5 sty 2017

"Gdy długo spogląda­my w ot­chłań, ot­chłań spogląda również w nas."

Wanda Cichowska

Lichy płomień świecy kładł świetliste cienie na żebrowych sklepieniach malowanych w fantazyjne wzory wyobrażające białe jednorożce pędzące przez ukwiecone łąki, mroczne lasy, niedostępne góry i spienione fale. Dalej nieśmiały poblask prześlizgiwał się po podpierających sufit, zdobnych liśćmi akantu kolumienkach i gobelinach pokrytych wyobrażeniami przeróżnych magicznych istot. Wreszcie światło nieśmiałego ognika spoczęło na misternie rzeźbionych w dębowym drewnie meblach. Niewielkie wkomponowane w kredens biureczko, kilka ciężkich wymoszczonych błękitnym materiałem krzeseł, stolik z obrusem w odpowiednim kolorze i wreszcie ciężkie łoże z kolumienkami i beżową pościelą stanowiły wyposażenie tego dość ciasnego lokum. Wreszcie rozigrane półcienie spoczęły na twarzy młodej kobiety leżącej na miękkiej pościeli w zwiewnej białej koszuli nocnej. Delikatne pukanie w szybę kazało jej jednak zerwać się z posłania i uchylić okno pozwalając na wdarcie się do przytulnego pokoiku złośliwego podmuchu wiatru. Na chwilę pomieszczenie zatonęło w ciemnościach, ale wnet jej zgrabne paluszki roziskrzyły knotki na nowo, a inne ręce przymknęły okiennice. W tym czasie do jej lokum wleciał z trzepotem skórzastych skrzydeł mały nietoperz, a za nim wgramolił się młodzieniec o bujnej ciemnobrązowej czuprynie i granatowych oczach. Odwracając się drgnęła zaskoczona bardziej tą wizytą niż onieśmielona nietaktownym odzieniem, tym mniej ubliżającym, iż także jego strój bardziej nadawał się do snu.
- Czy panicz nie powinien już być w łóżku? - zapytała tonem przygany, choć z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Odpowiedział jej dźwięczny śmiech młodego arystokraty.
- Widzę, że z siostrzyczki stajesz się mateczką... przyszedłem żeby nie było ci nudno samej.
- Któż ci powiedział, że się nudzę? - zapytała z udawanym oburzeniem.
- Rufus - odpowiedział zerkając na zawisłego na baldachimie łoża latającego ssaka. Zwierzak pisnął jakby na potwierdzenie tych słów. Młodzieniec przysiadł na brzegu łóżka, a dziewczyna obok.
- O już my się policzymy jak tylko zejdzie... A do ciebie Irysku to ja nieraz cierpliwość tracę
- No cóż pani Amertod już dawno straciła... do nas obojga. Pamiętasz jak nazywała cię diablicą w przebraniu
- To było chyba wtedy jak ganiała cie z miotłą, bo kradłeś ciastka z kuchni i bała się, że gorące mogą ci zaszkodzić
Wybuchnęli śmiechem oboje przypominając sobie malowniczą scenę, gdy pulchna ciemnowłosa kucharka w czepku gnała przez podwórze z wiechciem terroryzując plączące się po podwórzu stadka kur i wykrzykując groźby, których nie byłaby gotowa spełnić nigdy w życiu.
- Mówiłem że nas złapie, ale ty się uparłaś i oczywiście to mnie przyłapała
- Zawsze wpadałeś w kłopoty, a potem mówiłeś że to przeze mnie. Jakbyś spadł dzisiaj z tego pnącza, to też byłaby moja wina. Nie rób tego więcej.
- Tak martwisz się o mnie, a sama żyjesz z żelazną zadrą w piersi i nawet nie pozwalasz sobie pomóc
- Nie poruszajmy tego tematu, bo pożałuję, że ci powiedziałam
- A miałaś wyjście? Musiałaś czymś zająć zrozpaczonego dziesięciolatka.
- Daj spokój to już dziewięć lat od kiedy zgubiliśmy się wtedy w lesie, i dokładnie dwadzieścia jak zginęła moja matka. Nadal nikt nie wie jakim cudem rażona jeszcze w jej łonie ostrzem, z którego kawałek utkwił mi w ciele przeżyłam. A ja wciąż zastanawiam się dlaczego? To jasne, że ojciec był bratem królowej, jak i to że był znakomitym medykiem, przebąkiwano że wplątał się w działalność jakiejś organizacji do walki z siłami ciemności założonej przez samego króla, ale dlaczego jakiś mężczyzna w ciemnym płaszczu i z gadzimi łuskami wbił włócznie w serce mojej matki tego zrozumieć nie potrafię. Ojciec też nie umiał. Wciąż obwiniał się o jej śmierć i chyba przelał część tej goryczy na mnie. Coraz częściej myślę, że to przez mój dar. Ktoś musiał dowiedzieć się, że będę potrafiła widzieć przyszłość i postanowił...
- To tylko przypuszczenia. Nie możesz tak myśleć
- Wiesz Irydionie, kiedyś pomszczę ją i ojca także. Myślę, że to przez te wszystkie zmartwienia umarł tak szybko, a może ten morderca znalazł i jego i przyłożył do tego ręki
- Dlatego tak zapamiętale ćwiczysz?
- Nie... - odparła uśmiechając się. Szybkim ruchem starła łzy nagromadzone w kącikach oczu - co prawda, gdy ojciec odszedł miałam zaledwie osiem lat, ale już rok wcześniej zabrał mnie pewnego dnia do sali rycerskiej w naszym pałacyku i powiedział "Przyjdzie dzień, gdy będziesz mogła liczyć tylko na siebie i dlatego musisz umieć się bronić" potem przyszło do wyboru broni. Ojciec wierzył, że każdy człowiek posiada zdolności do określonego jej rodzaju. Żebyś widział minę sługi gdy wreszcie podał mi halabardę. Gdy wykonałam kilka zaledwie kilka zamachów zrozumiałam, że znalazłam to czego potrzebowałam. Zresztą jest dużo łatwiej, gdy potrafisz przewidzieć każdy ruch przeciwnika i jesteś na tyle szybka, że nie może cie wręcz zobaczyć.
- Z mieczem także, a jest lżejszy
Pokręciła głową.
- U mnie działa tylko z halabardą.
- Czasem jesteś trochę dziwna
- To jest dziwne? A widzenie w ciemności i skrzydła nietoperza, które wyrastają mi z pleców na zawołanie to już nie są dziwne, a po za tym to ciebie mają za wariata
- Tylko dlatego, że kiedy zgubiliśmy się w lesie Leśne Licho nauczył mnie rozmawiać ze zwierzętami i roślinami... ale dzięki temu nie musisz pisać liścików bo Rufus ma doskonałą pamięć
- Szkoda tylko, że miewa tak głupie pomysły jak łażenie po ścianach
- To już akurat mój autorski. Od ciebie się tego nauczyłem. Twoje bitwy z panią Tertis były pełne natchnienia. Bez ciebie moje życie byłby zabójczo nudne. Ty jedna miałaś dla mnie czas siostrzyczko. Ty jedna opierałaś się dworskiej etykiecie. Dobrze ze mój ojciec zdecydował się ci pomóc. 
- I pomyśleć, że niektórzy sądzą iż władcy są tacy poważni i opanowani


Ks. Irydion

- Ja nie jestem żadnym władcą. Jestem twoim młodszym braciszkiem i zawsze tak będzie. Mam siedmiu braci i niech oni rządzą
- Nie chcesz dobra Lanthavi?
- Chcę tak jak ty i chcę działać jak ty, jako cień przy tronie. Władza spęta mi ręce. Będą patrzeć na każdy mój krok, więc nie zrobię tego decydującego, na jaki odważyć chcę się dziś. Ruszam do innych krain. Wierze, że zjednoczenie jest możliwe, ale najpierw trzeba poznać dokładnie tych, których chcemy zjednoczyć. To nie są jakieś masy jak twierdzą naukowcy. To ludzie a ich nie można podciągnąć pod jedną kreskę. Chce ich poznać.
- Więc przyszedłeś się pożegnać?
- Na to wygląda - odparł z nuta smutku w głosie.
- W takim razie grubo się mylisz - wykrzyknęła niemal z furią zrywając się z miejsca - jak coś ci się stanie znów będzie na mnie, więc chyba kpisz, jeśli sądzisz, że puszcze cię samego
- Zwariowałaś! Chce podróżować jako wędrowny bard, więc jak chcesz wyjaśnić swoją obecność
- Powiedzmy, że jesteś niespełna rozumu i muszę cie pilnować, dość zresztą blisko prawdy.
Zbliżył się do okna sądząc że uniknie dalszych pytań i tym sposobem wymknie się niepostrzeżenie. I rzeczywiście nie pytała, ale pewien był, że i tak będzie na niego czekała przy bramie. Ciężko było ją zwieść. Nadawała się na szpiega idealnie i bardzo trafnie określiła ją diablicą w przebraniu. Najgorsze, że wraz z nią przyplątać mógł się Leśne Licho, albo jeszcze jakiś inny duch z bagien. Jak to mówią ciągnie swój do swego. Po cichu wślizgnął się do pokoju. Miał ochotę jeszcze raz pójść do ogrodu obejrzeć majestatyczne pomniki królów strzegące ścieżek pogrążonych w księżycowej poświacie. Bał się jednak, że gdy stanie znów zamyślony u stóp zaklętego w kamień jakiegoś swego przodka, wyglądając przez okno ochmistrzyni nie weźmie go znów za ducha, jak to już się zdarzało i śmiertelnie przelękniona nie po stawi na nogi pół pałacu. Ostatecznie wiec postanowił zadowolić się widokiem sufitu pokrytego malowidłami, zwiastującego mu ostatnią noc w rodzinnym domu.    

kontakt do autorki: fantazjalonka@gmail.com lub GG: 59979146

36 komentarzy

  1. Witam oficjalnie na blogu :) życzę dużo weny i natchnienia i super pisanka tutaj :D i oczywiście zapraszam do wątkowania ze mną :)

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Mam nadzieję że moze być, jak coś nie tak to mów ;)]

    Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy wkroczył do dzielnicy portowej. Nadal było tu głośno. Ludzie sprzedawali ryby, a nad wodą latały mewy. Cassian myślał nad swoim zadaniem i nadal się dziwił dlaczego je przyjął. Nigdy nie polował na upiory i nie wiedział jak z nimi walczyć. A już szczególnie w Nordkapp, w którym nigdy nie był. Może zachęciła go do tego myśl, że zleceniodawca, bardzo tajemniczy poza tym,  oferował w nagrodę nie mała sumkę, albo to, że pozna nowy kraj i odetchnie od miejsca, w którym tyle się wydarzyło. Jego rozmyślania przerwała muzyka dobiegająca do jego uszu od strony morza, ładnie komponująca się z szumem fal. Nigdy jeszcze nie słyszał takiej w Xaresyi, a już tym bardziej nie spodziewał się muzyki w porcie, więc postanowił podejść tam i posłuchać. Trubadurem okazał się być młody chłopak, a koło niego na małym stołku siedziała również młoda dziewczyna. Gdy skończyli śpiewać chciał podejść do nich i zagadać, melodia ta bardzo mu się spodobała, lecz w tym samym momencie na pobliskim, przycumowanym statku rozbrzmiał dzwon, a po nim gromki głos starszego pana w koszuli w czarno białe pasy.
    - Statek do Nordkapp zaraz odpływa! Wsiadać komu tędy droga! - krzyknął. Cassian ruszył, więc w stronę statku, ponieważ nie miał zamiaru się spóźnić i szukać kolejnego rejsu. Gdy wchodził na pokład zerkną w stronę grajka, lecz ich tam już nie było. Łódź była wielka, pełno tu było beczek i wszelakich rozmiarów skrzyń. Pachniało rybami i glonami. Było już tu sporo ludzi, a kolejni nadal wchodzili, robiło się tłoczno.
    Przypomniał sobie o kopercie, którą otrzymał przy odbieraniu zlecenia. Kazano mu ją dostarczyć do sołtysa jedenej z wiosek Nordkapp, do której miał się stawić po przybyciu i zabroniono otwierać. Wyciągnął ją teraz, aby przyjrzeć się jeszcze raz widniejącej na niej dziwnej pieczęci przedstawiającej ludzkie oko, lecz ktoś szybko wydarł mu z rąk list i wtopił się w tłum.
    - Złodziej! Złodziej! Łapcie go! - krzyknął i szybko ruszył w kierunku, w którym uciekł rabuś. Nigdzie go nie mógł znaleźć, jakby zapadł się pod ziemie. Chciał zejść jeszcze na pomost, ale zdjęto już kładkę i ogłoszono, że łódź już wyrusza. Pokręcił się, więc jeszcze trochę po statku i porozglądał za burte, a potem zrezygnowany wrócił tam gdzie stał wcześniej. Obrócił się w stronę odległego horyzontu, gdzie niebo łączyło się z wodą i zaczął zastanawiać się jak bardzo ważny był ten list i czy będzie mógł bez niego wykonać zadanie, gdy nagle odezwał się koło niego dziewczęcy głos.
    - To chyba twoje. -  rzekła i wyciągnęła w jego stronę rękę z kopertą. Cassian obrócił się i zaskoczył bardzo, gdy ujrzał twarz dziewczyny, którą widział ostatnio koło trubadura.
    - Dziękuję. - powiedział uradowanym głosem. - Jak Ci się mogę odwdzięczyć?

    OdpowiedzUsuń
  3. [*przyjmuje ukłon i oddaje*
    Nie trzeba tak oficjalnie a sciezki losu moga ich napotkac po drodze jesli Bogowie tego chca - cos wymyslamy czy burza mozgow? ;>]

    Vaire

    OdpowiedzUsuń
  4. - Dziękuję. Z przyjemnością z wami zjem. Niewiele w swoim życiu podróżowałem, ale dane mi było poznać kilku podróżników, którzy opowiadali mi o różnych krainach, więc chętnie się z wami tą wiedzą podzielę. - powiedział, a za chwilę dodał - Zejdźmy pod pokład. Tam będzie można wygodnie zjeść i spokojnie porozmawiać.
    Na dole znajdowała się jedna mała kajuta zapewne zajmowana przez marynarzy i większe pomieszczenie, w którym poustawiane były stoliki z krzesłami. Jadalnia nie była zbyt czysta, przy pochodniach zawieszonych na ścianach i w kątach ścian było widać pajęczyny, a w powietrzu unosił się kurz. Siedli przy stole krzywo postawionym na środku. Cassian powycierał kurz z blatu, dziewczyna wyciągnęła jedzenie, a grajek je poustawiał i rozdzielił.
    - Dziękuję. - powiedział, gdy postawiono przed nim kieliszek wina. - Dawno już nie piłem tak zacnego trunku. A tak w ogóle to się jeszcze nie przedstawiłem. Nazywam się Cassian.
    Gdy pozostali również wypowiedzieli swoje imiona zaczął opowiadać.
    - W mojej ojczyźnie Xaresyi dzieje się dużo różnych rzeczy, których nie sposób logicznie poukładać, a to dlatego, że nie ma jednego władcy, który zaprowadziłby porządek. Można jedynie rzec, że ostatnio coraz bardziej zwiększa się władza elfów i wpływy królowej Sirane. W Nordkapp, do którego płyniemy rośnie strach przed wędrowcami z nizin, a w Velaru krwawa cesarzowa nie ustępuje. Z Othelii zaczęli emigrować nieludzie. W Krainie Krańca natomiast trwają poszukiwania jednego z potomków władcy. Tyle wiem. - akurat gdy skończył, podszedł do ich stolika dziwny mężczyzna z dużą, płaską torbą u pasa.
    - Pozdrowienia od Vyeny. - Powiedział szybko po czym gwałtownie wbił duży, cienki nóż w drewniany blat stołu i uciekł. Cassian chciał iść za nim ale nagle Wanda go powstrzymała.
    - Kim jest Vyena? - powiedział z zastanowieniem w głosie nie oczekując odpowiedzi. Może to ona chciała przechwycić mój list, pomyślał. Irysek wyciągnął nóż z blatu i uważnie się mu przyglądnął.
    - Tu jest coś napisane. - powiedział i podał Cassianowi nóż. Po jednej ze stron małymi literkami był wyryty dziwny napis zapewne w innym języku "Arandale". Nie wiedział co to mogło oznaczać. Po chwili milczenia schował nóż do swojej torby podróżnej i tak jak inni zabrał się za jedzenie. Bardzo mu smakowało, widać było, że nowi znajomi nie byli biedni. Po skończonej uczcie podziękował towarzyszom, i zaproponował im dalszą wspólną podróż, a Irysek przysiadł do swojego instrumentu i zaczął grać piękną melodię.

    [Nawet miejsce na pozdrowienia od Carmen się znalazło :D]

    OdpowiedzUsuń
  5. [dawno nie pisałam po polsku, więc cieszę się, że się dobrze czytało. zobaczymy jak będzie w wątkach, hehe ;>
    na wąteczek zawsze liczyć można. co prawda konkretne pomysły nie przychodzą mi do głowy na ten moment, ale jeżeli Wandzia i Irysek lubią się przechadzać po starożytnych, nawiedzonych ruinach, to tam najłatwiej Verę spotkać :D ]

    Vera

    OdpowiedzUsuń
  6. - Dziękuję, będę o tym pamiętać. - rzekł. Zdziwiło go trochę to ostrzeżenie, bo skąd ona mogła o tym wiedzieć. Zaufał jej jednak, ponieważ wyglądała bardzo poważnie i coś ją wcześniej zabolało, jakby w tamtej chwili dostała jakiegoś objawienia. Przemyślał sobie słowa Wandy, lecz nie mógł wyrzucić tego listu. Był bardzo ważny w tej misji, od której tyle zależało. Postanowił, że będzie teraz ostrożniejszy i nie da się w nic wplątać. Długo siedzieli w milczeniu każdy pogrążony we własnych myślał, aż nagle Irys zaczął grać na swoim instrumencie. Księżyc wisiał już w pełni wysoko na niebie i rozświetlał pokład statku. Melodia, którą słyszał przed wyruszeniem znów wprawiła go w zachwyt i poprawiła mu humor. Złapał Wandę za rękę i poprosił do tańca. Wirowali po pokładzie cały czas bez przerwy, aż Irysek przestał grać i oznajmił, że jest zmęczony.
    - Chodźmy znaleźć jakieś miejsce na spanie. - powiedział Cassian. Rozłożyli się na powietrzu pod jedną z burt. Nie było tu zbytnio komfortowo, ale spać się dało.
    Wstał o świcie. Obudził go głośny krzyk mew. Gdy zbierał swoje manatki zobaczył nagle po przeciwnej stronie statku osobę, która wcześniej zabrała mu list, a w każdym bądź razie wydawało mu się, że to ten człowiek. Stał sam odwrócony tyłem do niego, miał ten sam zielony płaszcz i niewielki, czarny kapelusz. Obudził swoich towarzyszy i podzielił się z nimi swoimi spostrzeżeniami.
    - Zajdźmy go od tyło, muszę się dowiedzieć po co mu był potrzebny ten list, a już zwłaszcza po twoim ostrzeżeniu Wando. - rzekł, po czym ruszyli cicho, lecz w miarę szybko w stronę tajemniczego osobnika. Gdy byli niedaleko niego spostrzegli, że był zajęty pisaniem czegoś na kartce. Cassian zwinnie złapał go za ramię i obrócił w ich stronę, Wanda przymknęła mu usta szmatą i związała ręce, a Irysek spróbował złapać kartkę, która niestety pofrunęła i wpadła do wody. Na pokładzie na szczęście nie było wielu ludzi, a Ci co byli oprócz nich jeszcze smacznie spali. Zaciągnęli nieznajomego, który utrudniał im tą drogę szarpaniem się, do schowka, gdzie było pełno sieci rybackich, wiklinowych koszów i szczotek do czyszczenia pokładowej podłogi. Tam dziewczyna powoli wyjęła szmatę z jego ust, lecz trzymała ją blisko jego twarzy na wszelki wypadek gdyby zaczął krzyczeć.
    - Mów, po co Ci był mój list? - powiedział zdenerwowany Cassian.
    - Ja.. ja.. jaki list? - wybełkotał.
    - Nie udawaj tylko mów. Wiem, że to ty!
    - Dobrotliwa Pani... - spojrzał błagająco na Wandę. - Niech Pani mi uwierzy. Widać żeś mądra i sprawiedliwa. To nie ja go ukradłem...

    OdpowiedzUsuń
  7. Słowa tajemniczego Merkurego bardzo go zdziwiły. Miał do niego wiele pytań ale ten od tak sobie wyszedł. Nie chciało mu się już za nim iść, ponieważ zauważył, że był małomówny a na wolności pewnie by go totalnie zignorował. Stał i zastanawiał się. List wydawał się być bardzo niebiezpieczny. Wcześniej ostrzeżenie Wandy, teraz słowa tego mężczyzny. Tylko o co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego ten człowiek miałby go ochraniać? Mimo tego postanowił jednak, że nadal nie pozbędzie się tej tajemniczej koperty. Stawi się w Nordkapp i zmierzy się z tym, co na niego tam czycha. Ryzykował, ale dużo do stracenia nie miał.
    Gdy stali tak w milczeniu ktoś nagle otworzył drzwi.
    - Co wy tu robicie? Zbiera się na sztorm. Trzeba się zabezpieczyć! - krzyknął barczasty i brodaty mężczyzna. Wziął ze schowka sieć i jakieś szmaty, popatrzył się na nich i wyszedł.
    - Skoro zaczyna się sztorm pewnie zbliżamy się do Nordkapp. - powiedział Cassian. - Chodźmy pod pokład.
    Gdy schodzili schodami usłyszeli jakieś głośne odgłosy. Na dole w jadalni trwała bójka. Stoły i krzesła były porozstawiane a niektóre poprzewracane byle jak po brzegach sali. W centrum stał krąg gapiących się ciekawie ludzi, a w środku nich dwóch rozbójników.
    Widać wiadomość o sztormie nie była dla tutejszych pasażerów przerażająca. Gdy Cassian przebił się przez tłum, zdziwił się, ponieważ jednym z walczących okazał się być tajemniczy Merkury, a drugim jakiś kupiec. Widać lubił chłopaczyna rozrywki, pomyślał. Walka była zażarta, ciekła krew. W końcu dwóch z marynarzy rozdzielili tłum i i przerwali bitwe. Jeden trzymał Merkurego, który wyrywał się, a drugi drugiego walczącego, który stał w miarę spokojnie. Nagle duża fala zakołysała statkiem. Jeden z marynarzy stracił równowagę. Merkury wykorzystał ten moment i chciał uciec z sali ale nie udało mu się. Cassian podstawił mu nogę, a ten się przewrócił. Podszedł do niego i podniósł go.
    - Panie marynarzu, my już się nim zajmiemy. Proszę nie zadręczacać sobie nim głowy. - powiedział, po czym znów we trójkę chwycili dziwnego mężczyznę i poszli do innego pomieszczenia. - Uratowaliśmy Ci życie. Gdybymy nie my, już byś pewnie wędrował za burtę. Pora, abyś się odwdzięczył. Powiedz dlaczego mnie chciałeś chronić? Przed kim? - rzekł mając nadzieje, że się czegoś dowie.
    - Gdyby nie wy, to mnie by tu nie było. - odpowiedział ze złością w głosie. Gdy chciał kontynuować pewnie kolejne złośliwe uwagi, łódź ponownie się zakołysała, ale tym razem mocniej i gwałtowniej. Cassian poczuł tylko jak coś go mocno uderzyło w głowę i upadł. Ciemność ogarnęła wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  8. [dwa pytania:
    1. to jest pałac, czy zamek? bo szczerze powiedziawszy bez tej informacji nie mogę dokończyć pierwszego akapitu odpisu.
    2. masz jakieś konkretne plany co tego bractwa skorpiona (tj. czym się zajmowali, kiedy funkcjonowali, czy nadal funkcjonują, itp), czy też mogę jakieś pięć groszy dorzucić od siebie? (wolę dopytać, w końcu to Twojej postaci matkę zaciukali, a przynajmniej mieli z tym coś wspólnego, jak zakładam wstępnie)]

    OdpowiedzUsuń
  9. [no, po prostu dwa różne budynki, tom się skonfundowała, gdzie jesteśmy.]

    Zamek. Zamek jak zamek. Wyrósł stosunkowo niedawno, w porównaniu do miejsc które zwykle odwiedzała, zniszczono go jeszcze za jej życia, więc tym bardziej nie powinien przyciągać specjalnie jej zainteresowania. Nazwałaby tę wyprawę kompletną stratą czasu, gdyby nie fakt, że ktoś jej za to płacił. Bezmyślna pogoń za pieniądzem była jej co prawda obca, ale musiała przyznać, że czasem zdawała się konieczna. Szczególnie gdy zbierało fundusze się na o wiele bardziej interesującą wyprawę. Sam transport i jedzenie będzie ją sporo kosztował, nie wspominając już o łapówkach dla archiwistów i bibliotekarzy. Odnalezienie dobrze płatnej roboty nie było aż tak ciężkie. Po prostu zagadała do innego badacza i udawała, że ciekawi ją temat którym się zajmował. O Bractwie Skorpiona nie wiedziała nic, słysząc jednak nazwę omal nie przewróciła oczami. Miała już w głowie obraz kolejnej bandy idiotów w czarnych szatach, wielkich kapturach zasłaniających pół twarzy noszącego, a także jego pole widzenia. Według Badacza Bractwo ma na swym sumieniu wiele “podłych uczynków”, a raczej miałoby, gdyby jego członkowie posiadali sumienie. Maczali swe paluchy w wielu garnkach, uciekając się do “podstępów, spisków i, co najgorsze, mrocznych sztuk magicznych”. Przy tym ostatnim Vera skrzywiła się nieco, domyślając się, że mężczyzna zalicza do tego nekromancję, zarazem nie mając o niej zielonego pojęcia. Jednak gdy okazało się, że Badacz chciał zwiedzić pobliski zamek, gdzie urzędowało niegdyś Bractwo, a uniemożliwiały mu to przebywające tam “siły nieczyste”, Vera od razu zaproponowała, że może się ich pozbyć. Za odpowiednią cenę. Z magią i duchami mogła pracować.
    Wyruszyła po południu, by do zamku dotrzeć wieczorem. Przez całą drogę utrzymywała raczej niski poziom podekscytowania. Bractwa nie traktowała specjalnie poważnie - pewnie się trochę zabijania działo w zamku, więc niespokojne dusze pozostały na tym świecie. Założyła, że kilka prostych egzorcyzmów powinno załatwić sprawę.
    Od dawna nieużywany trakt oświetlała kulka magicznego światła, wirująca wokół czubka kostura elfki. Rzadko kiedy zabierała ze sobą tę “gloryfikowaną laskę”, jak go zwykła nazywać, jednak czy tego chciała czy nie, znacznie ułatwiał magom robotę przy egzorcyzmach. Nie spodziewała się w zamku nikogo żywego, dlatego widząc już z oddali blask ogniska, przebijający się przez dziury w dachu, trochę ją to zbiło z tropu. Pierwszy element jej misternie ułożonego planu się lekko ukruszył. Chociaż nie było to nic poważnego, w głowie miała ten dokładnie ułożony scenariusz, zawierający tylko ją i duchy. Odejście od niego wprawiło ją w dziwaczny niepokój. Skąd się wzięło to uczucie, że ta robota nie będzie tak prosta jak to początkowo zakładała?
    Zbliżyła się już na tyle, by zacząć czuć coś natury spirytualistycznej, ale też… zacisnęła palce na kosturze, dreszcz przebiegł jej po plecach. Nie powinno jej to dziwić, przecież do “mrocznych sztuk magicznych” należała także magia demoniczna. Może członkowie Bractwa włożyli paluchy gdzie nie było trzeba i im je ucięło. Dosłownie.
    Musiała jednak najpierw wykonać porządne zaklęcie sondujące, by się upewnić ile tego cholerstwa tutaj jest, i czy jakaś większa moc magiczna nie gra tu roli. Jako mag miała w pewnym sensie do magii ograniczony dostęp, potrzebowała zaklęć by ją “wyczuć”.
    Wkroczyła do tego “siedliska”, trochę zaniepokojona rozwojem sytuacji, ale głównie zirytowana. Nie znosiła demonów, były zbyt inteligentne. Potrafiły się przyczepić zarówno do miejsca, jak i do osoby, pozostając subtelne w swej natarczywości. Vera podrapała się w ucho, mając przez chwilę wrażenie, że ktoś je polizał. Może te tutaj były tylko natarczywe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brama prowadziła na wewnętrzny plac, otoczony przez pomniki, które w ciemności zdawały się być groźniejsze niż powinny. Cienie uprawiały na nich nieprzyjemną grę, możliwą dzięki białemu światłu jej kostura. Elfka potrząsnęła głową, odwracając wzrok.
      Wchodzenie w kontakt z innym gościem lub gośćmi ruin było w tym momencie startą czasu, dlatego postanowiła pozostać na placu i tu wykonać zaklęcie. Zaczęła kosturem rysować magiczny krąg w ziemi. Wiatr zawył żałośnie, przez ułamek sekundy ktoś szepnął jej kilka słodkich słów do ucha, a niebo przeciął nietoperz. Potrzebowała jeszcze grzmotów, błysków i wycia wilków, by stworzyć idealną opowieść grozy.

      Usuń
  10. [Nie ma problemu, jak widzisz, ja też za szybka w odpisywaniu nie jestem ;) A podobało mi się bardzo, szczerze powiedziawszy!]

    Najpierw krąg protekcyjny, ten musiał być największy. Nie chciała by coś nieumarłego jej przeszkadzało. Na spotkania z żywymi też nie miała specjalnie ochoty, ale niestety musiała się skupić na ochronie przed jednym typem istot na ten moment. Dopiero potem zaczęła rysować krąg na zaklęcie sondujące. Zdecydowała się na to trochę bardziej skomplikowane i cięższe, bardziej rzetelne, ale także niebezpieczne. Istniała bardzo duża możliwość, że duchy tu przebywające mogą na nie zwrócić uwagę i się uaktywnić. Ale przecież po to miała krąg protekcyjny. Nawet jej nie przyszło do głowy by martwić się o innych gości ruin.
    Po nakreśleniu odpowiednich symboli zaczęła inkantację, czując jak jej magiczna energia ją opuszcza, katalizowana przez krąg, i rozprzestrzenia się po ruinach, zbierając informacje. Była natrętna, nietaktowna, zaglądała wszędzie, szukając duchów, bądź podejrzanych źródeł magii. Krople potu pojawiły się na czole elfki, ale głos się jej nie złamał. Przymknęła oczy, świat wokół na chwilę przestał istnieć, słyszała tylko słowa inkantacji. I nagle energia do niej wróciła, ze wszystkim co znalazła. Jak zwykle zaparło jej dech w piersiach, przez chwilę walczyła o prawo do oddychania, gdy jej ciało analizowało ten nagły przypływ mocy i informacji. Oparła się na kosturze, wracając powoli do siebie. Jej umysł powoli interpretował nowe dane. Dużo wściekłych dusz, wszędzie, zranionych, zagubionych; gdzieś ukryty, ledwo uchwytny ślad po potężnym zaklęciu, czuła że będzie musiała je znaleźć, aby dowiedzieć się więcej; a także… coś niedaleko, coś magicznego, lecz obcego, źródło niezinterpretowane, bo żywe. Jeden z tutejszych gości o których postanowiła zapomnieć?
    Z zamyślenia wyrwał ją nieludzki wrzask. Otworzyła oczy, marszcząc czoło. Musiała obudzić duchy. Spodziewała się tego, ale przeszkadzało to jej w byciu niezadowoloną. Wokół jej kręgu kręciły się cienie, kontury postaci, ale nie wydawały się nią zainteresowane. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej poczuła się trochę zignorowana. Kto mógł teraz zabierać ich całą atencję? Stopą zatarła krąg do poprzedniego zaklęcia i zaczęła rysować nowy, mrucząc pod nosem kolejną inkantację. Hałas się nasilał, miała wrażenie że dzieje się jakieś zamieszanie, ale nie mogła teraz przerwać.
    I w momencie gdy uderzała kosturem o ziemię, finalizując tym samym zaklęcie, ktoś się jej wczołgał do kręgu protekcyjnego, brocząc krwią nowonakreślone symbole.
    Nikt nigdy nie ukrywał faktu, że krew ma swoje zastosowanie w magii. Właściwości zmieniały się oczywiście zależnie od jej “właściciela” oraz ilości. Krew krwi nie równa, jak to gdzieś na pewno mówią.
    Vera nie zdążyła powstrzymać zaklęcia, wszystko się wydarzyło w jednej sekundzie. Zdążyła usłyszeć słabe dziękuję, a potem kostur uderzył o ziemię. Czas na chwilę jakby stanął w miejscu, a następne co pamiętała to gdy skuliła się mimowolnie, chowając głowę w ramionach. Powietrze eksplodowało, na sekundę zagłuszając wszystko, oślepiając białym światłem. A potem nic. Cisza, przez chwilę myślała, że nawet wiatr ustał, ale tylko się jej zdawało, bo szybko o sobie przypomniał. Uniosła ostrożnie głowę, rozglądając się. Duchy zniknęły, ale nie na dobre. Zostały ogłuszone tak jak chciała, ale o wiele silniej niż planowała. Zaklęcie stłumiło ich energię, co oznaczało długotrwały spokój, ale także cięższy egzorcyzm. Na który na razie i tak nie miała sił, co uderzyło ją na tyle gwałtownie, że aż padła wyczerpana na kolana. Takie zaklęcie dużo z niej wyciągnęło, bo nie było do końca opanowane.
    Spojrzała na intruza, który okazał się kobietą, obecnie nieprzytomną. I nadal krwawiącą z ran. Vera nie była uzdrowicielką, ale znała kilka prostych czarów. Jako że wina prawdopodobnie leżała trochę po jej stronie, w końcu to ona duchy zbudziła, postanowiła zrobić co umiała i mogła. Czyli tylko powstrzymanie krwawienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej dłoń zawisła nad kobietą i rozbłysła złotym światłem, gdy magiczna energia, a raczej jej resztki, wdarła się do nieprzytomnego ciała, by zapanować nad sytuacją. Vera odetchnęła ciężko, opuszczając rękę. No, jeżeli nieznajoma umrze, to przynajmniej nie od utraty krwi.

      Usuń
  11. Nagle otworzył oczy. Poczuł na twarzy coś mokrego i ogromny ból, który z każdą chwilą słabną. Z początku miał szum w uszach, lecz po chwili zaczął słyszeć rozmowę i rozróżniać głosy. Nie ruszał się, aby nie przerwać wypowiedzi Merkurego, która bardzo go zaciekawiła, a szczególnie wzmianka o jakiejś wiedźmie, a także wzbudziła wątpliwości. Jak z wioski maił trafić na dwór? Może ten sołtys miał go tam skierować, albo go oszukano. Merkury również zapomniał, bądź nie wiedział o jednej sprawie. Owy człowiek bez serca i bez mózgu zlecił mu przecież oprócz listu, polowanie na upiora, którego nazwa brzmiała dosyć, a nawet bardzo, dziwacznie Gnaaev Vohrni Eradol. Upiór ten musi być jakoś powiązany z tą sprawą. Miał pewne podejrzenie, więc postanowił szybko się dowiedzieć czy słuszne. Tak się wciągną w tą sprawę, że nawet nie spostrzegł kiedy przestał odczuwać ból. Podniósł nagle głowę i szybko wstał. Uśmiechnął się, gdy spostrzegł wielkie zaskoczenie w oczach towarzyszy.
    - Tak, wyzdrowiałem. Dziękuję wam za opiekę - powiedział, po czym przeszedł od razu do rzeczy. - Merkury, czy wiesz jak nazywa się ta wiedźma z Nordkapp?
    - Co? Podsłuchiwałeś nas, przyznaj się - rzekł złośliwie.
    - Jak mogłem was słyszeć będąc ledwie żywym? - odpowiedział z przekąsem.
    - Będąc ledwie żywym mogłeś nas dajmy na to ledwie słyszeć . No dobrze już się tak nie denerwuj. Powiem Ci. - rzekł widząc minę Cassiana. - Nazywa się Gvenora Haardenovil.
    - G v e n o r a H a a r d e n o v i l... - przeliterował wolno, po czym chwilę się zastanowił i poprzestawiał litery. - Tak, tak myślałem. Nie mam zapolować na żadnego upiora, a na tą wiedźmę. Czemu tylko zleceniodawca chciał ten fakt przede mną ukryć? Cała ta sytuacja jest dosyć dziwna, ale jednak nie zrezygnuję z misji. Myśl zabicia wiedźmiej uzurpatorki nawet mi się podoba.
    - Nie wiesz nawet na co się porywasz. W plątasz się w jedno wielkie bagno. Ale widzę, że nie zamierzasz odpuścić. Skoro tak droga wolna, nie wiem po co się tu wybierałem dla takiego tępaka. Chociaż ty Wando odpuść sobie i nie idź z nim. - powiedział i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami, które momentalnie, teraz całkowicie odpadły i rozpadły się w pojedyncze deski.
    Po chwili milczenia, wyszli na pokład i spostrzegli, że statek stoi. Przy dziobie ujrzeli grupkę ludzi, a wśród nich kapitana statku.
    - Musimy czekać aż Origaki otworzą przejście przez portal. Nie pozostaje nam nic innego - sapnął, po czym skierował się do sterów. - Spuścić kotwice! - krzyknął gromko kapitan.
    W oddali można już było dostrzec skaliste brzegi Nordkapp, a przed nimi dziwną, przezroczystą, zniekształcającą lekko widok sferę, przez którą teraz musieli czekać. Nad statkiem przeleciał ogromny czarny ptak.
    - Wando, Irysie Merkury ma rację ta wyprawa może być niebezpieczna. Czy nadal chcecie ze mną podróżować? - spytał Cassian.

    [Nie przepraszaj, ja też długo nie odpisywałem :p]

    OdpowiedzUsuń
  12. Odchyliła głowę do tyłu, z ulgą przyjmując powiew chłodnego wiatru, na mokrej od potu twarzy. Zaczęła bardzo poważnie rozważać rzucenie tego wszystkiego w cholerę, w końcu jeszcze zapłaty nie dostała.
    Jej chwilę świętego spokoju ktoś przerwał. Spojrzała na chłopaka, z początku zdezorientowana, jakby nie pojmując skąd w ogóle się tutaj wziął i czemu wydaje z siebie dźwięki. Potem jej wstępne skonfundowanie przerodziło się w irytację. Zamknęła oczy, zaciskając palce na mostku nosa. Jego słowa do niej raczej słabo docierały, czekała aż w końcu przestanie histeryzować, co da jej możliwość wypowiedzenia się. Miała za mało magii w sobie obecnie by zamknąć mu usta siłą, a robienie sceny i przekrzykiwanie się nawzajem było stratą czasu.
    Nagle omdlała dziewczyna przestała być omdlała, ale chyba nadal jej umysł nie pracował na pełnych obrotach.
    - Dobro-co...? - wyrwało się Verze, gdy określenie “dobroczyńca” padło pod jej adresem.
    Nikt jej nigdy nie nazywał “dobroczyńcą”. Używano wielu różnych imion, ale z tym się jeszcze nie spotkała. Przyprawiło to ją o jakiś dziwny dyskomfort, szczególnie że ona naprawdę nic nie zrobiła. To nie tak, że męczyły ją wyrzuty sumienia, ale nie lubiła być nazywana czymś czym nie była. Zajmowała się własnymi sprawami, ktoś się napatoczył i jej to przerwał, tyle. Nie zaszło tu żadne czynienie dobra.
    - Mam nadzieję, że obejdzie się bez krzyków - odpowiedziała chłopakowi na jego zaproszenie.
    Niech będzie. Była zbyt zmęczona, by dojść do najbliższego miasta, a oni pewnie zajęli najlepszą miejscówkę na obóz. Pomogła więc chłopakowi przenieść… jak jej tam było? No, tą tamtą.
    Miejscówka była niezła, rzeczywiście. Vera zarejestrowała broń. Widywała ją w użyciu stosunkowo rzadko, na tyle by nie znać jej nazwy, albo po prostu jej nie pamiętać. Broń nigdy nie była przedmiotem jej zainteresowań. Jej obecność jednak niepokoiła elfkę, która nie mogła się teraz obronić przed atakiem. Nie znała tych ludzi, a ich nadzwyczaj przyjazne usposobienie (no może, oprócz początkowego wybuchu chłopaka) i to z jaką łatwością jej zaufali zaczynało ją coraz bardziej martwić. Dlaczego w ogóle nie miała tych wątpliwości wcześniej? Może jej umysł ze zmęczenia też nie pracował jak powinien.
    No nic, najwyżej umrze. Nikt i tak nie będzie za nią tęsknił.
    Swoją uwagę przeniosła więc na drzwi, uważając je za o wiele bardziej interesujące niż dwójka nowopoznanych ludzi. Z jakiegoś powodu coś jej się nie podobały w tych nacięciach, wydawały się jej dziwnie znajome. Słysząc odgłosy skrobania, zerknęła w tamtą stronę. Serce elfki zamarło, ale jej ciało już było w ruchu. W mgnieniu oka znalazła się przy dziewczynie, i zaczęła zacierać nakreślone węgielkiem symbole.
    - Nie, nie, nie, nie… - wymamrotała, nerwowo wycierając brudne palce o spodnie, jakby bojąc się, że znaczenie symboli jakoś na nią wpłynie nawet w ten sposób. - Czemu wszystkich tak ciągnie do magii demonicznej? - Wyglądała na przestraszoną.

    OdpowiedzUsuń
  13. [byłabym bardzo wdzięczna, gdybyś nie wsadzała słów w usta mojej postaci. :/ ]

    OdpowiedzUsuń
  14. - Przewodnik powiadasz... - zastanowił się. Wyciągnął narysowaną przez jego zleceniodawcę mapę z zaznaczoną krzyżykiem wioską, której nazwa o dziwo tam nie widniała, do której miał się udać po przybyciu. Była strasznie pognieciona i miejscami porwana, ale jakoś dało ją się odczytać, lecz jednak bez niczyjej pomocy wątpił, czy by doszli w wyznaczone miejsce. - Tak, bez przewodnika się nie obędzie. Przejdźmy przez port, może uda nam się kogoś w nim znaleźć. Jak nie to ruszymy sami dalej, nie możemy zbytnio zwlekać. - powiedział, po czym ruszył po kamiennej nawierzchni przystani. Ten port różnił się znacząco od tego, z którego wypłynęli z Xaresyi. Był przede wszystkim o wiele większy i stało w nim mnóstwo wszelkiego rodzaju statków, od małych łódek po wielkie galery. Na lądzie zaś stały liczne wielkie gmachy, najpewniej jakieś magazyny. Wśród nich przechadzało się setki ludzi. Usłyszeli nagle niedaleko nich jakieś krzyki i hałasy, które musiały być wyjątkowo głośne, ponieważ inaczej by ich w tym rozgardiaszu nie usłyszeli. Podeszli kawałek w tamtym kierunku, aby sprawdzić co się dzieje.
    - Łapcie ją! Łapcie! - wrzeszczała cały czas jakaś baba. Koło niej leżały poprzewracane kosze i pełno ryb, które z nich wypadły i zaśmieciły drogę.
    - Co się tutaj stało? - spytał Cassian rozglądając się.
    - Och, jakaś dziewucha dosłownie przeleciała przez mój stragan. Jak widać rozniosła go z pyłem! - westchnęła z piskiem, po czym złapała się za głowę i zakołysała. Na szczęście Irys wykazał się refleksem i zdążył ją podtrzymać.
    - Och, dziękuję Ci miły chłopcze. - rzekła wzruszona, a za chwilę schyliła się, nagarnęła ryb do jednego z koszy i podała chłopakowi.
    - Proszę weź to. Takiś chudy ajajaj! Przyda Ci się na drogę, a może też i trochę Ci przybędzie - rzekła słodko, po czym zwróciła się do Cassiana i Wandy, już trochę chłodniejszym tonem - A wy dwoje co tu tak stoicie! Już lećcie szybko, złapcie mi to dziewczę, nie może zostać bezkarna! - krzyknęła.
    - No dobrze, w którym kierunku pobiegła? - spytał się Cass.
    - Ślepyś czy co? Tam pobiegła, o tam! Dziewczyno, może chociaż ty masz rozum. Pokaż mu. - powiedziała nie uprzejmie. Cassian trochę się zniechęcił niegrzecznością kobiety, ale liczył na jakąś nagrodę w zamian, więc się jej posłuchał. Zaczął biec za Wandą, gdy nagle pośliznął się na rybie i upadł na plecy. Zabolało, a na dodatek poczuł ten okropny odór morskich stworzeń.
    - Ach co za palant, niedołęga jakiś! - usłyszał za sobą skargę wrednej baby. Podniósł się z trudem, obejrzał z irytacją do tyłu i westchnął.
    - Biegnijmy Wando - powiedział.

    OdpowiedzUsuń
  15. [chill, nie wchodziłam wczoraj na bloga na komputerze.
    z okazji tego, że jestem w stanie podać przynajmniej trzy powody dlaczego te wypowiedzi były spoza charakteru Very, to tak, proszę byś przerobiła.]

    OdpowiedzUsuń
  16. - Dobrze mówisz Wando - odpowiedział. - Ale... przecież nie możemy jej jednak zmusić w ten sposób, przy pierwszej lepszej okazji by nam zapewne zwiała.
    - Tak tak dobrze gada - przerwała, kierując wzrok na Wandę.
    - ... więc spróbujmy zmusić ją argumentami, którym się nie oprze - kontynuował, uśmiechając się delikatnie.
    - Nie bądź taki pewny.
    - Po pierwsze nie idziemy od razu prosto do zamku, a do wioski owianej wielką tajemnicą. Popatrz o tu na mapę. - Wyciągnął zgniecioną kartkę z kieszeni i pokazał ją dziewczynie.
    - Skoro macie mapę to po co wam przewodnik, phi.
    - Jak widzisz jest mało widoczna, nie ma na niej zaznaczonych wiele miejsc, a my nie jesteśmy tutejsi - rzekł. Wanda zaś użyła ostrzejszej siły perswazji i znów przybliżyła do niej halabardę. - Po drugie, czy nie chciałabyś się zemścić za wyrządzone Ci krzywdy? Nie chciałabyś patrzeć jak doradczyni kona? Upada na pałacowej podłodze cała we krwi? Nie chciałabyś zadać ostatecznego, śmiertelnego ciosu? Widzieć jak krzyczy i przeklina świat? - Z każdym pytaniem oczy dziewczyny stawały się coraz większe i już mogłoby się wydawać, że ten ciąg kuszących zdań ją przekonał, lecz była nie ugięta.
    - Chyba sobie żartujesz, prawda? - wybuchła znowu śmiechem, po czym dodała - Jej się nie da zabić. Nie znasz jej. Nie wiesz jak jest potężna. To zło wcielone, istny diabeł - ostatnie słowa wypowiadała już z małym gniewem w głosie.
    - Każdego można zabić. - powiedział stanowczo.
    - Każdego. - potwierdziła Wanda prowokująco poruszając ręką po halabardzie.
    - To jak dołączysz do nas? Dobrowolnie?
    - Nie - odrzekła hardo, po czym rzuciła ogryzek jabłka za siebie.
    - Czyli mam rozumieć, że nie chcesz odzyskać tego? - wyjął z kieszeni małą, bogato zdobioną okrągłą skrzyneczkę z otworem na klucz, którą znalazł na drodze w czasie pościgu za dziewczyną i z chytrą miną, którą przypuszczał nauczył się od wiedźm, wyciągnął na niewielką odległość od siebie.
    - Skąd to masz? Oddawaj!!! - wrzasnęła głośno tak, że zerwały się w niebo pobliskie ptaki i gwałtownie rzuciła się na niego.
    - Hola hola spokojnie - powiedział, podnosząc rękę z tajemniczym pojemnikiem wysoko do góry. Szarpała się po nim ale na szczęście nie była tak wysoka jak on. Wanda zaś widząc co się dzieje zbliżyła się, odsunęła siłą dziewczynę i zablokowała drogę halabardą.
    - Widać ten kuferek jest dla Ciebie cenny. Ciekawe co jest w środku... - rzekł z przekąsem.
    - Arghh... - wrzasnęła dziko dziewczyna próbując przebrnąć przez blokadę z wielkiej broni. Cassian zaczął podziwiać Wandę za jej niespotykane umiejętności.
    - To jak, pójdziesz z nami dobrowolnie i nie będziesz próbowała uciec? Wtedy Ci to oddamy - powiedział. Nie chciał za bardzo zmuszać ją w ten sposób, ale nie miał wyjścia, dziewczyna była zbyt uparta. Innego przewodnika prędko by nie znaleźli, a taka osoba jak ona idealnie nadawała się na podróż przez dziką krainę. Z niecierpliwością czekał na odpowiedź dziewczyny.

    [jak bym za bardzo kierował Twoja postacią czy coś to mów ;)]

    OdpowiedzUsuń
  17. - Widać jesteś z tą sprawą bardziej powiązana niż Ci się wydaje - odparł. - Tylko dlaczego akurat Ty? Musisz mieć jakieś podejrzenia?
    - Nie mam żadnych podejrzeń! Nie mam pojęcia dlaczego jest tu zaznaczony mój dom - powiedziała gniewnie. Cassian spojrzał na nią podejrzliwie, skoro się denerwuje musi coś wiedzieć, pomyślał.
    - Więc może ma to związek z tą tajemniczą szkatułką? Ciekawe co jest w środku... Wando może spróbujemy otworzyć ją twoją halabardą? - spytał się z lekkim uśmiechem na ustach.
    - Hmm, czemu by nie. Można spróbować, tylko ostrzegam zawartość może ulec uszkodzeniu.
    - Aaarr - krzyknęła gniewnie dziewczyna i walnęła pięściami w stół tak, że podskoczyło wszystkie jedzenie, a jedna tłusta kość poleciała nawet na jakiegoś jegomościa siedzącego przy stoliku obok nich. - Jesteście najpodlejszymi ludźmi jakimi w życiu spotkałam. - Mogło wydawać się, że dziewczyna zaraz się rozpłacze. Szkatułka i jej zawartość musiały być wyjątkowo cenne.
    - No dobrze nie ruszymy twojej szkatułki, ale żeby ją odzyskać musisz z nami współpracować. Wiesz coś czy nie?
    - Nie mam najmniejszego pojęcia - odparła syczącym szeptem. - Żeby się czegoś dowiedzieć musimy dotrzeć na miejsce.
    Siedzieli przez jakiś czas w milczeniu, kończąc jeść karczemne przysmaki.
    - Wypijmy na złagodzenie atmosfery i poprawienie humoru po kubku piwa! - powiedział nagle entuzjastycznie Irys. Wanda popatrzyła się na niego z opiekuńczą miną.
    - Nie jesteś przypadkiem za młody?
    - Wando pozwólmy mu, niech się nacieszy młodzian życiem póki może - rzekł Cassian, po czym wstał i przyniósł cztery kufle złotego trunku. Gdy podawał jednego zbuntowanej dziewczynie, popatrzyła się na niego spod głowy, ale później, gdy wszyscy po trochu wypili atmosfera rozluźniła się.
    - Spędziliśmy już trochę razem czasu, ale my nadal nie wiemy jak się nazywasz. Ja jestem Cassian to jest Wanda a to Irys. A ty?
    - Ja... ja jestem Elyssa - powiedziała trochę niepewnie. - W skrócie możecie mówić na mnie El.
    - Więc miło nam cię poznać El.
    - Mów za siebie. - bąknęła cicho Wanda.
    - Ach, idę spać, wam radzę to samo - powiedział Irys, wstając. Gdy wstawał przed karczmą rozległy się czyjeś głośne krzyki. Ludzie w karczmie zamilkli. Zapanowała totalna cisza. Nagle usłyszeli trzask rozbijanej szyby. Przez okno na przeciwko nich wleciał kamień. Część ludzi schowała się pod stoły.
    - Co się dzieje? - spytał się Cassian?
    - Oni nadchodzą. - Odpowiedział mu jegomość, który oberwał wcześniej kością.
    - Jacy oni? - dopytywał się zaniepokojony, lecz nie dostał odpowiedzi. Przez wcześniej zbite okno wleciała do budynku strzała, która trafiła prosto w szyję owego mężczyzny, którego teraz zalewała krew. El wrzasnęła, a Wanda pociągnęła pod stół, stojącego jak mur Irysa. Cassian natomiast również schylony przyglądał się strzale utkniętej w szyi. Przyciągnęła jego uwagę, ponieważ jej grot był wykonany z dziwnego, lśniącego, czarnego materiału. Gdy się jej tak przypatrywał dostrzegł jeszcze jeden szczegół, niewyraźny mały napis na brzechwie wyjął, więc strzałę z ciała i otarł ją ze krwi. To co na niej przeczytał zszokowało go. Arandale. Znowu ten napis, pomyślał. Bez zastanowienia szybko włożył strzałę do torby.
    - O, co tu chodzi? - spytał się sam siebie.
    W karczmie panowały napięte nastroje. Nie wiadomo, kto teraz stanie się celem zabójcy lub zabójców. Noc zapowiadała się długa i pełna cierpienia.

    [Bardzo Ci dziękuję za nasze pisanko, ponieważ pierwszy raz w mojej krótkiej karierze pisarskiej napisałem do kogoś ósmy wątek :D i mam nadzieję, że dojdziemy do o wiele większej liczby :D]

    OdpowiedzUsuń
  18. Otworzył oczy. Dookoła było ciemno i brudno, a na swoim ciele poczuł nieprzyjemną wilgoć. W pomieszczeniu, w którym się znajdował było strasznie duszno i parno. Po chwili zdumienia zorientował się, że jest sam, zamknięty w celi. Przypominał sobie wydarzenia z wczorajszej nocy, karczmę zalaną krwią i przerażonych ludzi, a potem nieprzyjemny, duszący odór i skrawki mglistych wydarzeń. Miał nadzieję, że jego towarzyszom nic się nie stało i szybko ich odnajdzie. Przeszedł się kilka razy w kółko po mrocznym pokoju, po czym zdenerwowany kopnął kilka razy w drewniane, szczelnie zamknięte drzwi bez klamki. Potem osunął się po nich plecami lekko zdesperowany. Zdjął ze swoich rąk pajęczynę, w którą trafił siadając, otarł dłonią spocone czoło i westchnął. Siedząc tak pod drzwiami, usłyszał nagle głosy ludzi, idących korytarzem.
    - Elyssa musi nam wyśpiewać całą prawdę! Róbcie wszystko, aby to zrobiła, torturujcie, dręczcie cokolwiek - powiedział ochrypło jakiś mężczyzna.
    - A co z jej szkatułą? I co z tymi ludźmi, których uprowadziliśmy razem z nią? - spytał drugi, chyba młodszy.
    - Ach, racja zapomniałem... Koniecznie musicie szkatułę jej odebrać, bez niej wszystkie plany na marne! A ludzi, ludzi zabijcie, raczej na nic się nam nie przydadzą - odparł złowrogo.
    - Tak jest panie - odpowiedział. Obaj mężczyźni zamilkli i poszli dalej. Cassian znów miał mętlik w głowie. Tu wiedźma, tam jakiś buntownik i człowiek bez serca i mózgu, do tego tajemniczy, zabójczy napis Arandale, a teraz jeszcze sprawa dziewczyny, na którą oczywiście musieli się dziwnym zbiegiem okoliczności natknąć. Ciekaw był, czy te wszystkie sprawy jakoś się ze sobą łączą. Nagle uświadomił sobie, że Ci ludzie, którzy ich więżą, chcą ich pozabijać. Musiał koniecznie szybko się stąd wydostać, aby uratować przyjaciół. Wyciągnął schowaną torbę z za koszuli i zaczął w niej grzebać. Gdy ujrzał szkatułę, pomyślał, że dobrze zrobił, zabierając ją El. Sięgając na sam spód torby, poczuł metal i go wyciągnął. Był to dziwny nóż, który ktoś wbił im na statku w blat stołu. Był bardzo ostry i solidny, w sam raz nadawał się do otwierania zamkniętych drzwi. Nie wiedział tylko, w którym miejscu miał je otwierać, bowiem nie było w nich żadnych otworów. W końcu postanowił przebić się na drugą stronę, wycelował gdzieś w środek, mając nadzieję, że w tym miejscu znajduje się zamek. Nóż na całe szczęście bardzo dobrze wbijał się w drewno, więc drążenie otworu szło mu całkiem sprawnie.
    - Ałćć! - usłyszał nagle po drugiej stronie, lekko się wzdrygając. Przynajmniej był to znak, że przebił się na druga stronę. Wyciągnął nóż, odsunął się, a potem posłyszał otwieranie zamku, delikatne brzęczenie metalu. W końcu drzwi otworzyły się, a w nich ujrzał... Merkurego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Co ty tu robisz? Myślałem, że odszedłeś - spytał zdumiony Cass.
      - Nie ma czasu na pytania, musimy uwolnić pozostałych. Chodź za mną! - rzekł szybko i wyszedł z celi, rozglądając się uważnie. Cassian spostrzegł, że jego ubranie było wybrudzone krwią.
      - No idziesz, czy nie?!
      - Idę, idę - odparł trochę zdezorientowany. Korytarze były równie duszne i mroczne, jak jego cela. Merkury skręcił nagle i zaczął otwierać pierwsze pomieszczenie po prawej stronie. Gdy weszli do środka ujrzeli śpiącego, skulonego Irysa. Cass podszedł do niego i zaczął go budzić.
      - Co, co się dzieje? - spytał się markotnie.
      - Musimy iść, wstawaj.
      Za chwilę znów znaleźli się na korytarzu, podążając dalej. Zastanawiało go skąd Merkury wiedział, gdzie on i Irys się znajdowali. Miał nadzieję, że wie też, gdzie są pozostali. Nagle usłyszeli wrzaski. Przylgnęli do kamiennej ściany korytarza. Ujrzeli jak dwóch zbirów, idących korytarzem w poprzek tego, w którym byli, ciągnie, szarpiącą się Elyssę. Merkury wyglądał na rozzłoszczonego, widocznie też skądś musiał ją znać.
      - Irys ty zostajesz tutaj, masz ten sztylet, pilnuj się! Cassian ty idziesz ze mną, mam nadzieje, że umiesz walczyć.
      - Tak, umiem - odparł oburzony trochę tym pytaniem i wyciągnął z za koszuli swój amulet.
      Wydali jeszcze parę instrukcji Irysowi i ruszyli na ratunek tajemniczej dziewczynie. W głowie Cassiana pozostawało wciąż pytanie, gdzie podziewa się Wanda?

      [Akcja rozkręciła się na dobre :D]

      Usuń
  19. Weszli ostrożnie w wąski korytarz, którym dwóch łotrów prowadziło Elysse. Przejście rozświetlało kilka pochodni rozmieszczonych równolegle, co kilka kroków po obu stronach ściany, które były zbudowane z szarego, brzydkiego już kamienia podobnie jak podłoga. Wysoka temperatura nie ustawała. Skradali się ostrożnie, aby nikt ich nie usłyszał. Nagle spostrzegli, że zbiry wchodzą coraz wyżej. Dalej najwidoczniej musiały być schody. Wciąż dobiegały ich okrzyki próbującej się wyrwać El. Gdy weszli na pierwszy stopień dostrzegli, że schody zakręcają i nadal nie było widać okien, musieli być cały czas pod ziemią. Po kilku skrętach i chyba setce stromych stopni w końcu dotarli do końca, lecz zdziwili się, bowiem schody kończyły się zamkniętymi drzwiami.
    - Niech to szlag! - odezwał się zirytowany Merkury po krótkiej próbie otwierania nich.
    - Co się stało? Przecież otworzyłeś już dzisiaj nie jedne drzwi? - spytał się Cassian.
    - Tak, ale tych się nie da. Przeczuwam, że zostały zabezpieczone silną magią kilka minut temu. Nie mogą o nas wiedzieć, więc pewnie chcą, aby nikt im nie przeszkadzał.
    - Więc, co teraz? - odparł, opierając się o ścianę. Nagle jedna cegła poruszyła się i pod jego naporem wsunęła się w głąb. Usłyszeli jakby zgrzytanie jakiegoś mechanizmu.
    - Co jest grane - mruknął Cass. Obejrzeli się i zauważyli, że zamiast drzwi, rozsunął się sufit nad nimi.
    - Musiałeś otworzyć tajne przejście - rzekł Merkury. - Nie ma na co czekać. Włazimy - powiedział, po czym podskoczył, złapał się wystającego kamienia i wciągnął na górę. Cassian zrobił to samo.
    Tajny tunel był bardzo ciasny, musieli schylać głowy, aby się nie uderzyć. Wszędzie było pełno pajęczyn, a niekiedy przebiegały sobie koło nich małe myszy. Przejście zaprowadziło ich do dziwnego, kwadratowego pomieszczenia, w którym nie było nic oprócz trzech okien umieszczonych na otaczających ich ścianach. Okna były niewielkie i tylko z jednego przedostawało się silne światło. Cassian wyjrzał przez nie i dostrzegł rozciągające się pustkowia. Na zewnątrz nie było nic. Dwa pozostałe natomiast nie wyglądały na zewnątrz, a na wnętrza innych pomieszczeń. Merkury od razu skierował się do tego po prawej stronie, przetarł rękawem kurz i przyglądnął się widocznie zaniepokojony. Cass podszedł do niego. Przez porysowane, lekko zamglone szyby dostrzegł w dole Elyssę przymocowaną mocnymi sznurami do drewnianego, pochylonego stołu. Do dwóch mężczyzn ją więżących, dołączył jeszcze jeden, którego głos sobie przypominał. Był to ten młodszy z tych, którzy szli koło jego celi. Pewnie będą chcieli zabrać jej szkatułkę, pomyślał. Ich głosy, mimo ścian i szyby było w miarę dobrze słychać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Gdzie trzymasz szkatułę? - spytał się złowrogo jeden ze zbirów, gdy zorientował się, że dziewczyna nie ma jej przy sobie.
      - Nie twoja sprawa! - krzyknęła.
      Mężczyzna podniósł dłoń do góry, dając tym sposobem znak, aby zwęzić sznury. El wrzasnęła.
      - Mów!
      - Niee!
      - Ciaśniej! Jeszcze mocniej! - Jej jęk był przeraźliwy, wiercił w uszach niczym najgorsza muzyka.
      - Nie powiem wam nigdy. Możecie mnie zabić - rzekła twardym, acz wykończonym głosem.
      - Ach tak - odezwał się ten ze znajomym głosem, uśmiechając się zjadliwie. - Wprowadzić małą! - zakomenderował.
      Do pomieszczenia weszła przestraszona dziewczynka o wielkich, brązowych oczach w fioletowym ubranku. W rękach trzymała starą, wypieszczoną maskotkę. Była bardzo podobna do... Elyssy. Gdy Cassian uświadomił sobie, że być może jest jej siostrą, poczuł ucisk w gardle.
      - Namika! Co oni Ci zrobili?! - krzyknęła zapłakana El. - Zostawcie ją w spokoju!
      - Jeśli nam nie powiesz, gdzie jest szkatuła zabijemy ją - rzekł jeden. Cassian czuł się źle, bardzo źle. Pożądany przez wszystkich przedmiot był w końcu w jego rękach.
      - Nie mam jej przy sobie! Ktoś mi ją zabrał... - powiedziała zrozpaczona.
      - Nie kłam!
      - Musimy coś zrobić - odezwał się Merkury, gdy nagle usłyszeli dziwny odgłos, niby jakiegoś zwierzęcia z przeciwnego okna. Cassian podszedł do niego, przetarł brud i spojrzał. Na jego twarzy wymalowało się zaskoczenie, a potem zmartwienie. Daleko w dole, na czarno białej szachownicy ujrzał niewielkiego, ale za to groźnego smoka, który przymierzał się do zaatakowania skutej Wandy. A naprzeciw niego na balkonie zauważył tajemniczego gościa, który, wydawało się, wszystkim dyrygował. Nie wiedział już sam, co ma robić. Ratować Elyssę, czy Wandę.
      - Cassian... - powiedział zniecierpliwiony Merkury.

      Usuń
  20. Uważnie przyglądał się sytuacji Wandy, a gdy była o krok od śmierci gotów był nawet rozbić tą szybę i skoczyć daleko w dół, aby jej pomóc. Ale na szczęście nie musiał, uprzedził go dziwny jegomość. Potem widział jak wyleciała przez okno i zsunęła się po linie do innego budynku. Była bezpieczna przynajmniej na razie. Odetchnął i oprzytomniał. Spostrzegł, że Merkury zaczął już go nawet wyzywać.
    - Co ty tak patrzysz w tamto okno? Zaczarowane lustro, czy co? - rzekł z irytacją.
    - Wanda była w niebezpieczeństwie - odpowiedział.
    - Wanda to twarda babka. Znam ją, poradzi sobie. Ale, Elyssa... ona sobie rady nie da. Jeśli nic nie zrobimy zabiją ją. Ją i jej siostrę.
    - Dobrze, więc co działamy? Masz jakiś plan?
    - Nie mamy wyjścia, musimy skakać. Nie otworzymy tamtych drzwi za żadne skarby. To nasza jedyna droga.
    Cassian tylko pokiwał głową w odpowiedzi. Na szczęście to pomieszczenie, nie było tak daleko w dole jak tamto, gdzie była Wanda, więc nie groziło im roztrzaskanie się.
    - Na trzy cztery rozbijam szybę i skaczemy - powiedział stanowczo Merkury, po czym za kilka chwil kopnął nogą w szybę tak, że rozsypała się na wiele drobnych kawałeczków. I skoczył, a za nim Cass.
    Wejście mieli wielkie, które nie jeden szaleniec by im z pewnością pozazdrościł. Trzech zbirów z początku stało jakby ich zamurowano. Rozwarli szeroko oczy i otworzyli paskudne gęby. Na twarzy Elyssy pojawiła się zauważalnie nadzieja, ale i wielkie zmartwienie. Domyślał się dlaczego. Miał przy sobie szkatułę, a ona nie chciała żeby wpadła w niepowołane ręce. Za chwilę, jeden z bandziorów przypadł do ściany i przyłożył do szyi przerażonej dziewczynki nóż. Dwóch pozostałych natomiast schwytało za miecze, które nosili u pasa.
    Cassian i Merkury stali wśród kawałków szkła nastawieni bojowo.
    - Wynoście się i to już! - krzyknął ten młody, który miał wykonać rozkaz dowódcy. - Inaczej zginiecie marnie.
    - Najpierw wypuść kobietę i jej siostrę - odpowiedział Merkury.
    - Hahaha dobre żarty. Są nasze i nie macie nic do gadania.
    W tym momencie Cassian, nie czekając na dalsze sprzeczki wyciągnął amulet i rzucił zaklęcie, które miało zamrozić przeciwników. Lecz drugi z pachołków również wykazał umiejętności magiczne i odbił zaklęcie. Potem toczyli bitwę na czary. Merkury zaś i dowodzący rozpoczęli walkę wręcz. Przez długi czas trwał wyrównany pojedynek i nie było widać jego końca. W tym czasie Elyssa powoli i niezauważenie przecinała więzy sznurów, aż w końcu się uwolniła, po czym schwytała leżący na stole nóż i nagle rzuciła się z nim na złego maga, wbijając mu ostrze w plecy. Trzeci, który więził dziewczynkę ostrzegł tego walczącego, który natychmiast odwrócił się, w furii zawirował mieczem i zranił silnie El i Cassa. Oboje wykończeni padli na ziemię. Do tego wszystkiego jeszcze umierający czarownik rzucił w ich stronę zaklęcie, które wykonało kilka kolejnych ran na ich ciałach. Byli blisko od śmierci. Tylko Merkury dawał radę ich jeszcze ledwo bronić.
    Mała dziewczynka widząc tą całą tragedię, lejącą się wszędzie krew, konającą siostrę, zaczęła płakać silnie i nienaturalnie. Cała się trzęsła tak mocno, że zbir nie dawał rady jej trzymać. Mimo to, przyciskała wciąż swoją maskotkę do siebie. Nagle jej oczy zrobiły się całe białe, a jakaś magiczna siła uniosła ją do góry w powietrze. W koło niej pojawiła się czarna aura, niby mająca zaraz się rozpętać burza. Nagle do pomieszczenia wpadło kilku kolejnych łotrów. Lecz nadaremnie, bowiem zaraz Namika niekontrolowanie wybuchnęła potężna mocą i powaliła wszystkich magicznymi ciosami. Po chwili cała banda leżała na ziemi martwa, a dziewczynka upadła na ziemię i zemdlała.
    Mały pokoik przerodził się w istną salę śmierci. Wszędzie unosił się kurz i zapach posoki. Nie było miejsca, gdzie nie leżał by trup. Wśród nich zaś byli konający, ledwo żywi i wykończeni Cassian, Merkury i Elyssa. Jej mała siostra natomiast znikła...

    OdpowiedzUsuń
  21. - Wanda... - wymruczał ledwie słyszalnie Cassian. - Uważajcie na siebie, lada moment może tu przybyć kolejna fala zbrojnych. Nie, nie zostawcie mnie, pomóżcie najpierw El - rzekł, gdy nowy osobnik, który widocznie miał zamiar im pomóc, chciał się wziąć za uleczanie jego ran.
    Ze swojej lewej strony słyszał przenikliwe, wywołujące dreszcz wrzaski dziewczyny. Nie był wstanie obrócić głowy, ale domyślał się, że jest ciężko ranna.
    - Namika... Namika... - wciąż powtarzała cała roztrzęsiona. Wydawało się jakby popadła w obłęd.
    - Ma silną gorączkę - powiedział medyk. - Ale nie martwcie się, postaram się ją powstrzymać.
    - Gdzie jest Namika? - wrzasnęła i zaczęła płakać.
    - Wando pomóż mi. Opatrz jej rany, a ja przygotuje medykamenty.
    Cassian czuł się coraz gorzej, przymknął oczy, chciał zasnąć, ale nie mógł.
    Po krótkim czasie, gdy lek i opatrunki były gotowe, Wanda mogła mu już pomóc.
    - Również go opatrz, a potem przygotuj okład. Weź rzeczy z mojej torby - wydał polecenie tajemniczy uzdrowiciel, a sam podał leki El.
    - Cassian, masz... szkatułę? - zapytała się, przytomniejąc.
    - Tak - odpowiedział po chwili. - Mam. Powiesz nam w końcu, o co w tym wszystkim chodzi?
    - Później Cassian, później... - odpowiedziała cicho. Westchnął. Gdy się lepiej poczuł, cały w bandażach z trudem powstał.
    - Dziękujemy wam za pomoc - skierował się do Wandy i medyka. - Gdyby nie wy byśmy tu umarli.
    El po chwili również wstała i od razu podeszła do miejsca, w którym zniknęła dziewczynka. Dotąd stojący cicho przy ścianie Merkury podszedł do niej.
    - Gdzie ona mogła zniknąć? - zapytał się, lecz nie odpowiedziała. Schyliła się i patrzyła na wypalone ślady, które gdzie nie gdzie wpadały w ciemny fiolet.
    - Nie! Nie, tylko nie to... - znów zaczęła popadać w rozpacz.
    - Co się stało? - spytał zaniepokojony Cassian.
    - Została porwana przez demona... - rzekła załamana, siadając na posadzce.
    - Jakiego demona?! Wytłumacz nam w końcu, o co w tym wszystkim chodzi. - Mina Wandy wyglądała na poirytowaną.
    - I tak nie zrozumiecie... - odparła cicho.
    - Powiedz nam, a postaramy Ci się pomóc.
    - No dobrze, więc... - już miała opowiadać, gdy nagle usłyszeli zbliżające się kroki i poddenerwowane krzyki.
    - Szybko, musimy uciekać! Później nam wszystko wytłumaczysz - rzekł Cassian.
    - Ale gdzie mamy iść? Nie ma stąd innego wyjścia niż to, a nie mamy już sił na walkę - odpowiedział Merkury.
    - Chciałbym zauważyć, że ta panienka ma skrzydła - odezwał się nagle Meander wskazując na Wandę, a potem na stłuczone okno przez, które wpadli tu Cassian i Merkury.

    OdpowiedzUsuń
  22. Cassian zadziwił się skrzydłami Wandy. Byli już ze sobą sporo czasu, ale jak dotąd nie wiedział o ich istnieniu. Ale nie przeszkadzało mu to, był wręcz uradowany, że ratunek przyszedł z najmniej oczekiwanej strony. Myślał, że już uda im się uciec z tego przeklętego budynku, gdy nagle wparował ten żołnierz. Uśmiechnął się, gdy nazwał dziewczynę harpią. Dobrą stroną tego było też, że prawdopodobnie nie wiedział o ich ukryciu. Cassian zastanowił się więc, jak pomóc dziewczynie jednocześnie nie zdradzając swojej obecności. Lecz niestety za chwilę do komnaty wbiegło tuzin innych wojaków. Zaczęli oni rzucać w stronę okna mieczami, co z jednej strony nie wydawało się zbyt mądre. Dzięki nim Cass zdobył broń, gdy jeden z mieczy wpadł swobodnie do ich ukrycia.
    - Odsuńcie się stąd - powiedział do towarzyszy, gdy chciał nałożyć na miecz jeden ze swoich czarów.
    - Nie, czekaj! - powiedział nagle Meander, łapiąc go za rękę, w której trzymał broń. - Nie ma opcji, abyś w ten sposób się nie zdradził. A właśnie do głowy przyszedł mi jeden pomysł... Potrzebuję tylko trochę czasu.
    - No dobrze, polatam trochę w kółko może nikt mnie trafi - odezwała się Wanda.
    Meander od razu zabrał się do roboty. Wygrzebał ze swojej torby jakieś proszki, zwoje i inne dziwaczne substancje. Zaczął wszystko mieszać ze sobą w szklanym, niewielkim naczyniu. Wszyscy przyglądali mu się z zaciekawieniem.
    - Teraz potrzebuję osoby, która rzuci zaklęcie - powiedział po chwili i rozglądnął się po zebranych.
    - To to na pewno nie ja, ani grosza ze mnie magika - rzekł Merkury. Na Elysse też nie mógł liczyć, dziewczyna wciąż wydawała się nieobecna.
    - To ja spróbuję - powiedział Cassian i ponownie wyciągnął zza koszuli medalion od Leyli - Co mam robić?
    - Na mój znak szybko wypowiesz słowa "Ilare Ahare Demarus Eyy", po czym z zamachem rzucisz na żołnierzy tą o to flaszkę - odpowiedział medyk. Następnie dał sygnał latającej Wandzie, aby wracała.
    - Teraz - krzyknął nagle, gdy dziewczyna była już w ukrytym pomieszczeniu. Cassian wypowiedział zaklęcie i z zamachem rzucił naczynie, które dźwięcznie rozbiło się o kamienne podłoże. Wtedy nagle w całej komnacie zaczął kłębić się czerwony dym, a następnie wyłonił się z niego jakby jakiś potwór, który okazał się iluzją. Zgromadzeni na dole rycerze pod wpływem substancji zawartych w dymie zaczęli dziwnie się zachowywać. Jeden udawał kurę, drugi katulał się po ziemi, a jeszcze inni tańczyli, lecz gdy ujrzeli stwora wszyscy rzucili się w płacz jak małe dzieci. Merkury na ten widok rzucił się w gromki śmiech.
    - Teraz możemy bezpiecznie się wydostać z tego przeklętego budynku - rzekł Cassian - Chodźcie za mną.
    Skierował towarzyszy w stronę ciasnego tunelu, którym tu trafili, a następnie przez otwór zeskoczyli na dół. A tam przed wejściem do zatrutej komaty stał Irys, który miał już do niej wchodzić.
    - Nie otwieraj! - krzyknęli wszyscy gromkim głosem.

    OdpowiedzUsuń
  23. Cassian zachwycił się otaczającą ich zielenią. Zamek znajdował się na suchym pustkowiu, więc myślał, że własnie przez taki teren będą musieli się przeprawić, ale widocznie budowla, w której znajdowali się przez spory kawał czas, rozciągała się na bardzo dużym obszarze. Ucieszył się z tego faktu, ponieważ podróż po zielonych łąkach wydawała się o wiele przyjemniejsza.
    W końcu, pożegnawszy się z medykiem wszyscy ruszyli w kierunku starej, olbrzymiej wierzby. Miał nadzieję, że podróż nie zajmie im wiele czasu. Był już bardzo wykończony i chciało mu się spać. Dodatkowo obrażenia, które poniósł dawały się we znaki. Elyssa natomiast była cały czas przygnębiona, nic się nie odzywała, wypranym z uczuć spojrzeniem patrzyła się tylko przed siebie. Od momentu, gdy pierwszy raz prawie upadła z wyczerpania, podtrzymywał ją Merkury, który też co i raz postękiwał. Jedynie Wanda i podśpiewujący wesołe piosenki Irysek wydawali się mieć trochę więcej energii i przewodzili marszowi.
    W końcu po upływie paru godzin, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, ujrzeli przed sobą w oddali małą chatynkę. Na twarzach wszystkich pojawiła się wyczekiwana ulga. Lecz pamiętali o bezpieczeństwie i Wanda poszła najpierw sprawdzić, czy gajówka jest na pewno opuszczona. Gdy się tam zakradała i rozglądnęła, machnęła do reszty ręką dając znak, że mogą iść. Po chwili wszyscy znaleźli się w niewielkim, brudnym domku, pełnym pajęczyn i starych mebli. Robiło się coraz ciemniej, więc Irysek poszedł nazbierać suchego drewna, aby rozpalić w kominku. Reszta natomiast w miarę możliwości zajęła się sprzątaniem, szykowaniem posłania i robienia kolacji. Gdy wszystko było już gotowe, zasiedli razem do solidnego, acz już trochę podjedzonego przez korniki, dębowego stołu. Merkury podał przygotowane przez siebie potrawy. Jak się później okazało, miał wyjątkowy talent kulinarny. Każdy z wyjątkiem El rzucił się łapczywie do jedzenia.
    - El jedz, bo zaraz nie będzie - powiedział Cassian.
    - Nie mam ochoty - odrzekła. Popatrzył na nią ze smutkiem. Było mu jej żal, wiedział jak to jest stracić bliską osobę. Leyla... Wciąż o niej myślał.
    - Nie martw się odnajdziemy Namikę - rzekł.
    - Właśnie - dodał Irys. - A kim jest w ogóle Namika? - spytał się po chwili. Wszyscy spojrzeli na niego, niektórzy rozbawieni inni zirytowani.
    - To siostra Elyssy - odpowiedział Merkury. W oczach dziewczyny pojawiły się łzy.
    Gdy skończyli jeść, Merkury podał jeszcze każdemu ciepły trunek. Siedzieli w milczeniu przy trzasku ognia pochłaniającego kolejne polana drewna.
    - El, opowiedz nam w końcu historię Namiki i o co w tym wszystkim chodzi - powiedziała nagle Wanda.
    Elyssa westchnęła i utkwiła wzrok w tańczącym ogniu. Zaczęła opowiadać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Pochodzę z jednego z nielicznych nordkappskich rodów potrafiących władać tajemnymi mocami. Każdy członek mojej rodziny od dawien dawna posiadał jakiś dar magiczny. Przy tym nie bano się zgłębiać inne, mroczniejsze arkana. Bowiem jak wiemy z historii i badań, Nordkapp posiada w sobie potężne, lecz ukryte źródło ciemnej mocy. Legendy podają, że jest ochraniane przez mitycznych strażników, demonów. Gdy urodziłam się ja, od wielu lat jedyna, nieposiadająca żadnej magii, zaczęto spodziewać się, że moje rodzeństwo urodzi się ze zdwojoną mocą. I tak było. Dziesięć lat później na świat przyszła Namika, obdarzona mocą, nad którą nikt nie potrafił zapanować. Raz gdy weszliśmy z mamą do jej pokoju wokół jej kołyski unosiły się wszystkie przedmioty z pokoju, nawet ciężka szafa. Tato od tamtej pory zaczął ją pilnie obserwować i badać. Po jakimś czasie doszedł do wniosku, że Namika posiadła moc demonów, stanowiła swego rodzaju ich ludzkiego przywódcę. Powiedział, że kiedyś byłaby wstanie je kontrolować, lecz gdy to mówił wyczuwałam w jego głosie strach. Doszukał się także w starych księgach, że jeśli kiedyś nadużyje swojej magii, demony przyjdą po nią i ją zabiorą do swojego świata... W tym samym czasie mój dziadek, sławny mag znany na królewskim dworze, prowadził badania nad owym mitycznym źródłem czarnej magii. Doszedł do wniosku, że aby dostać się do niego choć minimalnie, potrzebny jest tajemniczy klejnot przypominający czarny, wielki diament stanowiący klucz i inne silne źródło magii, które go aktywuje. Postanowił do tego wykorzystać moją siostrę... Rodzice na to nie pozwolili, sprzeciwiali się, bowiem wiedzieli, że wtedy Namika będzie musiała oddać swoją duszę, lecz dziadka ogarnęła niepowstrzymana żądza. Pewnej nocy wtargnął wraz z ludźmi króla do naszego domu i chciał zabrać Namikę, lecz moi rodzice za wszelką cenę nie chcieli jej oddać. Rozpętał się pojedynek, który zakończył się strasznym pożarem w wyniku, którego zginał mój ojciec, matka a także dziadek i większość strażników. Spłoną cały dom. To było straszne, nie mogę o tym zapomnieć... - dziewczyna zamilkła, lecz nikt się nie odezwał. Potem kontynuowała - Jak widzicie udało mi się przeżyć, pożar początkowo ominął mój pokój. Szybko poszłam do Namiki, dziewczynka słodko spała niczego nie świadoma. Obudziłam ją, wzięłam na ręce i wyszłam z domu przez okno, a później po pnączach oplatających dom zeszłam na dół. Później nie wiedziałam co zrobić, panikowałam. Uciekłam, początkowo do ciotki. Lecz plan dziadka wraz z jego śmiercią nie przepadł. Znaleźli się jego kontynuatorzy. W tym przyszła doradczyni króla Gvenora Haardenovil, dobra znajoma mojej krewnej. Na szczęście dosyć szybko się o tym dowiedziałam i wiedziałam, że musimy czym prędzej uciekać. Trafiłam wreszcie na tajemniczy Zakon Mistyków. Ludzie do niego należący byli bardzo mili, zaopiekowali się nami, byli nawet wstanie kontrolować moc dziewczynki. Byłyśmy tam bezpieczne, przez długi czas nikt nie potrafił nas odnaleźć. Po roku pobytu byłam pewna, że nigdy nas nie zdradzą, dla bezpieczeństwa siostry postanowiłam więc zostawić ją i opuścić zakon, aby rozprawić się z prześladowcami. Pożegnałam się ze wszystkimi i odeszłam na bardzo długo. Nie chciałam ich odwiedzać, ponieważ w ten sposób mogli by zostać namierzeni. Po jakimś czasie wkręciłam się jako służba do pałacu. Chciałam zbadać sprawę, dowiedzieć się, co planują. Szpiegowałam i starałam się psuć plany. Zaszłam nawet całkiem daleko, lecz gdy o włos nie zostałam zdemaskowana musiałam znowu uciekać. Zdobyte środki wykorzystałam bardzo szybko, w tym na zlecenia na zabicie paru osób mogących odkryć zakon. Zniszczyłam wszystkich oprócz Gvenory... W końcu rozumiejąc, że nic więcej nie zdziałam postanowiłam się zaszyć i prowadzić życie uciekinierki. Lecz na koniec, zanim zniknęłam udało mi się jeszcze osiągnąć jedną rzecz. Zdobyłam Czarny Diament... - El zamilkła i popatrzyła na Cassiana. - Tak, to właśnie on znajduję się w szkatule, którą przechowujesz - rzekła, rozwiewając wszelkie wątpliwości, tym samym kończąc swoją historię.

      Usuń
    2. Wszyscy siedzieli zamurowani. W końcu Cassian się ruszył, wyciągnął szkatułę i postawił ją na stole.
      - Proszę, możesz ją wziąć - powiedział łagodnie. - Gdybyśmy wiedzieli, że tyle przeszłaś nie naskoczylibyśmy tak na ciebie.
      - Nic nie szkodzi - odpowiedziała, chowając cenny przedmiot.
      - Cóż przynajmniej teraz wiemy, że łączy nas wspólny cel. Zniszczyć Gvenorę - powiedziała Wanda.
      - Nie chcę na razie o tym myśleć - odpowiedziała El.
      - A jak to się stało, że odnaleźli Namikę? - spytał Cass.
      - Nie mam pojęcia. Coś musiało pójść nie tak. Musze się skontaktować z zakonem... - odpowiedziała znów bliska płaczu.
      - Musimy ustalić plan działania - powiedział Merkury.
      - Proponuję, abyśmy najpierw się skierowali do twojego domu El. Przecież nie bez powodu ktoś go zaznaczył na mapie - rzekła Wanda.
      - Niech tak będzie - odpowiedziała, po czym znów wszyscy zamilkli. Nagle ktoś zapukał do drzwi.

      Usuń
  24. [Dziękuję za tak miłe powitanie, życzenia i (chyba aż za dobre) chwalenie Selene :D. Zawsze jestem chętna na wątek, więc pozostaje mi tylko spytać, cy masz jakieś pomysły na niego?]

    OdpowiedzUsuń
  25. Cassian z początku pomyślał, że już po nich, gdy zobaczył wielkiego wilka, ale na szczęście okazała się nim być przemieniona kobieta. No tak, w końcu byli w Nordkapp, mroźnym królestwie tajemnic i wyjątkowych stworzeń.
    - Czym się tak właściwie zajmujesz? - spytał ją.
    - Kiedyś służyłam w wojsku, ale gdy króla omamiła ta wredna wiedźma, zaczęłam być bardzo źle traktowana. Mój oddział rozbito i przyłączono nas do innych. Dowódca, pewnego razu pozwolił sobie na zbyt wiele względem mnie i zabiłam go. Potem musiałam uciekać i tak znalazłam się tutaj. Teraz pilnuje okolicznych lasów. Przed... - nie dokończyła, jakby czegoś się obawiała.
    - Przed? - nie darował jej zaciekawiony Merkury.
    - Wampirami - odpowiedziała i westchnęła głęboko. - Ten las chowa w sobie niezwykły skarb, o którym dowiedziałam się przez przypadek. Niestety nie mogę wam o nim opowiedzieć, ponieważ muszę być ostrożna i jego sekret znam tylko ja i jeszcze jedna osoba. Te podłe krwiożercze istoty chcą go zdobyć, dlatego muszę tu być i pilnować lasu.
    - Phi wampiry błahostka! - krzyknął Merkury, a nietoperz Wandy przechylił główkę na bok.
    - Mylisz się. To nie są zwyczajni krwiopijcy. Ci tutaj pochodzą z pradawnego rodu i władają obcą magią. Jak zapewne słyszeliście wampirem nie można się urodzić. Staje się nimi albo poprzez ugryzienie, albo klątwy. Na ten ród została rzucona klątwa Solarisa, albowiem wieki temu zdradzili i wymordowali całą rodzinę królewską. Z wyglądu przypominają zwykłych ludzi, lecz nimi nie są. Chowają się za drzewami, polują na ofiary, wychodzą niespodziewanie z cienia, w którym mogą być z łatwością niedostrzeżeni. Na szczęście moja aura zmiennokształtnej odstrasza ich, tym bardziej, że przybieram postać wilka. Ale to może nie potrwać długo... W końcu znajdą na mnie sposób i spróbują zabić. Ale ja się nie dam! Będę bronić tego miejsca do ostatniego tchu. - Zamilkła na moment. - Ach rozgadałam się, jak zwykle... - rzekła i usiadła przy stole. - Ale muszę was ostrzec, bo zapewne niedługo wyruszycie dalej. Gdy będziecie przechodzić przez te tereny, miejcie się na baczności i rozglądajcie uważnie. Śpijcie tylko w dzień, ponieważ wampiry rani światło słoneczne i wtedy będziecie bezpieczni. Nocą zaś uważajcie i trzymajcie się razem. Pamiętajcie, że jedyne, co wyróżnia te przeklęte stworzenia to krwiste, czerwone oczy. Pomogłabym wam się przedostać przez las, ale niestety w tym momencie muszę przebywać w okolicy chatki.
    - Dziękujemy za chęci i cenne rady - odrzekł Cass, który wciąż miał dreszcze po usłyszanej historii. Na zewnątrz było już całkiem ciemno. Zapanowała cisza, przerywana jedynie trzaskiem drzew w kominku i stukaniem gałęzi w okna. Wszyscy odczuli mroczną aurę tego miejsca. Po chwili Elyssa i Irysek poszli spać, Wanda zerkała jeszcze na mapę z zaznaczonym miejscem domu El, a Merkury, Cassian i Antala rozmyślali.
    - Noc jest ciemna i pełna strachów... - odezwała się nagle dziewczyna.

    OdpowiedzUsuń
  26. Spoko, jak kiedyś będziemy mieli więcej czasu to rozpoczniemy drugą przygodę, a może i ty kolejną postać zrobisz kto wie :D
    A to się cieszę, że efekt zaskoczenia wyszedł, to tak pod wpływem natchnienia zrobiłem :)
    A co do wątku dla Cassa to jest bardzo ciekawy jak zwykle i w dodatku zrobiłaś mi niespodziankę (pozytywną oczywiście) bo w mojej głowie jak to pisałem te słowa wypowiadała Antala :D ale wyszedł z tego bardzo interesujący wątek z liryką w dodatku a jej przecież nigdy dość :D Jak widać chyba lubimy siebie zaskakiwać nawzajem :D

    OdpowiedzUsuń
  27. - Tak, urodziłam się z tym... darem - rzekła, akcentując ostatnie słowo. - Kiedy pierwszy raz się przemieniłam byłam nastoletnią dziewczyną. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, byłam przerażona. Nienawidziłam siebie. Podczas każdej pełni jakaś potężna moc zmuszała mnie, abym się przetransformowała, musiałam uciekać z domu, aby nikt się nie dowiedział, aż w końcu pewnej nocy uciekłam na zawsze. Trafiłam przypadkiem do Świątyni Duchów, gdzie spotkałam kapłana Anuru, zmiennokształtnego przemieniającego się w rybę. - Gdy wypowiadała te słowa na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Pomógł mi zaakceptować swój dar i go kontrolować. Wytłumaczył mi też, że pełnia księżyca jest dla nas swojego rodzaju świętem podczas, którego łączymy się z pradawnymi duchami i musimy przybrać swoje "drugie ja" na znak odwiecznego pojednania. Dzisiaj mamy taki dzień... Dlatego będę musiała was za chwilę opuścić, chyba że nie przeszkadza wam obecność wilka? - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, spoglądając na nich, lecz nie oczekiwała odpowiedzi. Nawet sama wolała odejść, bowiem wiedziała, że istnieje możliwość iż w wyjątkowej sytuacji może stracić nad sobą kontrolę, dlatego nie chciała ryzykować. Nikt się nie odezwał. - A później wiecie, trafiłam do armii, a teraz jestem tu i strzegę tego lasu.
    - Interesujące... - odezwał się z zamyśleniem Merkury, podtrzymując palcami podbródek.
    - Będę już szła - rzekła Antala, zrywając się ze swojego miejsca i ruszyła ku drzwiom. - Nie bójcie się, będę was strzegła. - Puściła oko do Iryska i już miała wychodzić, gdy nagle odezwał się Cassian.
    - Kiedy wrócisz? Mamy na ciebie czekać? - zarzucił ją pytaniami dziwnie zaniepokojony.
    - Nie, nie czekajcie na mnie. Najlepiej wyruszcie o samym świcie, aby przebyć jak najdłuższą drogę w dzień. Kawałek będę was potajemnie ubezpieczać, ale później będziecie musieli poradzić sobie sami, dlatego lepiej porządnie się wyśpijcie. A teraz muszę już iść. Żegnajcie - rzuciła na pożegnanie i wyszła z chatki w ciemną noc.
    - Cóż chyba nie pozostaje nam nic innego, jak się porządnie wyspać - powiedział Cassian, rozścielając koc na zakurzonej podłodze. Przed snem spojrzał jeszcze na Wandę, która wciąż wydawała mu się zamyślona i czymś przejęta. Potem położył się i starał zasnąć, ale wciąż nie mógł przestać myśleć o wampirach... Co jeśli nas dopadną? Jak się obronimy? Zadawał sobie te i inne pytania, gdy nagle usłyszał rozdzierający, przytłumiony wrzask, gdzieś daleko stąd. Zimny dreszcz przeszedł po jego ciele. Nie miał pojęcia, co to było, ale miał nadzieję, że Anatala była bezpieczna. Zaniepokojony, obrócił się na drugi bok i w końcu zasnął.

    OdpowiedzUsuń
  28. Obudził go stukot o szybę, lecz leżał dalej i próbował usnąć. Nagle jednak usłyszał, jak Wanda nazwała Irysa Irydionem. Gdzieś już kiedyś słyszał to imię i zastanawiał się, czemu tak się do niego zwróciła. Czyżby było to jego prawdziwe imię? Ale wtedy dlaczego ukrywali je przed nim? W głowie Cassiana pojawiły się wątpliwości. Następnie przysłuchiwał się rozmowie, a potem obrócił się i napotkał wzrok Wandy.
    - Trochę - odpowiedział wymijająco. - Skoro nie mamy pewności, co do Antalii proponowałbym się mieć na baczności. - Na te słowa Merkury i Wanda podnieśli swoje bronie. - A więc jakąś obronę mamy - rzekł uśmiechnąwszy się, a za chwilę spojrzał w okno. - Zaczyna powoli świtać, lepiej się zbierajmy. - Wstał ze swojego posłania i podszedł do Elyssy, która w końcu zasnęła. Delikatnie szarpnął ją za ramię, a ta natychmiast otworzyła oczy przerażona, jakby się czegoś przestraszyła. - El, co ci jest? - spytał się.
    - Nic, miałam zły sen... - powiedziała, po czym zamilkła, ale wydało mu się, że coś ukrywa.
    - Jeśli możesz to zdradź nam go.
    Długo wahała się, ale w końcu zaczęła opowiadać - Szliśmy przez las, gdy nagle otoczyła nas gromada ludzi ubrana w czarne szaty, z białymi maskami na głowach. W dłoniach trzymali długie sztylety z czerwonej stali. Nie pozwolili nam odejść. Później... później rzucili się na nas i zaczęli mordować... - zaczęła płakać - znaleźliśmy się w morzu krwi. Zabili wszystkich oprócz... mnie. Gdy skończyli z wami podeszli do mnie i jeden, który stał centralnie przede mną zrzucił maskę. A wtem ukazała mi się moja twarz... - El poprzez płacz nie mogła nic więcej z siebie wydusić. Wszyscy podeszli do niej i starali się ją pocieszyć.
    - Co jeśli naprawdę zginiecie przeze mnie? - rzekła po dłuższej chwil.
    - Nie martw się, to tylko zły sen. Jesteśmy w dziwnym miejscu i dlatego to ci się przyśniło - zaczął wyjaśniać Merkury.
    - Przepraszam, że kazałem ci to powiedzieć - odezwał się zmieszany Cass.
    - No, zbierajmy się - zakomenderował nagle Irys, co zaskoczyło wszystkich wokoło.
    - Gdzie ci tak śpieszno panoczku - rzekł do niego z uśmiechem Merkury.
    - Spójrzcie na Rufusa. Każe nam iść - wszyscy spoglądnęli na nietoperza wskazującego gwałtownie głową drzwi.
    - Ma rację, zbierajmy się w końcu - powiedział Cassian i zaczął pakować rzeczy. Gdy wszyscy byli już gotowi opuścili chatę i ruszyli wyznaczoną wcześniej trasą ku domowi Elyssy w stronę wschodzącego słońca. Nikt nie zauważył jednak człowieka przybranego w czarny strój o diabelskich oczach przykucniętego na dachu chatynki, w której przebywali, obserwującego ich uważnie już od dłuższego czasu.

    [W porządku ;) ja też długo nie odpisywałem]

    OdpowiedzUsuń