszy, gdzie w czasie snu spoczywała jej głowa. Zrobiła to na wypadek takich właśnie sytuacji. Sięgnęła ręką tam, gdzie spodziewała się znaleźć sztylet i natrafiła czubkami palców na rękojeść. Uzbrojona natychmiast poczuła się bardziej pewnie.
Wstała, starając się poruszać możliwie bezszelestnie. Powoli skradała się przy skalnej ścianie, kierując się bliżej początku sieci jaskiń. Nie odezwała się do Nikkorina, nie uważała, żeby było to konieczne. Przyjaciel, jeśli chciał, mógł iść za nią. Ezma w jakimś stopniu wyczuwała za sobą jego ruchy, prawie nie słyszała oddechu i kroków. Nikkorin jako cyrkowiec miał co najmniej taką samą wprawę w zwinnym przekradaniu się przy zachowaniu ciszy, niewykluczone, że mógł być nawet w tym lepszy.
Ezma zatrzymała się w miejscu, gdzie naturalny korytarz jaskini skręcał nieznacznie w lewo, aby cztery metry dalej połączyć się z domem Zingmara. W wypływającym z kryształów magicznym świetle widać było ciemną sylwetkę człowieka w obcisłym stroju, możliwe, że czarnym, ale w pierwszej chwili trudno było to stwierdzić na pewno. Jasne było natomiast, że osobnik ów był dużo drobniejszej budowy niż gospodarz i miał dłuższe włosy, opadające falami wokół twarzy. Nie wydawał się niebezpieczny, chociaż pewien niepokój mógł wzbudzać fakt, iż bez problemu mógł dostać się do domostwa Zingmara. Ezma powoli wyszła z ukrycia, trzymając przed sobą sztylet w uniesionej dłoni, ostrzem celując w intruza.
- Ktoś ty? - spytała groźnie. Tamten śmiało zmniejszył dystans, unosząc głowę tak, by jego twarz wyraźniej ukazała się w sztucznym świetle. Intruz okazał się gładko ogolonym młodzieńcem o ciemnych oczach, możliwe nawet, że młodszym od Ezmy i Nikkorina. Kąciki ust i podbródek barwiły niewielkie ciemne smugi, nasuwające na myśl mało przyjemne skojarzenie. To najprawdopodobniej była krew.
- Stary znajomy czarownika Zingmara – powiedział ów młodzieniec z uśmiechem.
- Wampir, jak sądzę? - zagadnął Nikkorin, który znalazł się tuż za plecami Ezmy. Ezma chwilowo opuściła sztylet, czując, że w razie prawdziwych kłopotów taka broń niewiele przyniosłaby pożytku. Pomyślała o srebrze, o którym Yomiro wspominała przed kilkoma dniami. Może powinna bardziej wziąć sobie te rady do serca.
Ciemnooki młodzieniec skinął głową.
- Skąd się tu wziąłeś? - spytała Ezma, próbując zachować spokój.
- Byłem tu już dobre dwa tygodnie. Tam głębiej, w jaskiniach. Mam zapasowy klucz do jednej z bram. Jakoś tak wychodzi, że bywam tu częstym gościem. Starałem się jak zwykle nie wchodzić Zingmarowi w drogę, ale tej nocy przycisnęła mnie wyższa konieczność. Już drugi dzień nie miałem na co tam polować, szczury i nietoperze przestały się pokazywać…
- Proszę, daruj sobie…
Głos Ezmy zabrzmiał jak jęk. Tamten usłyszał to i krótko się zaśmiał.
- Wedle życzenia panienko. A mógłbym wiedzieć, z kim mam przyjemność? Jesteś kolejną ochotniczką Zingmara? Kandydatką na Cudzokrwistą?
- Możliwe. Trudno powiedzieć.
To była bezpieczna odpowiedź, właściwie zgodna z prawdą. Ezma czuła, że ma jeszcze trochę czasu na podjęcie ostatecznej decyzji. Widząc ciągłe zainteresowanie młodego wampira, postanowiła przedstawić siebie i Nikkorina. Wampir zrewanżował się, oznajmiając, iż ma na imię Ruvan. 
Ruszyli w głąb jaskiń. Ruvan poruszał się krętymi korytarzami z wyraźną wprawą osoby dobrze zaznajomionej z tym miejscem, zatem musiał mówić prawdę o swoich wielokrotnych wizytach u Zingmara. Ezma zastanawiała się, jakie relacje mogły łączyć tamtego z gospodarzem.
- Tak właściwie jak dużo wiecie o tym, co tutaj dzieje się z ochotnikami Zingmara? - spytała – To znaczy wy, wampiry godzące się na rolę dawców esencji. Miałam okazję rozmawiać z jedną z was i ona niewiele wiedziała o samej krwawej sztuce.
Ruvan zachichotał. Odwrócił się do Ezmy, szczerząc w zadziornym uśmiechu zęby, w tym długie, ostre wampirze kły.
- Ja osobiście wiem trochę więcej – odpowiedział – I wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, że stary Zingmar ma już na punkcie brudnej alchemii prawie obsesję. Jeśli jeszcze nie zwróciłaś uwagi, zobaczysz to już wkrótce. Jutro, pojutrze zacznie wam wmawiać, że we wszystkich kluczowych wydarzeniach na naszym kontynencie brali udział Cudzokrwiści. Nie żebym twierdził, że to się nigdy nie zdarzało, ale Zingmar zdecydowanie przecenia rolę tej sztuki. Uwierz mi, zdarzało mi się bywać w grobowcach wodzów, szamanów i bohaterów w różnych okolicznościach… Nie wiem, czy chcesz znać szczegóły, ale widziałem szczątki wielu z nich. Czasem owszem, widziałem pośród kości kryształ, zdarzało się, że nawet kilka, ale w większości przypadków nic takiego nie znalazłem. Za to albo przy szkieletach, albo wśród przedmiotów pochowanych wraz ze zmarłym widywałem magiczne bronie i klejnoty, czasem emanujące taką energią, że nie potrzeba daru magii, żeby to wyczuć.
Ezma kiwała głową. Może właśnie potrzebowała takich otrzeźwiających słów. Dopiero dowiedziała się o możliwościach krwawej alchemii i musiała przyznać sama przed sobą, że pomimo odruchowego oporu i lekkiej odrazy, czuła też z każdą chwilą rosnący podziw dla możliwych korzyści płynących z tej sztuki. Dużo bezpieczniej byłoby zachować zdrowy dystans wobec tych rewelacji. 
To przypomniało jej o czymś jeszcze, co, być może wskutek przytłoczenia ilością nowych informacji, nie przyszło jej do głowy wcześniej, kiedy miała okazję rozmawiać z Zingmarem.
- Ty słyszałeś o tym, co działo się w wielu miejscach w kraju kilka miesięcy temu? - spytała – O opętanych szamanach? Czy to możliwe, że złe duchy miały do nich dostęp, ponieważ ci ludzie zostali rozdarci i skażeni przez sidrium?
Ruvan wydawał się coraz bardziej rozbawiony.
- No i to jest właśnie to, o czym mówię – stwierdził z satysfakcją – Teraz będziesz widzieć Cudzokrwistych na każdym kroku, chociaż wcale nie ma ich aż tak wielu, jak wyobraża sobie Zingmar. Uwierz mi, obecnie praktycznie nie ma Cudzokrwistych szamanów, a nawet jak jakiś gdzieś się uchował, to jest skrajnie rzadki wyjątek. Nie jest prawdopodobne, żeby to było na tyle powszechne, aby wiązać to z tymi masowymi opętaniami.
Ezma w duchu odetchnęła z ulgą, sama nie do końca pewna, dlaczego ta odpowiedź w znacznym stopniu ją uspokoiła. Nikkorin, teraz już ośmielony, odważył się spytać, czy wampiry, skoro z jakichś powodów zgadzają się zostać dawcami żywej krwi, mogą też same przyjąć sidrium. Ruvan ze smutnym uśmiechem potrząsnął głową. Nikkorin szeroko otworzył oczy i dał wyraz swemu oburzeniu.
- Zingmar wam nie pozwala? Po tym, jak wykorzystuje was, aby pozyskać waszą cenną esencję?!
- To nie jest kwestia pozwolenia – wyjaśnił Ruvan – Nieumarłe istoty nie mają już aury, dlatego nie byłyby w stanie przyjąć takiej energii. Wampiry i tak stanowią swego rodzaju wyjątek przez to, że mogą być dawcami, z jakiegoś powodu jest w nas jeszcze coś poza śmiercią i rozpadem. Inne nieumarłe stworzenia… cóż, pod tym względem są już zupełnie bezużyteczne. Jakbyście chcieli wiedzieć, wszelkie zmiennokształtne istoty z wilkołakami na czele też nie mogłyby przyjąć sidrium. A to z tego prostego powodu, że noszenie kryształowych odłamków w ciele, które zmienia formę i rozmiary, kończy się tragicznie.
Dotarli do części korytarza, gdzie oświetlenie było dużo słabsze. Na ścianach lśniły słabym czerwonym i złotym blaskiem magiczne symbole, zebrane w trójkąty i kręgi. Kilka metrów przed nimi korytarz ograniczały pionowe kraty z żelazną furtą. Ezma przypomniała sobie, że podobne znajdowały się w miejskich lochach, wielokrotnie słyszała o tym od tych z ludzi Rattlina, którym zdarzyło się przesiedzieć w celi kilka albo kilkanaście dni za ostrzejszą bójkę w szynku po jakimś mocniejszym trunku. Ruvan wydobył z kieszeni klucz, Ezma pomyślała w tym momencie, że nie chciałaby, aby wampir już ich opuścił.
- Wiesz może, co jeszcze powinnam wiedzieć? - spytała, chwytając ramię Ruvana – Nie mam pojęcia, o co właściwie pytać Zingmara, kiedy już mam okazję.
Ruvan zatrzymał się kilka kroków przed bramą prowadzącą w mrok.
- No, nie jestem pewien, jak to jutro będzie z tą okazją – mruknął z troską – Jeśli nie wiecie, Zingmar od kilku godzin jest w górach. W końcu poszedł odprawiać ten rytuał, do którego tak długo się przygotowywał. Jak wróci, może być poważnie wyczerpany.
Ezma i Nikkorin spojrzeli po sobie. Pomyśleli w tej chwili o tym samym. Gdyby nie Ruvan, byliby sami w połączonym z nie do końca zbadanymi jaskiniami domostwie Zingmara. W nocy. Śpiący i bezbronni. Taka świadomość nie była przyjemna. Ezma poczuła jakiś rodzaj żalu do maga, za to, że w żaden sposób ich nie uprzedził.
- Wybacz mi, że o to pytam, ale to chyba nie da mi spokoju – odezwała się po chwili – Zakładałeś, że jestem przyszłą Cudzokrwistą i dlatego się tu znalazłam. Gdyby tak było, mogłoby to oznaczać dla ciebie konieczność oddania części serca dla pozyskania żywej krwi.
- Tak, byłoby to bardzo prawdopodobne – zgodził się Ruvan. Włożył już klucz w zamek i dwukrotnie przekręcił. Zrobił to płynnym, pewnym ruchem, ale chrzęst metalu sugerował, iż zamek stawiał opór, który wampir przełamał dzięki swojej sile.
- I jak byś się czuł w związku z tym?
Ruvan pchnął furtę i przeszedł na drugą stronę, w mrok jaskiń nieoświetlonych magiczną energią Zingmara. Zamknął przejście za sobą i dał krok w głąb korytarza, po czym na chwilę się zatrzymał. Nie odwracał się już, tylko nieznacznie skręcił głowę, spoglądając na Ezmę przez ramię kątem oka.
- Chyba miałbym jakąś satysfakcję, jeśli chodziłoby o ciebie. A zwłaszcza, gdybyś była pierwszą ochotniczką Zingmara, na której sprawdziłby w praktyce te swoje pokręcone teorie.
- Jakie teorie? - spytała Ezma. Poczuła nagłą suchość w gardle, serce jej przyspieszyło. Jeśli już rozważała poddanie się takiej upiornej operacji, zrobiłaby to z myślą, że Zingmar ma doświadczenie w tym, co robi. Czy czarownik miał w planach jakiś eksperyment o nieprzewidywalnych skutkach?
- Nie jestem pewien – odparł Ruvan spokojnie, powoli oddalając się od krat – Aż tak dobrze nie znam technicznych szczegółów. Ale już od paru lat powtarza coś o trzecim poziomie brudnej alchemii, chociaż nie wygląda na to, żeby od tamtej pory rzeczywiście zrobił jakiś przełomowy krok naprzód. Nie rozmawiał o tym wszystkim ze mną, ja tylko wyciągam wnioski z obserwacji. Stary Zingmar chyba coś odkrył, ale z jakichś powodów nie spieszy się zbytnio z doświadczalnym badaniem tego. Trochę żałuję i za każdym razem mam nadzieję, że w końcu ta chwila nastąpi, bo przyznaję, że jestem ciekaw, co on takiego wymyślił.
Ostatnie jego słowa mieszały się z echem odbijającym się od kamiennych ścian korytarza, kiedy wampir znikał w ciemności.
* * *

Zingmar wrócił do domu rano, kiedy słońce na dobre już wzeszło. Otwierając drzwi, nie starając się przy tym szczególnie zachować ciszy, zdołał obudzić Ezmę, która nie spała zbyt głęboko. Rewelacje, które w nocy przedstawił Ruvan, wywołały lawinę pytań, które, pozbawione odpowiedzi i wyjaśnień, kłębiły się w głowie Ezmy, ekscytujące i jednocześnie irytujące. Dziewczyna wstała właściwie z ulgą, zadowolona, że coś skupiło jej uwagę. Szybkim krokiem przeszła do części zamieszkanej przez gospodarza. Widząc Zingmara, słaniającego się na nogach i z trudem utrzymującego pionową postawę, uznała, że dobrze się stało. Ujęła wycieńczonego maga pod ramię i poprowadziła do jednego z pomieszczeń w głębi, gdzie, jak pamiętała, znajdowała się mocno zniszczona latami użytkowania sofa. Pomogła Zingmarowi usiąść na starym meblu, za co ów podziękował skinieniem głowy i słabym uśmiechem. Ezma zauważyła, że Zingmar miał na sobie długą, ciemnofioletową, prawie czarną szatę, z przodu której wyhaftowane złotą nicią symbole i znaki jakiegoś obcego alfabetu ciągnęły się od kołnierza do samego skraju. Dotarło do niej, że właściwie pierwszy raz widzi gospodarza w stroju, jaki w pierwszej kolejności kojarzy się z osobami związanymi z magią. Oprócz tego Zingmar miał liczne srebrne i złote pierścienie, niektóre z barwnymi klejnotami, inne całe pokryte ciągiem run. Z szyi zwieszał mu się na cienkim łańcuszku płaski prostokątny medalion z symbolami oczu, ręki i kilkoma znakami, być może także pochodzącymi z jakiegoś starożytnego pisma. Zingmar zaczął zdejmować całą tę biżuterię, trzęsącymi się rękami próbował sięgnąć do stojącego obok krzywego stolika, ale blat okazał się za daleko.
- Ja to zrobię – zaofiarowała się Ezma, widząc, że w obecnym stanie był to dla maga wysiłek na granicy możliwości – I jeśli mogłabym w jakiś sposób pomóc…
- Pić – poprosił Zingmar słabym głosem – A potem pozwól mi spać. Po prostu muszę odpocząć.
Ezma odłożyła wszystkie magiczne amulety na stolik, szybko poszła do kuchni po karafkę z wodą i wróciła do maga. Zingmar wydawał się półprzytomny. Pił powoli, kiedy Ezma podsunęła mu naczynie, na wszelki wypadek sama je trzymając, w końcu osunął się i legł nieruchomo na sofie. Twarz miał bladą, na czoło wystąpiły drobne kropelki potu. Przynajmniej równo oddychał, co Ezma przyjęła z ulgą. Przez następne kilkanaście minut Ezma siedziała na skraju sofy, przyglądając się śpiącemu i upewniając się, że nic mu nie grozi. Opuściła pomieszczenie względnie spokojna, czując, że i tak na nic się nie przyda, robiła się też coraz bardziej głodna. Wróciła do komnaty, w której spała, aby obudzić Nikkorina, ale zastała przyjaciela już przytomnego, myjącego twarz w płynącym pod ścianą strumyku.
- I co będziemy robić z tak pięknie rozpoczętym dniem? - spytał Nikkorin z promiennym uśmiechem, który Ezma, chcąc nie chcąc, musiała odwzajemnić.
Po pospiesznie przygotowanym śniadaniu wyszli na zewnątrz. Udało im się znaleźć dwa kije odpowiedniej długości, krótsze i nie tak proste jak te, których do ćwiczeń i pojedynków używali ludzie Rattlina, ale nadające się w wystarczającym stopniu. Przy pomocy kamieni i noży zdołali usunąć odgałęzienia, sęki i częściowo odchodzącą od drewna wyschniętą korę. Tak uzbrojeni Ezma i Nikkorin stanęli naprzeciw siebie. 
- Do pierwszego dotknięcia – zapowiedziała Ezma i wystarczająco powoli, aby dać przyjacielowi szansę na reakcję, wyprowadziła pierwszy cios.
Nie walczyli długo do pierwszego momentu, kiedy musieli przerwać. Mimo chłodu zrobiło im się tak gorąco, że musieli zrzucić wierzchnią warstwę odzienia, pozostając tylko w cienkich jasnych koszulach. Nikkorin dodatkowo pozbył się butów. Przyzwyczajony do częstego odbywania akrobatycznych treningów boso, uznał, że tak będzie mu wygodniej. Ezma zauważyła, że młody akrobata jest w doskonałej kondycji. Nie mogła go trafić, w niektórych momentach miała wrażenie, że przyjaciel odczuwalnie przewyższa ją szybkością ruchów. Walcząc nie stali w miejscu, stopniowo oddalali się od wejścia do jaskiń. Najczęściej to Nikkorin, nacierając, zmuszał Ezmę do wycofania się. Twarze obojga zarumieniły się, włosy kleiły się do czoła. W pewnej chwili jednomyślnie zgodzili się zakończyć walkę i uznać ją za nierozstrzygniętą. Przysiedli na jednym z wynurzających się z ziemi głazów, wybrali taki o względnie równej, gładkiej powierzchni. Porzucone wcześniej ubrania zarzucili na ramiona, aby rozgrzane ciała nie traciły ciepła zbyt gwałtownie.
- Niezły jesteś – stwierdziła Ezma. Przymknęła oczy, koncentrując się na swoim pulsie, teraz w dość przyjemny sposób odczuwalnym w całym ciele. Wysiłek w znacznym stopniu wypalił tę dręczącą energię pochodzącą od nie mogącej znaleźć ujścia ciekawości.
Zanim uczucie podobne do nerwowego oczekiwania powróciło, Kociooka spróbowała znaleźć zajęcie, które mogłoby zaabsorbować jej myśli. Krążąc wokół skał, natrafiła na krzak wilczych jagód. Odruchowo, zanim zdążyła pomyśleć o tym, co robi, schyliła się i zerwała dwa owoce. Przez chwilę obracała je w palcach, później przykucnęła i zaczęła zbierać kolejne. Szukając następnego krzaka, zamiast niego znalazła rosnącą szałwię, a w pobliżu coś, co przypominało zioła leżące na stole w jednej z pracowni Zingmara. Dziewczyna postanowiła zebrać po trochu wszystkiego, w ten sposób mogła pomóc magowi uzupełnić zapasy. Nikkorin w pewnym momencie próbował do niej dołączyć, nie miał jednak cierpliwości, aby zajmować się tym przez dłuższy czas. Bardziej biernie podążał za Ezmą, trzymając się w pobliżu, aby mogli swobodnie rozmawiać.
Drzwi domostwa Zingmara otworzyły się i gospodarz stanął w progu, wsparty ręką o ścianę. Kiedy Ezma, ku własnemu lekkiemu zaskoczeniu ucieszona jego widokiem, podeszła bliżej, mogła stwierdzić, że Zingmar wyglądał już o wiele lepiej. Zdążył też się przebrać, porzucając szaty maga na rzecz bardziej praktycznego na co dzień prostego, ciemnego skórzanego stroju. 
- Więcej chyba już nie utrzymasz – odezwał się czarownik z rozbawieniem – Chodźmy zanieść to do pracowni.
Ezma zdążyła wypełnić owocami, grzybami i pędami sakiewkę i kieszenie, część niosła przyciskając do boków. Nie miała nic przeciwko pozbyciu się tego balastu, który rzeczywiście z każdą chwilą coraz trudniej było utrzymać. Kiedy mag cofnął się w głąb domostwa, Ezma podążyła za nim, pozostawiając na zewnątrz Nikkorina. Odniosła wrażenie, że po uzyskaniu odpowiedzi na pytania, które przywiodły tu ich oboje i przyjęciu tego wszystkiego do wiadomości, jej przyjaciel w dużej mierze utracił zainteresowanie krwawą alchemią i Cudzokrwistymi. Ona sama przeciwnie, miała wrażenie, że dotychczas zdobyta wiedza była dopiero wstępem do czegoś więcej.
Znaleźli się w tej samej komnacie, przy tym samym stole, co poprzedniego dnia, tam Zingmar przejął od Ezmy jej zbiory. Część umieścił w stosownych naczyniach albo w szafkach, większość polecił po prostu położyć na blacie. Następnie cofnął się do poprzedniego pomieszczenia, ale zamiast wrócić do części mieszkalnej, skręcił w przejście pomiędzy szafkami, ku dalszej części swojego magicznego i alchemicznego laboratorium. Ezma posłusznie ruszyła za nim.
- Czy zioła mogą w jakiś sposób być wykorzystane w krwawej sztuce? - spytała.
- A jakże! Zwłaszcza jak się ma z tym dłużej do czynienia i sporo się eksperymentuje. Wilcze jagody albo bieluń na przykład, spowalniają proces utraty energii po nasyceniu kryształu. Jakbyś, powiedzmy, chciała użyć mieszanej żywej krwi i musiała zabić kilka różnych stworzeń… Nie zawsze jest to możliwe w umownie jednym czasie. Pewne wywary mogą zwiększyć efektywność pozyskiwania esencji. Bardzo często kryształy przechowywane są w naczyniu z małą ilością stosownej mikstury i dopiero wówczas dodaje się żywą krew, aby uzyskać lepszy efekt. Wiesz, jakbyś siedziała w tym tak długo jak ja, zauważyłabyś, że obserwując podobne praktyki, łatwo można odróżnić amatora od człowieka, który w jakimś stopniu zna się na rzeczy.
Zaśmiał się krótko, zatem Ezma również się uśmiechnęła.
Znaleźli się w dość przestronnej, a przede wszystkim długiej jaskini. Pod skalnymi ścianami stało kilka stołów, w innych miejscach na kamiennym podłożu spoczywały okrągłe albo kwadratowe metalowe siatki o drobnych oczkach. Z bliska można było zobaczyć, że owe siatki kryją niezbyt głębokie otwory, z których nieliczne tylko były puste. W większości przebywały żywe niewielkie zwierzęta, jaszczurki, salamandry, myszy, całymi stadami tłoczyły się chrząszcze albo inne owady o niezwykłych kształtach i barwach. W kilku pojedynczo leżały zwinięte w kłębek węże, niektóre, sądząc po ostrzegawczo jaskrawym ubarwieniu, musiały być jadowite. Oprócz tego w skalnej komnacie znajdowało się kilka pułapek w formie klatek z drewna, stali i sznurków, przeznaczonych przypuszczalnie na myszy albo szczury. Ezma przeszła obok jednej, w którą schwytał się dorodny gryzoń, teraz wściekle rzucający się w ograniczonej przestrzeni. Zingmar podszedł do jednej z kilku wypaczonych drewnianych skrzynek i wydobył ze środka słoik wypełniony czymś jasnym i wyschniętym. Mogły to być równie dobrze suszone rośliny jak i kawałki zakonserwowanego mięsa. Gospodarz otworzył naczynie, aby nakarmić tymi okruchami część swojej menażerii. 
Ezma przez krótką chwilę przyglądała się temu, później podeszła do najbliższego stołu. Nie zdziwiła się już w najmniejszym stopniu, widząc na blacie sidrium. Niektóre kryształy zostały prymitywnie oprawione w jakiś metal z niewielkim oczkiem, przez które dało się przewlec łańcuszek albo sznurek. Ezma uniosła jeden z takich wisiorków, trzymając za rzemyk, pomyślała przy tym o amulecie, który Betilla odkupiła od Trisa. Oprócz tego na stole znajdowały się inne minerały o różnych barwach, oprawiony w bardzo zniszczoną czarną skórę notatnik i mnóstwo luźnych kartek, w większości schematów anatomicznych. Dziewczyna zaintrygowana zaczęła je przeglądać, podziwiając dokładność przedstawionych szczegółów ciał ludzi i zwierząt, naszkicowanych bez skóry, czasami z całkowicie otwartymi jamami ciała dla zobrazowania wnętrzności. Na wielu szkicach ludzi albo innych humanoidalnych stworzeń zaznaczono kropkami, krzyżykami i gwiazdkami liczne punkty, które zdawały się tworzyć regularne wzory, za którymi stała jakaś logika. Na kilku rysunkach punkty połączone były liniami, pojedynczymi, podwójnymi albo przerywanymi. Ezmie w jakiś sposób skojarzyło się to z konstelacjami gwiazd na mapach nieba.
Do jakich wniosków i odkryć Zingmar mógł dojść po latach eksperymentowania z krwawą sztuką?
- Czym jest trzeci poziom krwawej alchemii? - spytała Ezma, odwracając się gwałtownie od stołu – Jeśli coś takiego naprawdę istnieje…
Pochylony nad uwięzionymi w otworze zwierzętami Zingmar wyprostował się i zakręcił słoik. Kiedy spojrzał na Ezmę, jego twarz wyrażała mieszankę zdziwienia, rozbawienia i satysfakcji.
- Ktoś ci powiedział, czy zerknęłaś na moje notatki… to znaczy o ile umiesz czytać…?
- Owszem, umiem. A o trzecim poziomie usłyszałam od wampira Ruvana. Który usłyszał o nim od ciebie.
Ezma starała się mówić spokojnie, ale czuła, że jej ton stał się wbrew jej woli lekko wyzywający. Powinna się już dawno przyzwyczaić do tego, że w jej przypadku, rozbójniczki chłopskiego pochodzenia, umiejętność czytania czy pisania nie była czymś oczywistym dla innych. Ezma zawdzięczała to Margot, która, w przeciwieństwie do męża, chłopa z dziada pradziada, była córką mieszczanki zbiegłej z Karagaros. Babka Diny zadbała o to, aby jej córka opanowała przynajmniej te podstawowe umiejętności. Potem Margot związała się z Griganem, którego mimo znacznego oporu postanowiła uczyć, następnie przekazała te umiejętności Dinie oraz nielicznym chętnym spośród ludzi z bandy, głównie dołączającym do nich sierotom z młodszego pokolenia. Było praktycznie oczywiste, że Ezma, jako przybrana córka Margot, nie mogła zostać pominięta.
- Takie już mam szczęście, że w końcu nawet wampira wyszkolę w krwawej sztuce – stwierdził Zingmar, kręcąc głową – A one w większości mało się interesują szczegółami tego, co tu robię.
- Ja przybyłam tu właśnie z tego powodu – przypomniała Ezma. Przyglądała się magowi, mrużąc oczy. Zauważyła jego lekkie zmieszanie, co przyniosło pewną satysfakcję.
- Oczywiście. Jeśli do tej pory zrozumiałaś wszystko, co próbowałem ci wytłumaczyć i nie czujesz się tym przytłoczona, podejdź tu bliżej. Zaraz zdradzę ci sekret… To, co w krwawej alchemii obecnie naprawdę jest tajemnicą…
Zingmar zniżył głos prawie do szeptu. Chcąc nie chcąc, Ezma podeszła bliżej, aby nie stracić nic z tego, co miał mówić.
- Wyobraź sobie istotę, która nosi w sobie kilka kryształów – zaczął Zingmar, powoli podchodząc do stołu, przy którym Ezma stała chwilę wcześniej – Dla uproszczenia uznajmy, że przyjęła je w jednym czasie. Logicznym byłoby w takiej sytuacji oczekiwać, że w efekcie ów osobnik uzyska wszystkie cechy, pochodzące z esencji z poszczególnych kryształów, nieprawdaż?
- Owszem – zgodziła się Ezma – Tak podpowiadałby zdrowy rozsądek. Ale czy to znaczy, że w rzeczywistości to wszystko działa jakoś inaczej?
- Nie, jak najbardziej działa to właśnie tak. Poza małym efektem, nazwijmy to ubocznym. Jeśli Cudzokrwisty ma w ciele pięć albo więcej kryształów, często, chociaż nie zawsze, może nastąpić bardzo nieznaczne wzmocnienie wszystkich efektów.
- Czyli takie kryształy mogą ze sobą interferować…
- Niektórzy badacze na podstawie obserwacji doszli do takiego wniosku. Jak sądzisz, jaki w takiej sytuacji był ich kolejny krok?
- Nie wiem… Sprawdzić, na ile taki efekt jest powtarzalny? Jak to osiągnąć celowo, w sposób kontrolowany i być może przy mniejszej liczbie kryształów? Wybacz, cały czas trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś mógłby chcieć umieścić w swoim ciele wiele odłamków sidrium…
Ezma spuściła wzrok. Podążając za magiem, znów znalazła się przy stole zasypanym licznymi anatomicznymi szkicami. Na wierzchu leżał rysunek człowieka z zaznaczonymi punktami na klatce piersiowej, połączonymi cienkimi liniami. Kiedy spojrzała na Zingmara, odniosła wrażenie, że tamten był trochę rozbawiony jej odpowiedzią.
- Widać, że nie miałaś do czynienia z krwawą alchemią – stwierdził, a widząc, że Ezma już otwiera usta, aby powiedzieć coś na swoją obronę, dodał szybko – Ale nie ma w tym absolutnie nic złego. Brak doświadczenia po prostu na razie ogranicza twoją wyobraźnię. Na przestrzeni dziejów wielu było takich, którzy eksperymentowali z tym latami. Efekt, o którym przed chwilą mówiłem, musieli zauważać dość szybko i powiedzmy sobie szczerze, raczej ich szczególnie nie zachwycał. Bo co w tym wspaniałego? Co innego, gdyby kilka kryształów wskutek interferencji pomiędzy nimi doprowadziło do wystąpienia kompletnie nowych, nieoczekiwanych efektów…
- Jeśli takie coś jest możliwe, to pewnie tylko w przypadku określonych kombinacji kryształów. I może przy spełnieniu jeszcze jakichś innych dodatkowych warunków.
Zingmar klasnął w dłonie. Jego twarz rozjaśnił uśmiech zadowolenia.
- Dobrze myślisz – pochwalił – Pewne szczególne kombinacje naprawdę pozwalają to osiągnąć. Pod warunkiem, że wiesz, jakie dodatkowe symbole musisz wyryć na poszczególnych odłamkach, aby wszystkie związać w sieć. Jest szansa, że po latach wysiłków własnych i poprzedników poznasz właściwe symbole i właściwe rodzaje esencji.
- To wszystko brzmi jak szukanie po omacku, z nadzieją, że odkryje się coś po poświęceniu jak najmniejszej liczby ofiar, prawda? Bo chyba nie ma innego sposobu, żeby cokolwiek sprawdzić…
- Cała krwawa alchemia to sztuka prób i błędów. Tak właśnie przed wiekami odkryto podstawy, które z czasem bardziej lub mniej się rozpowszechniły i które teraz są w naszym kraju praktykowane. Nieporównywalnie rzadziej na drodze eksperymentów osiągano pewne bardziej spektakularne efekty… Przemianę w odmienną, nową istotę.
- Trzeci poziom.
- Tak. To jest właśnie trzeci poziom wyklętej sztuki. Sprzężona krystaliczna sieć. I mówię to z wielką przykrością, ale znaczna część przepisów na uzyskanie szczególnych rezultatów przepadła w mroku wieków. W przeciwieństwie do drugiego poziomu, ta wiedza praktycznie nigdy nie była szeroko ujawniana. To zrozumiałe, biorąc pod uwagę, ile czasu i trudu kosztowało jej zdobycie. Jeśli jakiś samotny badacz albo organizacja wpadli na właściwy trop, mogli skorzystać z przywileju zachowania sekretu dla siebie.
- Nie pozostawili po sobie żadnych pism? - spytała Ezma cicho, z żalem i nadzieją, które trochę ją zaskoczyły.
- Niektórzy tak, inni woleli chronić swoje tajemnice nawet za cenę ryzyka całkowitej ich utraty. Jak dotąd praktycznie ani razu nie natrafiłem na źródła wystarczająco kompletne, żeby móc na ich podstawie odtworzyć pełną procedurę.
- Czy ty… sam odkryłeś jakąś… recepturę? - Ezma nie była pewna, czy to było właściwe słowo, ale mag powinien to zrozumieć. W końcu cały czas podkreślali, że mają do czynienia z rodzajem alchemii.
Zingmar ze smutnym uśmiechem pokręcił głową.
- Jeszcze nie przypadł mi w udziale taki zaszczyt – przyznał – Ale od kilku lat próbuję rozszyfrować coś naprawdę wyjątkowego. Mam niezbite dowody na to, że w Karagaros, osiągnięto w krwawej sztuce niespotykane mistrzostwo.
Ezma musiała kilka razy wziąć głęboki oddech, zanim się odezwała.
- Ja jestem z tamtych okolic, pamiętasz? Może do tej pory po prostu nie miałam tego szczęścia i nie zetknęłam się z krwawą alchemią, ale czy gdyby odkryto coś nadzwyczajnego, skutki nie były jakoś widoczne?
- Jesteś pewna, że nie są? Mam wrażenie, że każdy w tamtych rejonach w jakimś stopniu ma do czynienia z Zakonem Cierni.
- Jeśli oni eksperymentują z trzecim poziomem… nie wykluczam, oni mogą eksperymentować ze wszystkim… część z tych mutantów, które hodują w swoich lochach to dzieci krwawej alchemii – westchnęła – Ten trzeci poziom naprawdę może przekształcić ciało aż tak? Niektóre stworzenia z Karagaros prawie nie przypominają ludzi.
- Patrzysz nie tam, gdzie trzeba – powiedział Zingmar łagodnie – Akurat w tym przypadku nie szukałbym przyczyn transformacji tych wszystkich nieszczęśników w krwawej sztuce. Ale jak to mówią, najciemniej jest pod latarnią. Możliwe, że nie tylko ty masz ten problem i większość tamtejszej ludności nie widzi tego, co ma wprost przed sobą.
- To znaczy czego?! - spytała Ezma niecierpliwie.
- Transformowanych Cudzokrwistych Zakonu. Nadludzkich istot, którym odłamki sidrium dosłownie sterczą z czoła.
Ezma zakryła dłonią usta i dała kilka kroków do tyłu. Dlaczego sama nie była w stanie tego dostrzec? Wszystko pasowało do siebie doskonale i w końcu nabierało sensu. Burzyciele trzymali się swoich praktyk z konsekwencją wskazującą na płynące z nich wymierne korzyści. Gallaban i Mały twierdzili, że posępni zabójcy z Zakonu karmili się wnętrznościami wydartymi z ciał ofiar i częściowo było to prawdą. Tylko nikt z ludzi Rattlina nie wpadł na to, że chodziło o nasycenie esencją swojej aury, nie ciała. Tym sposobem zyskiwali to, czym byli. Patrząc, jak Zingmar przekłada na stole szkice i wyciąga na wierzch prosty schemat człowieka przedstawionego z przodu i z tyłu, z klatką piersiową i plecami poznaczonymi licznymi krzyżykami, Ezma zdała sobie sprawę z kolejnej rzeczy. Poczuła nieprzyjemny dreszcz.
- Oni są ludźmi, tak? Nigdy nie byli demonami, ani innymi stworami z piekła rodem…
Zingmar pokiwał głową i gestem poprosił Ezmę, żeby podeszła bliżej. Ręką wygładził szkic.
- Byli ludźmi, owszem. Teraz trudno powiedzieć, czym właściwie są. Taki urok trzeciego poziomu. Wyobraź sobie, że rozszarpiesz aurę na części i zwiążesz je wszystkie na nowo, w zupełnie inny sposób. Stworzysz coś odmiennego niż istota, która istniała chwilę wcześniej.
Ezma, chociaż wolałaby patrzeć w tym momencie na cokolwiek innego, nie potrafiła oderwać wzroku od szkicu, gładzonego niemal z czułością przez Zingmara. Spróbowała policzyć punkty gęsto zaznaczone na jego ciele, poddała się przy siedemnastu, kiedy zaczęła się mylić. Wszystkich musiało być co najmniej dwadzieścia kilka. Na bogów! Dziewczyna wiedziała doskonale, że zakonnicy z Karagaros nie zważali na cierpienie innych, ale do tej pory nie pomyślała, że także samych siebie potrafili w imię idei narażać na takie męki. Z westchnieniem spojrzała na leżące obok na blacie kryształy. Podniosła jeden niewielki odłamek i dotknęła nim czoła, wyobrażając sobie owe krótkie wierzchołki niczym rogi wyrastające z czół Burzycieli, tak wiele razy oglądane w koszmarnych snach. Jak duża część kryształu musiała znajdować się wewnątrz głowy?
- Wiesz, tak teraz myślę, że te ich kryształy są ciemniejsze niż te – odezwała się dziewczyna niepewnie – Sidrium z różnych źródeł może wyglądać inaczej?
- Tak, są ciemniejsze. Ale to dlatego, że ich odłamki są naładowane.
Zingmar odłożył szkic i oddalił się od stołu, obchodząc Ezmę łukiem. Skierował się ku klatce, w której uwięziony szczur wyraźnie osłabł albo stracił nadzieję na przegryzienie prętów. Mag nachylił się i wyszeptał coś, gromadząc w dłoni niewyraźny obłoczek energii. Kiedy lekko świecąca mgiełka dotknęła ciała gryzonia, ten niemal znieruchomiał. Żył, ale wydawał się tak odurzony, że bez problemu pozwolił się wziąć do ręki. Zingmar zaniósł szczura do innego, mniejszego, ale też mniej zajętego stołu.
- Przyjrzyj się dobrze – powiedział, jedną ręką przyciągając do siebie nieregularny okruch sidrium. Drugą przytrzymywał na blacie niemrawego szczura. Kiedy Ezma stanęła obok, uniósł zwierzę za ogon, trzymając ponad kryształem, drugą ręką sięgnął do pasa po nóż i szybkim ruchem rozciął zwierzę wzdłuż. Krew strumieniem popłynęła na okruch. Ezma wydała z siebie zduszony okrzyk, bardziej nawet zaskoczenia niż obrzydzenia albo strachu. Zingmar położył rozcięte ciało gryzonia na blacie i podniósł sidrium, dłonią częściowo ścierając z kryształu krew. Zmiana rzeczywiście była widoczna. Jasnopomarańczowy odłamek nabrał głębszego odcienia, przypominającego krew rozcieńczoną wodą.
- Widzę – powiedziała Ezma cicho – Ale to naprawdę nie było konieczne. Ta energia i tak zostanie zmarnowana.
Kiedy czarownik spokojnie wyjaśniał, że i tak tępi pojawiające się w jaskiniach szczury jako szkodniki, następnie tłumaczył, że chociaż tego nie da się ocenić na oko, teraz kryształ stał się twardy i niemal niezniszczalny fizycznymi sposobami, Ezma drgnęła, tknięta nagłą myślą. Zaciskając usta, starając się nie analizować zbytnio tego, co właśnie zamierzała zrobić, sięgnęła do kryształu i wzięła go z otwartej dłoni Zingmara. Ścisnęła go, czując, jaki jest lepki i ciepły od świeżej krwi. Żywej krwi, jak twierdził Zingmar i wcześniej Tris. Usiłując się mentalnie rozluźnić i stawiać możliwie najmniejszy opór, spróbowała wchłonąć energię. W jednej chwili poczuła się tak świeżo, jakby dopiero się obudziła. Głębszy oddech na nieskończenie krótką chwilę wywołał rodzaj odurzenia, po skórze przebiegł przyjemny dreszcz. Dziewczyna poczuła mrowienie w lewym nadgarstku, gdzie miała prawie wygojone rany od wampirzych kłów. Teraz, kiedy podniosła rękę i spojrzała na nią, nie znalazła żadnego śladu po ukąszeniu.
- Cholera – szepnęła -To naprawdę działa.
Potrząsnęła głową i szybko odłożyła pobrudzony krwią kryształowy okruch na stół. 
Opanuj się, nakazała sobie w myślach, była przy tym absolutnie pewna, że to daremny wysiłek. Nie potrafiła nic poradzić na to, że czuła się wyśmienicie. Na bogów, bardzo chciałaby poczuć się winna przez świadomość, skąd bierze się ta cudownie wypełniająca ciało energia, ale nie była w stanie. Nie w tym momencie, kiedy pierwotna siła witalna wręcz rozsadzała ją od środka.
- To normalna reakcja – stwierdził Zingmar z uśmiechem – Szczególnie, że to twoje pierwsze doświadczenie krwawej alchemii na własnej skórze.
Trudno było opanować uczucia, dużo łatwiej było po prostu się skoncentrować. Ezma poczuła, że w tym zdumiewającym stanie orzeźwienia myśli mogły być dużo bardziej klarowne. Chwilowo odepchnęła od siebie świadomość, że rękę miała pokrytą krwią szczura i skupiła uwagę na Zingmarze. Poprosiła, żeby mag powiedział więcej o trzecim poziomie krwawej sztuki. O Burzycielach.
Zingmar, z każdą chwilą coraz bardziej zadowolony, podszedł do jednej z dwóch wysokich szafek, stojących obok przejścia do korytarza, którym tu przyszli. Ze środka wydobył dwie niewielkie drewniane szkatułki. Kiedy zamknął drzwiczki, Ezma przyjrzała się samej szafce. Mebel, podobnie jak kilka innych w jaskiniach Zingmara, zdawał się być dobrej jakości, elegancki w swojej prostocie, co było widoczne nawet teraz, kiedy drewno podniszczyło się z czasem i pokryło nigdy do końca nie ścieranym kurzem. Kiedyś, w swoich lepszych czasach, ta szafka musiała być wiele warta. Szkatułki, które Zingmar przeniósł na stół ze szkicami były dużo bardziej zadbane. 
Mag otworzył obie skrzynki, ukazując zebrane w nich odłamki sidrium o regularnym kształcie, ostre z obu stron. Takie, jakie nosili w sobie Cudzokrwiści. Z bliska Ezma mogła dostrzec, że wszystkie pokryte są starannie wyrytymi na ściankach symbolami. W tym przypadku jednak każdy kryształ miał liczne znaki na właściwie wszystkich ściankach. Dziewczyna mogła rozpoznać kilka znajomych już symboli krwawej alchemii, takich, które oznaczały siłę, moc magiczną albo zdolność regeneracji, ale większość była inna, nowa i znacznie bardziej skomplikowana. Znak wzmocnienia efektywności występował w dwóch formach, takiej, jaką Ezma już widziała, albo połączonej ze swoim odbiciem, odwróconym trójkątem przylegającym do podstawy tego pierwszego, ze skierowanym w dół daszkiem poniżej. Kociooka zwróciła uwagę na to, że wyrycie tego wszystkiego wymagało użycia lepszych narzędzi niż to, co wystarczyłoby do wydrapania prostych znaków drugiego poziomu.
- To też jedna z przyczyn, dlaczego ten poziom zapewne jeszcze przez długie wieki będzie sztuką raczej elitarną – stwierdził Zingmar. Ezma, bezwiednie przygryzając wargę, przesuwała palcem kryształy, nie wyjmując ich ze szkatułki, czasem chwytała je za ostre końce i obracała, aby przyjrzeć się wszystkim symbolom. Zauważyła, że niektóre znaki, czasem nawet kombinacje dwóch albo trzech powtarzały się na wielu odłamkach. Nie wiedziała, czy identyczny symbol na dwóch kryształach powoduje powstanie jakiejś więzi pomiędzy nimi, czy rządzące tym zasady były w rzeczywistości znacznie bardziej skomplikowane. Mogła tylko zgadywać, że jedynie niewielka część tych wyrytych figur wyznacza określony rodzaj esencji, większość służyła stworzeniu z tego zbioru odłamków jednej spójnej całości. Policzyła kryształy, stwierdziła, że łącznie w obu skrzyneczkach było ich dwadzieścia sześć.
- Skąd właściwie je masz? - spytała – Skoro mówisz, że sam nie potrafiłbyś stworzyć czegoś takiego, musiałeś chyba jakoś ukraść je Zakonowi Cierni.
Zingmar zachichotał.
- Można tak powiedzieć. Zabrałem je, dosłownie wydzierając z martwych ciał Burzycieli.
Po raz kolejny Ezma poczuła, że zdumienie znacznie przewyższa odrazę.
- Ty… potrafisz zabijać Burzycieli? Znasz sposób, żeby niszczyć tak potężne istoty?
- Potrafię to mocne słowo – odparł Zingmar z rozbawieniem – Dwa razy zdarzyło mi się z takimi walczyć i miałem wystarczająco dużo szczęścia. Za każdym razem był tylko jeden, w innym wypadku nawet moja magia nie uchroniłaby mnie przed rozszarpaniem na strzępy. Te wszystkie odłamki pochodzą od jednego z nich.
Na podstawie barwy Ezma oceniła, że kryształy dawno musiały utracić zmagazynowaną w nich energię. Mag wyjaśnił, że po starannym zbadaniu ich w granicach swoich możliwości, dezaktywował je wszystkie, trzymając wiele godzin na słońcu.
- Czy dałoby się je znowu napełnić? - spytała Ezma. Zingmar bez wahania potwierdził. Wielokrotne ładowanie odłamków sidrium nigdy nie stanowiło problemu.
- Wiem jakim rodzajem esencji powinno się naładować większość z nich – dodał po chwili – Co do pozostałych trudno mi nawet zgadywać. Czasami nawet myślałem, czy nie spróbować ich wykorzystać i doświadczalnie sprawdzić, jak właściwie to działa. Może dzięki temu zrozumiałbym więcej.
Ezma zauważyła, że jeden z kryształów był wyraźnie dłuższy niż inne, przynajmniej od strony dłuższego wierzchołka, a w miejscu, gdzie w innych przypadkach znajdowała się wspólna dla obu wierzchołków płaszczyzna, ten miał równoległe ścianki na odcinku kilku milimetrów. Dziewczyna ujęła go w tym miejscu w dwa palce i podniosła na wysokość twarzy, aby lepiej widzieć wycięte w sidrium symbole. Te były najbardziej skomplikowane, było ich też znacznie więcej niż na którymkolwiek innym odłamku. Dziewczyna zmieniła chwyt, teraz trzymała kryształ jak nóż, celując ostrym końcem w swoją klatkę piersiową. Powoli zbliżała go do siebie, dotykając w końcu ciała. Wyobrażała sobie, że ostry odłamek przebija jej skórę, następnie tkanki znajdujące się pod nią, że rozrywa jej mięśnie. Cudzokrwiści zapewne w takim momencie musieli myśleć o tym dlaczego zdecydowali się na coś takiego.
- To jest akurat coś, czego kompletnie nie potrafiłbym odtworzyć – westchnął Zingmar. Ezma szybko opuściła rękę z kryształem. Poczuła się niezręcznie, uświadamiając sobie, że mag cały czas się jej przyglądał.
- To znaczy? - spytała.
- W Zakonie nazywają to węzłem kontroli. To właśnie ten kryształ, którego krótki wierzchołek wystaje z czoła Burzyciela. Jest w jakiś sposób powiązany ze wszystkimi innymi. Nie mam pojęcia, jakim rodzajem energii powinien być napełniony.
- Ale to musi być koszmarnie niewygodne – zauważyła Ezma trzeźwo, na co mag zareagował krótkim śmiechem.
- I o to w tym właśnie chodzi. To jedyny kryształ w ich ciałach, który może być dostępny z zewnątrz. Służy właśnie po to, aby w razie konieczności dało się go usunąć i rozerwać połączenia w sieci sidrium.
- Żeby móc pozbawić nieposłusznego Burzyciela jego nadludzkich mocy?
- Żeby go unicestwić. Nie zapominaj, że mówimy o skrajnym przypadku trzeciego poziomu. Burzyciele to istoty silnie odmienione. Ich aura jest całkowicie zależna od integralności sieci kryształów. Węzeł kontroli jest sworzniem, ogniwem łączącym to wszystko w całość.
- Tak właśnie to zrobiłeś? Zabiłeś Burzycieli poprzez zniszczenie ich sieci?
- Za drugim razem tak. Za pierwszym podziałała stara dobra dekapitacja… Chociaż myślę, że nie zaszkodzi w takim przypadku dla pewności doprawić tego poćwiartowaniem. Z innych sposobów, które mogą podziałać, przychodzi mi do głowy jeszcze utopienie. Powodzenia życzę…
Ezma kiwała głową w zadumie. Dzięki wciąż krążącym w ciele, chociaż już dużo słabszym falom energii była w stanie uporządkować tysiące myśli, które przebiegały w tym momencie przez jej głowę. 
Burzyciele byli ludźmi. Ich wyjątkowe zdolności nawet do nich nie należały, ci bezduszni mordercy wydzierali je innym stworzeniom. Ezma ani przez chwilę nie wątpiła, że zakonnicy z Karagaros bez wahania poświęcali w tym celu życie rozumnych, świadomych istot. Ale najważniejszy w tym wszystkim był fakt, że Burzycieli także można było zabić. Nie byli absolutnie niezniszczalni, bo to, co dawało im moc, jednocześnie naznaczyło ich słabością. Pozostawał tylko jeden problem. Aby wykorzystać tę szczelinę w ich zdumiewających możliwościach obrony, należało znaleźć się odpowiednio blisko. Przeżyć odpowiednio długo, żeby podejść wystarczająco blisko. 
Najzwyczajniej w świecie trzeba było samemu posiadać nadludzką siłę i zdolność regeneracji.
Dziewczyna odłożyła kryształ na miejsce. Zingmar niemal z czcią zamknął obie szkatułki i odniósł je do szafki. Nie wracał już w głąb pomieszczenia, pozostał przy wyjściu i poprosił, żeby Ezma poszła za nim. Poprowadził ją do jednej z jaskiń służącej za skład. Wyminął ustawione jedna na drugiej skrzynie z nieheblowanego drewna i skierował się ku przeciwległej ścianie, o którą oparte było wysokie lustro w ozdobnej złoconej ramie. Kiedy Ezma podeszła bliżej, zauważyła stojące w kącie inne obiekty, w większości przykryte kawałkami ciemnego płótna. Z takiej właśnie sterty Zingmar z pewnym wysiłkiem wydobył stalowy pręt, długości większej niż metr, ale wyraźnie mniejszej niż półtora, z nacięciami i zgrubieniami tworzącymi różnej szerokości pierścienie, z kilkoma obręczami kolców przypominających kły na jednym, również pogrubionym końcu. To była broń używana przez Burzycieli.
- Też zdobyte na wrogach? - domyśliła się Ezma. Zingmar z uśmiechem podał jej broń. Ezma dość pewnie chwyciła drąg, tak, jak przyzwyczaiła się brać kije, nie spodziewała się jednak tak znacznego ciężaru. Z sapnięciem zacisnęła palce na chłodnym metalu, utrzymując broń w pionie. Potem nieznacznie ją uniosła. Nie było to zbyt wygodne, lepiej było trzymać drąg poziomo, łapiąc mniej więcej w połowie długości. Dziewczyna z lekkim niezadowoleniem pomyślała, że robi to źle. Burzyciele trzymali je dalej od tego grubego końca z guzami i kolcami. Tak bardziej w jednej trzeciej.
- Nie twierdzę, że nie da się tego utrzymać, ale z takim ciężarem raczej nie dałabym rady skutecznie tym operować jedną ręką – oceniła – To zdecydowanie nie jest broń dla zwykłych śmiertelników.
- Jak ładnie poprosisz Ruvana, może ci zademonstruje.
Ezma z westchnieniem oparła drąg o kamienne podłoże jaskini i przyjrzała się końcowi przypominającemu rodzaj maczugi. Na czubku znajdował się otwór w kształcie zwężonego rombu. Stąd powinno wysuwać się ostrze. Dziewczyna badała całe zgrubienie na końcu, poszukując przycisku, który mógłby to aktywować, zaraz pomyślała, że znajdowałby się on raczej blisko miejsca chwytu, aby mógł być łatwo dostępny w czasie walki. Nic takiego jednak nie znalazła na całej długości oręża.
- Chodź z tym do światła – powiedział Zingmar. Kiedy byli bliżej nasyconego magią kamienia, mag pokazał biegnące wzdłuż całej długości drąga nitki, pasemka wtopionego w stal innego metalu, nieznacznie różniącego się odcieniem.
- To jest aktywowane za pomocą magii – wyjaśnił – Żeby wysunąć albo ukryć ostrze, należy przepuścić przez to nieznaczny ładunek energii.
Ścisnął palcami drąg dość blisko końca i skoncentrował się. Ze szczeliny wynurzyło się ostrze, przy podstawie o przekroju rombu, pasujące kształtem do otworu, dalej zwężające się i przy czubku już właściwie płaskie. Zingmar pozwolił Ezmie je obejrzeć, po czym schował je, w podobny sposób używając magii.
Chwilowo zostawili broń. Z jednej ze skrzyń Zingmar wydobył starannie złożone zdobyczne stroje Burzycieli. Nie były to zakonne habity, ale odzienie, jakie Burzyciele nosili przebywając w terenie, proste czarne koszule i spodnie, niezbyt luźne ale nie przylegające ściśle do ciała oraz długie rozpinane płaszcze z kapturami takiej samej barwy. Ezma spodziewała się, że widok tego wszystkiego, wiążące się z tym myśli i wspomnienia wzbudzą w niej złość, przygnębienie albo nieprzyjemną mieszankę obu, ale nic takiego nie nastąpiło. Dziewczyna czuła raczej rosnącą z każdą chwilą determinację. Nie przypisywała tego przyjętej energii, w tym momencie była przekonana, że owa dodatkowa witalność niemal całkiem się rozproszyła. I dobrze. Pewne decyzje należało podejmować na trzeźwo, całkowicie świadomie.
- Wiem, co powinniśmy zrobić – powiedziała powoli – Oboje możemy na tym skorzystać. Jeśli to możliwe i uznasz, że może się powieść, zrób ze mnie Burzyciela.

* * *

Ezma z niedowierzaniem dotykała chłodnej powierzchni lustra. Z drugiej strony szkła wpatrywała się w nią jednocześnie wyzywająco i z wyrzutem postać, która wydawała jej się w tej chwili prawie obca. Czerń stroju i otulającego twarz kaptura sprawiała, że skóra wyglądała na bardziej bladą, sztuczne oświetlenie jaskini dodatkowo potęgowało efekt. Nie wstając z kolan dziewczyna przysunęła się bliżej. Uniosła rękę. Srebrny łańcuszek oplatał jej palce, zaciśnięte mocno wokół małego okrągłego medalika. Ezma powoli otwierała pięść, aby w końcu niechętnie spojrzeć na wybity na medaliku wizerunek kwiatu róży, otoczony kolczastą gałęzią. Symbol wszystkiego, czego od lat nienawidziła. Do czego teraz musiała się upodobnić. 
Uniosła głowę, znów napotykając ponure spojrzenie swojego odbicia. Przywdzianie stroju Burzyciela wystarczało, żeby obudzić wszystkie zepchnięte gdzieś w głąb podświadomości emocje. Nie spodziewała się, że mogą one uderzyć z taką siłą. Czuła, jakby dopuszczała się zdrady wobec siebie, co powodowało niemal fizyczny ból. Przy krótkim, pobieżnym spojrzeniu w lustro, nie dostrzegłaby większej różnicy między sobą teraz a przeklętymi potworami Zakonu, które odebrały jej bliskich. Brakowało tylko sterczącego z czoła kryształu… ale to było już kwestią czasu. 
Zingmar powiedział, że chciałby dać Ezmie czas do zastanowienia, zanim podejmie ostateczną decyzję. Wydawało się, że sam potrzebował co najmniej kilku godzin przemyśleń. Jak na człowieka owładniętego badawczą obsesją i nie kryjącego się z tym zbytnio, okazał znacznie mniejszy entuzjazm niż Ezma się spodziewała. Mag wydawał się raczej zatroskany.
Ezma obserwowała go podczas obiadu, milczącego i intensywnie rozmyślającego, w tamtej chwili była skłonna uznać to za dobry znak. To mogło wskazywać, iż Zingmar zamierzał potraktować sprawę poważnie i wzbudzało zaufanie znacznie bardziej, niż gdyby mag zdradzał niecierpliwość albo ekscytację.
Nikkorin wyczuwał, że coś wisi w powietrzu, nerwowo przenosił spojrzenie z Ezmy na Zingmara i znów na Ezmę. O nic nie pytał, chyba wolał poczekać, aż któreś z nich samo wyjaśni, co się święci i za to Ezma była mu wdzięczna. Czas posiłku upłynął w niemal całkowitej ciszy, po czym każde z nich poszło w swoją stronę, zająć się swoimi sprawami. Zingmar zaszył się w swojej bibliotece, Nikkorin postanowił wyjść na zewnątrz. Ezma wróciła do składziku, w którym Zingmar prezentował jej zabraną Burzycielom broń. Korzystając z faktu, iż nikt teraz nie mógł jej niepokoić, Ezma przebrała się w jeden z kompletów czarnych szat. W tej samej skrzyni znalazła dwa zakonne medaliki. 
Symbol zabójców mojej rodziny, pomyślała. Musiała przełamać pewien opór, zanim zdecydowała się dotknąć jednego z nich i wyciągnąć ze skrzyni. To budziło w niej znacznie silniejszy protest niż dotykanie zakrwawionego odłamka sidrium. W tamtym przynajmniej nie było nic osobistego.
Zdjęła kaptur, aby móc założyć łańcuszek na szyję. Miała nieprzyjemne wrażenie, że w chwili, kiedy już to zrobi, wkroczy na ścieżkę, która mogła prowadzić tylko w jedną stronę. Drogę krwi i zemsty za wszelką cenę.
Takie uczucia powoli prowadzą prosto w objęcia Arcydemona.
Głos sumienia znowu brzmiał dla niej jak głos Tarrakrina. To zdecydowanie nie pomagało.
Właściwie nie chodziło tylko o zemstę. Nad osadami wokół Karagaros stale wisiała groźba. Zakon w każdej chwili mógł pod dowolnym pretekstem zdziesiątkować ludność którejś z wiosek. Wówczas nic nie mogłoby ich powstrzymać a kapłani z Karagaros mieli tego pełną świadomość. Aby chociaż spróbować to przerwać, należałoby najpierw podjąć kroki prowadzące do wyrównania sił.
Nawet, jeśli oznaczało to rozdarcie aury na strzępy i złożenie jej na nowo, narażenie poranionej duszy na opętanie a ciała na niewyobrażalne tortury. To była szansa, okazja, która mogła się więcej nie powtórzyć.
Ezma zawiesiła na szyi medalik i znów założyła kaptur. Przez chwilę miała wrażenie, że srebro zacznie ją parzyć, jakby była wampirem, ale nic takiego nie nastąpiło. Dziewczyna odsunęła płachtę ciemnego materiału, osłaniającego stertę mniej lub bardziej bezużytecznych rzeczy. Teraz widziała, że w kącie ukryte były dwa stalowe drągi Burzycieli. Chwyciła jeden z nich i idąc z nim jak z laską, powoli opuściła pomieszczenie. Potrafiła już bez wahania odnaleźć drogę do wyjścia z jaskiń Zingmara.
Nie od razu znalazła Nikkorina. Musiała zejść krętą ścieżką po zboczu wzgórza pomiędzy skałami, zanim zobaczyła swojego przyjaciela na polanie, zajętego akrobatycznym treningiem. Nikkorin znowu był bosy i lekko ubrany. Trenował szpagaty, przewroty i salta, podnosił się właśnie z ziemi i sięgał po kij, którego kilka godzin wcześniej używał w walce z Ezmą, kiedy nagle zamarł w połowie ruchu. Zaczął się wycofywać, powoli idąc tyłem, ręce podnosił do góry, jakby zamierzał ogłosić kapitulację. Dopiero po chwili, kiedy Ezma znalazła się bliżej, rozpoznał ją w postaci w czarnym płaszczu i odetchnął z ulgą.
- Na bogów, dziewczyno, musisz mnie tak straszyć? - spytał z wyrzutem – Skąd w ogóle ten pomysł? Przez chwilę naprawdę myślałem, że jesteś jednym z tamtych i że Zakon Cierni z jakiegoś powodu postanowił nas dopaść.
- Teraz to raczej ja zamierzam dopaść ich – westchnęła Ezma. Zdała sobie sprawę, że napędzenie stracha Nikkorinowi nie sprawiło jej satysfakcji w najmniejszym stopniu. W całej tej sprawie nic nie było przyjemne i nie miało prawa takie być.
- Brzmi prawie tak, jakbyś miała jakiś plan – powiedział Nikkorin – Czy to znaczy, że powinienem zacząć się martwić?
- Nie wiem. Może. Ale znacznie lepiej będzie, jeśli zamiast tego pomożesz mi zbierać wilcze jagody. Wkrótce mogą się przydać.



[Kolejna część. Dodatkowo ściąga z podstaw krwawej alchemii → link, która prawdopodobnie będzie z czasem uzupełniana. To coś jakby notatki Ezmy podczas stopniowego zdobywania wiedzy na ten temat.]

Brak komentarzy

Prześlij komentarz