12 maj 2019

Przepowiednia o Dwulicej cz. II - Zabłądzeni w grze luster

Velaru, rok 1467 o.K.

Gdy otworzył oczy księżyc świecił już wysoko na niebie. Dookoła panowały nieprzeniknione ciemności. Gdzieniegdzie latały tylko małe świetliki, które swoim delikatnym blaskiem dodawały otuchy i poprawiały nastrój. W oddali słychać było pohukiwanie sowy. Czuł kujący ból w plecach i ostre pulsowanie głowy. Z niemałym wysiłkiem podniósł się z ziemi, po czym od razu zakręciło mu się w głowie i wpadł na drzewo. Gdy poczuł się odrobinę lepiej rozejrzał się dookoła. Zmartwiony skonstatował, że jego konia nigdzie nie było.
- Dziewczyna -  przypomniał sobie zaraz - Miałem ją jak najszybciej odnaleźć...
Westchnął, po czym ruszył w odpowiednim kierunku, który rozpoznał po mchu na pniach. Rany po upadku nie pozwalały mu się jednak szybko poruszać. Nagle usłyszał w oddali wycie wilków. Przystanął i głęboko odetchnął, a za chwilę wyciągnął z pochwy swoją broń, miecz, który dostał niedawno na osiemnaste urodziny. Potem poszedł dalej prosto przed siebie. Jednak stał się teraz bardziej obojętny, ale i jednocześnie odważniejszy i zawzięty, jakby oręż dodał mu odwagi. Nie dam się zastraszyć, wypełnię swoją misję, powtarzał w myślach. Lecz nie wiedział, co go tu czeka. Odgłosy zwierząt uznawanych w tym regionie za zrodzone z ciemności stawały się coraz głośniejsze, bliższe. Wydawało się, że otaczają go z każdej strony. Dostrzegał dookoła pary świecących oczu, śledzących go nachalnie. Lecz on się nie zląkł i wędrował dalej. Do pewnego momentu, aż coś go nie zatrzymało. Przed nim pojawił się duży, błyszcząco czarny kształt. Usłyszał warczenie...

***

Arianne rzuciła się w szaleńczym tempie. Po jej policzkach płynęły lodowate łzy. Wiatr targał jej kasztanowymi włosami, rozrzucał na wszystkie strony. Wpadła do lasu, o mało nie przewróciwszy się o leżące na ziemi połamane gałęzie. Biegła dalej, nie ustając. Po jakimś czasie zaczęła słyszeć tajemnicze głosy. 
- Stój, nie idź tam. Las jest mroczny i niebezpieczny. Stój. Zawróć. 
Dziewczyna starała się je zignorować, lecz stawały się coraz bardziej nachalne. Poczuła ból w skroniach. Wydawało się jej jakby przelatywały wkoło niej mordercze cienie, ale nie zbliżały się, nie zaczepiały. Dlaczego? Bały się, nie mogły? Przecież  chwilę temu chciały zabić... A może to tylko ułuda, koszmary, które zatarły granicę pomiędzy snem, a realnością? 
- Chodź, przyjdź do mnie. Las jest piękny i cudowny. Chodź. Biegnij. 
Miała już dość. Stanęła i krzyknęła rozpaczliwie na całe gardło. Wtem wszystkie głosy dręczące ją roześmiały się. Przysiadła na ziemi, wyczerpana tym wszystkim.
- Dlaczego? Dlaczego? - powtarzała sobie cicho. - Dlaczego musiało to mnie spotkać? Dlaczego!?
- Bo jesteś wyjątkowa - odpowiedział tajemniczy głos, inny niż tamte. Przed sobą dostrzegła blade światło. - Jest Ci przeznaczona misja, której musisz stawić czoło. Cienie coraz bardziej rosną w siłę. Jeśli nikt ich nie powstrzyma Velaru spowije się w wiecznym mroku. Swoją moc czerpią od Pana Twarzy, mitycznej istoty z innego wymiaru, niemogącej ujrzeć światła Eleseyi, pochłaniającą zawładnięte dusze. Wyczuł, że pojawił się ktoś, kto może go pozbawić mocy raz na zawsze. Dlatego stara się ciebie zabić. Musisz go powstrzymać zanim on zabije nas.  Tylko ty jesteś do tego zdolna. Na razie nie mogę Ci powiedzieć nic więcej. Nie błądź, szukaj. Zostałaś wybrana, dziecko starej mocy... 
- Co mam szukać? Jakiej mocy? - zaczęła rzucać pytaniami, ale światełko znikło. Nic nie rozumiała. Była przecież jeszcze zbyt młoda. - Dlaczego akurat ja? - krzyknęła i znów zaczęła płakać. Potem położyła się na ziemi, wśród mchu i liści i zasnęła wyczerpana koszmarnym dniem.

***

Odwaga uleciała w jednej sekundzie. Lyrian przystanął przerażony. Wiedział, że nie zdoła uciec przed wilkiem. Ścisnął mocniej w dłoni swój miecz i obserwował stworzenie o puszystym, czarnym jak smoła futrze, przenikliwych ślepiach i ostrych, śnieżno białych zębach. Pomyślał, że to musi być jeden z przywódców tutejszego stada. Miał nadzieję, że nie zleci się ich tu więcej. Bestia zaczęła go powoli okrążać, przeszła za pniem wysokiego dębu. Była coraz bliżej. Chłopak nie był pewny swych umiejętności, jeszcze nigdy nie walczył z nikim na serio, jedynie ćwiczył z manekinami zrobionymi z worków napełnionych słomą. Zanim zdołał wykonać najmniejszy ruch, wilk był już przy nim. Spoglądał mu prosto w oczy, paraliżował. Młodzieniec chciał odwrócić od niego wzrok, ale nie mógł, czuł zimny oblegający całe ciało dreszcz. W tym momencie najchętniej by uciekł, a przecież odwagi nigdy mu nie brakowało. Stwór niespodziewanie skoczył mu do gardła, gdy nagle rozpostarła się biała poświata, oślepiająca oczy. Nie wiedział, co to mogło być, ale gdy odzyskał wzrok zauważył, że znalazł się w całkiem innym miejscu. Po wilku nie było śladu. Jeszcze bardziej był zszokowany, gdy zorientował się, że noc minęła, a słońce powoli wschodziło na niebo. Stał osłupiały i myślał. Co się działo ze mną tyle czasu? Jak to możliwe? Zadawał sobie te i inne pytania. Wiedział, że magia istniała, ale nigdy jej nie widział, nie rozumiał jak działa. Czy właśnie tak? Czy przeznaczenie robi swoje i nie daje się sobą zawładnąć? Przeznaczenie...

***

Dziewczyna poczuła nagle chłodny, rześki powiew delikatnego wiatru. Gdy otworzyła oczy spostrzegła, że leży na brzegu niewielkiego jeziora. Czy ono było tu wczoraj? Zastanowiła się, lecz nie pamiętała. Była w zbyt wielkim żalu i smutku by pamiętać. Usiadła na miękkiej ziemi i odetchnęła świeżym powietrzem. Potem nachyliła się nad wodą, aby się napić i przemyć twarz, lecz gdy spojrzała w taflę jeziora zamarła. Powierzchnia wody była idealnie, nienaturalnie gładka, nie marszczyła się. Przypominała lustro. Zamiast swojej twarzy ujrzała w nim oblicze kobiety o złotych, lekko falowanych włosach i niebieskich oczach, ostrym wyrazistym spojrzeniu. Trzęsącą się ręką dotknęła swoich kasztanowych włosów, a postać w wodzie zrobiła to samo. Nie, nie, to nie możliwe. To tylko sen. Mówiła sobie. Nie przemieniłam się przecież, nadal widzę kolor swoich włosów. Czemu w tej wodzie wyglądam inaczej!? Cofnęła się, a potem spojrzała jeszcze raz. I nadal była tam ona, złotowłosa. Zauważyła teraz, że miała podobne rysy twarzy do niej. Przypomniała sobie nagle, że w swoim tobołku miała niewielkie lusterko. Sięgnęła po nie szybko i spojrzała. A potem gwałtownie rzuciła nim o pień pobliskiego drzewa tak, że się rozsypało w mak. Lustro, najzwyklejsze lustro pokazało jej inne oblicze. To nie mógł być przypadek, myślała roztrzęsiona. Co jest ze mną nie tak? Czemu moje odbicia pokazują inną osobę? Pytała sama siebie. Najpierw śmierć rodziców, teraz to. Mam już tego dość. Czuła przerażenie i irytację, ale jednocześnie postanowiła sobie, że się nie podda i dowie się wszystkiego, o co tutaj chodzi. Kto lub co za tym stoi. Podniosła się z ziemi i rozejrzała dookoła. Jezioro otaczały dęby i brzozy. Nagle dostrzegła idącą wśród nich osobę. Miała dość samotności. Potrzebowała rozmowy z kimś innym. Nie baczyła na to, czy ten ktoś może być niebezpieczny. Nawet o tym nie pomyślała. Ruszyła w tamtym kierunku, aby wyjść mu na spotkanie.

***

Chłopak szedł pomiędzy dębami i brzozami zaniepokojony. Nagle dostrzegł dziewczynę idącą w jego kierunku, lecz nie spoglądała na niego, jakby wcale go nie zauważyła. Spostrzegł, że miała na sobie morelową suknię, a włosy idealnie falowane, długie i ciemne. I oczy, piękne niebieskie oczy, w których tańczyły srebrzyste iskierki. Nagle w głowie pojawiło mu się pobudzające i zagadkowe pytanie. Czy to mogła być ona? Postanowił wyjść jej na przeciw, ale gdy byli już blisko siebie dziewczyna skręciła niespodziewanie i przyspieszyła kroku, a jej wyraz twarzy stał się bardziej trwogi. Czemu go nie dostrzegała? 
- Czekaj! Zatrzymaj się! - krzyknęła nagle. Lyrian obejrzał się w tamtym kierunku, w którym zawołała, lecz nikogo innego nie zauważył.
- Hej, tu jestem! - zawołał za nią, a dziewczyna obejrzała się, ale w przeciwną stronę. Zaczął do niej biec zirytowany, lecz wtem jak na znak ona zaczęła uciekać.
- Stój, nie biegnij! - wołała. A on zrozumiał, że są uwięzieni w jakiejś dziwnej przestrzeni. Zabłądzeni w grze luster. 
Dziewczyna przystanęła w końcu, przysiadła. Pewnie też to sobie uświadomiła, wywnioskował. Podszedł i stanął przed nią. Miał wrażenie jakby był niewidzialny. Przyglądał się jej z zaciekawieniem. Spostrzegł, że z jej bladych policzków spływają łzy. Zrobiło mu się żal, żal jej, żal tej beznadziejnej sytuacji. Nie wiedział, jak mają się odnaleźć. Postanowił czekać i ją obserwować. Nagle jednak dziewczyna podniosła głowę, lecz nie w jego stronę i wyciągnęła przed siebie rękę, jakby komuś ją podawała. Zastanawiał się, co się dzieje. Czy zobaczyła tam jeszcze kogoś? Rozejrzał się i zamarł. Za nim też ktoś stał, osobnik ubrany w lekkie, czarne szaty z kapturem na głowie, którego całe ciało pokryte było czerwonymi tatuażami. Stał nieruchomo, jego oczy, choć prawie całkiem przysłonięte płachtą, świdrowały i dręczyły Lyriana, więziły go. Niespodziewanie, w mgnieniu oka złapał mocno chłopaka za ramię. I znów nastała ciemność.


Brak komentarzy

Prześlij komentarz